Pochodzi z Jasieńca i jak mówi, najlepiej czuje się na wiejskich terenach. Zapasy uprawiała większość jego rodzeństwa. Również dlatego, że w małym Trzcielu dzieciaki nie miały do wyboru wielu innych sportów. Więc Tadeusz Michalik połknął bakcyla na przerzucanie się z kolegami po macie. Do tego stopnia, że od treningów w ledwie wiążącym koniec z końcem klubie zapaśniczym, doszedł do walki o brązowy medal olimpijski w Tokio. – Powtarzałem sobie, że może mi brakować wagi, ale nie serca do walki – mówi nam Michalik.
O sukcesie na igrzyskach i sparingach z rodzeństwem – także tymi stoczonymi na serio, nie tylko w ramach zabawy. O trudach powrotu na matę po zabiegu ablacji serca, oraz powodach, przez które swój medal zadedykował zmarłemu koledze. A także o planach na przyszłość, potencjalnych walkach w MMA i wielu innych tematach. Zapraszamy do lektury.
SZYMON SZCZEPANIK: Znajdujemy się na macie zapaśniczego Klubu Sportowego Sobieski Poznań. Jak widać, świetnie czujesz się w tym miejscu. Zastanawiam się, czym byś się zajmował, gdyby nie zapasy?
TADEUSZ MICHALIK: Na pewno przyjdzie ten czas, kiedy będę musiał porzucić karierę zapaśnika. Wtedy dalej będę w wojsku, gdyż jestem żołnierzem Wojska Polskiego. Ale również bardzo ciągnie mnie na wieś, więc kto wie – może zostanę rolnikiem!
Rolnictwo przeszło mi przez myśl z uwagi na historię twojej rodziny, która jest fascynująca. Wyobrażasz sobie samego siebie mieszkającego w mieście, czy to zupełnie nie twoje klimaty i nawet trening przychodzi ci lepiej w wiejskiej aurze?
Jestem w o tyle komfortowej sytuacji, że potrafię odnaleźć się zarówno na wsi, jak i w mieście. Ale jednak bardziej odpowiadają mi wiejskie tereny.
Na twoich profilach w mediach społecznościowych, gdzie jesteś bardzo aktywny, widziałem, że po ziemniaki do sklepu nie chodzisz.
(śmiech) Jeszcze ojciec ich nie wykopał, więc po ziemniaczki mam dwieście metrów. Nie do sklepu, tylko na pole taty.
Dzień dobry!
I obiadek będzie 😁
Pozdrawiam! pic.twitter.com/ZF8jo0HrLn— Tadeusz Michalik (@Tadeusz_91) August 13, 2023
I to nie tylko ziemniaki. Przepraszam, jako że jesteśmy w Poznaniu – pyry…
Dokładnie. Wprawdzie Jasieniec leży już w lubuskim, ale u nas na ziemniaki też mówi się pyry.
Twój tata uprawia również buraki i inne warzywa. Dużą ma gospodarkę?
Łącznie wszystkiego jest 25 hektarów. Kiedy ludzie to widzą, to mówią że jest duża. Ale z kolei wujek obok ma ponad 200. Więc nasze gospodarstwo rozmiarowo jest średnie.
I do jego uprawy wystarcza jeden wysłużony traktor.
O jejku, ten traktor jest starszy od nas dwóch razem wziętych. Niezawodny Ursus, który jeszcze długo, długo pojeździ.
Jakie jest twoje ulubione zajęcie jeżeli chodzi o pracę na roli? Orka, wykopki, sianokosy, jeszcze coś innego? Cały czas odwołuję się do twoich social mediów, bo widziałem, że w polu możesz robić praktycznie wszystko.
Od dziecka mam tak, że największą przyjemność daje mi fizyczna praca. Co by to nie było – rąbanie drzewa czy praca przy zwierzętach, jeżeli się przy tym napocę, to daje mi ogromną satysfakcję. Nie myślisz, tylko łapiesz za siekierkę czy widły i jedziesz. To trochę tak, jak na treningu.
Pokazałeś też film, kiedy twoi rodzice zawieszali wasze medale olimpijskie na szyi – czyli twój z Tokio oraz twojej siostry, Moniki, z Rio de Janeiro. Oboje powiedzieli że pierwszym uczuciem jest ciężar – ten dosłowny. Ja zapytam inaczej – jak ciężko jest w wymiarze treningowym zdobyć taki krążek?
Gdybym miał dokładnie powiedzieć ci o tym, jak dużo mnie to kosztowało, to rozmawialibyśmy tu do rana. Wszystko zaczęło się już od najmłodszych lat, podczas których w domu mieliśmy zasady i obowiązki. To cały czas budowało mój charakter i już tam zaczęła się moja droga. Tylko od czasu, kiedy zacząłem trenować zapasy zawodowo i stałem się dorosłym mężczyzną, mogę policzyć z 10-15 lat systematycznej pracy dzień w dzień i odmawiania sobie różnych wyjazdów prywatnych. Zamiast na wesele siostry czy brata, ja jechałem na zawody. Później to wszystko zaowocowało.
Wraz z siostrą Moniką jesteście drugim medalowym rodzeństwem w polskich zapasach. Przed wami byli bracia Kazimierz i Józef Lipieniowie. Ale jednak to nie siostra, która jest od ciebie starsza o 11 lat, pierwsza zabrała cię na trening.
Kiedy ja zaczynałem trenować, to siostra przebywała już w Wałbrzychu i praktycznie zaczynała walczyć o najwyższe trofea. Mnie na treningi zaprowadził starszy brat. Ale siostra później podtrzymywała we mnie zainteresowanie tym sportem. Monika stanowiła dla mnie ogromną motywację.
Kto jeszcze z twojego rodzeństwa trenował zapasy? Przypomnijmy, że jest was dziewięcioro. Liczna rodzinka.
I większość trenowała właśnie ten sport. Najstarszy brat się wyłamał i trenował karate, gdyż ten sport kiedyś był dostępny do uprawiania w Trzcielu. Ale nie każdemu na dłuższą metę to pasowało, jednak nie wszyscy chcą być sportowcami. Rodzeństwo wybrało inne drogi życiowe. Jednak zapasy trenowało praktycznie całe rodzeństwo… chociaż nie. Poza najmłodszym bratem, który nie mógł uprawiać tego sportu.
Skoro prawie wszyscy trenowali, to zdarzały się wewnątrzrodzinne sparingi? Nie mówię, że na serio.
Te na serio też bywały! (śmiech) Kiedy ma się tak dużo rodzeństwa, to czasami brat z bratem musiał sobie inaczej rozwiązać spór. Pewnie, że takie rzeczy się działy. Czasami i dwójka dzieci między sobą się bije i szarpie. Może nie miałem sporego zatargu z każdym z rodzeństwa, ale z większością już tak.
Skąd w rodzinie Michalików to zamiłowanie do zapasów? Dlaczego nie poszliście na przykład w piłkę nożną?
Dlatego, że w Trzcielu jest dwa tysiące mieszkańców. Tam nie było tak, jak na przykład w Poznaniu, gdzie dzieci mogą sobie wybrać czy pójdą na pływanie, lekkoatletykę czy inne sporty. Tam były tylko zapasy, więc nie mieliśmy wielkiego wyboru. (śmiech) A nawet ta dyscyplina sportu nie zawsze była dostępna, bo klub upadał i nie było pieniędzy. Choć ja akurat trafiłem na czas, w którym funkcjonował. Z tego co pamiętam, mieliśmy tylko jeden sezon przerwy, w czasie którego działalność była zawieszona.
Od trenowania zapasów w znajdującym się na skraju upadku klubu w Trzcielu, dotarłeś do medalu olimpijskiego w Tokio. Kiedy spoglądasz na te zawody z perspektywy dwóch lat – to był turniej życia?
Teraz na spokojnie mogę powiedzieć, że miałem dwa dni konia. Jeden dzień, to jeszcze bym zrozumiał. Ale ja potrafiłem utrzymać dwa dni takiej dyspozycji. To była moja najlepsza forma w życiu i chciałbym jeszcze raz dojść do takiego szczytu i pewności siebie w przygotowaniach, by ponownie osiągnąć taką formę. Wtedy wręcz przekroczyłem granicę, którą sam zakładałem.
Życia nie mierzy się ilością oddechów.
Ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach.Igrzyska Olimpijskie
Tokio 2020
3.08.2021
🥉🥉🥉🥉Tadeusz Michalik 🇵🇱🇵🇱@TeamORLEN pic.twitter.com/61ee9ZcRFu
— Tadeusz Michalik (@Tadeusz_91) August 3, 2023
Węgra Gergo Szoke w walce o brązowy medal rozgromiłeś 10:0. Wcześniej dałeś też świetny pojedynek z Amerykaninem G’Angelo Hancockiem, który wygrałeś 4:3. Które starcie z tego turnieju wspominasz najlepiej?
To medalowe, bo po nim puściły mi emocje i wiedziałem, że osiągnąłem cel. Chociaż podczas walki z Amerykaninem emocje nie były dużo mniejsze, bo kiedy z nim wygrałem, to wiedziałem, że znalazłem się w strefie medalowej i następny pojedynek stoczę o wejście do finału. Po drugie, walka z Hancockiem była dużo bardziej skomplikowana i cięższa, trwała sześć minut. Wygrywałem 4:3, ale tam nawet w ostatniej sekundzie wynik mógł pójść na korzyść Amerykanina. Jednak pomimo radości po wygranej wiedziałem, że moje zadanie nie dobiegło końca i muszę dalej walczyć.
Ty czułeś, że medal olimpijski był niespodzianką? Bo on w kraju tak został przyjęty. Tadeusz Michalik był stawiany raczej w pozycji underdoga.
Dla wielu kibiców, ale także samego środowiska zapasów, mój medal był mega niespodzianką, wręcz czymś niemożliwym do osiągnięcia. Ale kiedy teraz nad tym myślę, to byłem tam tak pewny swego, że kiedy wywalczyłem krążek, to w ogóle nie miałem w głowie, że jest to dla mnie nieosiągalny wynik. Pojechałem tam z dobrym nastawieniem, ale nie mogę sobie przypomnieć, czy jednocześnie myślałem, że zrobiłem taki wynik, bo miałem dużo szczęścia.
Jak w nastawieniu psychicznym w Tokio pomogło ci to, co działo się przed igrzyskami? Przypomnijmy, że jesteś sportowcem który zmaga się z arytmią serca. W 2020 roku przeszedłeś zabieg ablacji.
Teraz na szczęście już nie muszę się z tym zmagać. Ostatni zabieg miałem w 2022 roku. Choć była to raczej wizyta kontrolna, bo lekarze stwierdzili, że nie muszą bardzo ingerować w mój organizm.
Tak, ale w jednym z wywiadów mówiłeś, że ta ostatnia wizyta była twoją trzecią. Z kolei pierwsza miała miejsce przed Tokio. I wtedy stres był ogromny.
Był, bo to też coś zupełnie nowego. Nagle dowiadujesz się o nowych rzeczach, że coś się dzieje z twoim organizmem. Zaraz są igrzyska, a tu wszystko schodzi na drugi plan. Trzeba było wtedy nawet nie tyle podnieść się z ziemi, co z niej wykopać, żeby wrócić na dobry poziom.
Co wtedy sprawiło większą trudność – utrzymanie się w odpowiedniej formie psychicznej, czy powrót do formy czysto fizycznej? W końcu zaliczyłeś sporą przerwę w startach.
Świeżo po powrocie bardzo ciężko mi się trenowało, nie mogłem wytrzymać walki na treningu. Kiedy przed igrzyskami pojechaliśmy na mistrzostwa Europy, to pamiętam, że walczyłem z zapaśnikiem z Finlandii. Wygrywałem walkę, ale później odcięło mnie tak bardzo, że nie mogłem wstać z maty i ostatecznie przegrałem. Wtedy to zaczęło być ciężkie pod względem psychicznym. Pojawiły się myśli, że jestem słaby, bo nie mogę wrócić i nie daję sobie rady. Ale nie poddawałem się, robiłem cały czas swoje, powtarzałem sobie, że mój czas przyjdzie. I tak też się stało.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Może powinniśmy zadać pytanie, które pewnie nurtuje wielu laików. Czym się różnią zapasy w stylu klasyczny, który uprawiasz, i dowolnym?
W największym uproszczeniu chodzi o to, że w stylu dowolnym zawodnik może atakować także dolne partie ciała. Możesz podhaczyć dolną kończynę czy też złapać za nią ręką. W stylu klasycznym możemy się łapać tylko od pasa w górę.
Jak wygląda typowy dzień treningowy Tadeusza Michalika, kiedy jest na miejscu, w klubie?
Wszystko zależy od mojego samopoczucia. Oczywiście trenuję systematycznie, ale nieraz mam tak, że po prostu mówię do żony, że dziś nie idę na trening. Układam swój harmonogram w taki sposób, by wykonać tygodniowy plan, jednak robię to tak, że w dany dzień robię dwie jednostki treningowe, kolejnego jedną, a jeszcze następnego dnia – żadnej. Na miejscu nie mam takiej systematyczności, jak na obozie treningowym, gdzie codziennie robię dwie jednostki.
Domyślam się, że chodzi też o to, by nie zamęczyć zapasami głowy.
Dokładnie. Ale pytasz konkretnie o treningi w domu, między obozami. One są po to, by utrzymać formę, ale też nie za bardzo się przeciążać.
Co do przeciążenia psychicznego – korzystasz z pomocy psychologa sportowego?
Od dawna współpracuję z psychologiem Mikołajem Koterskim. Obecnie nie spotykamy się jakoś bardzo często, ale jeżeli czuję potrzebę, to zawsze mogę do niego zadzwonić czy po prostu umówić się na spotkanie. Pamiętam, że odwiedziłem go dzień przed swoim wylotem do Tokio. Kiedy zadał mi pytanie, po co tam jadę, odpowiedziałem, że po to, by dać z siebie wszystko, a na jaki dokładnie wynik się to przełoży – to mnie nie obchodzi.
Dobre podejście. Nie celujesz w konkretne miejsce, w końcu nie wszystko od ciebie zależy.
Nie mam wewnętrznych pretensji o wynik kiedy wiem, że w walce dałem z siebie 100%. Przeciwnik mógł być tego dnia lepszy i ze mną wygrał.
W takim razie przejdźmy do imprezy w której – być może – nie dałeś z siebie wszystkiego. Podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata w Belgradzie odpadłeś w pierwszej rundzie.
Miałem do nich nieco inne przygotowanie. Wiadomo, że tak samo chciałem wygrać. Ale coś nie zagrało. Pamiętam, że miałem akcję, w której rzuciłem się na rywala, ale wycofali mi punkty. Ostatecznie przegrałem i skończyłem zawody na 19. pozycji. Jednak zgadzam się, że nie dałem tam z siebie wszystkiego.
Porażka też może być lekcją – nawet po zdobyciu medalu olimpijskiego nikt na macie nie będzie ci się kłaniał w pas.
Wiesz jak to jest. Kiedy zdobywałem medal, był 2021 rok. Czasami słyszę jak niektórzy koledzy mówią „mój rywal jest mistrzem olimpijskim a ja mam z nim walczyć”. Wtedy odpowiadam – pamiętaj, że on mistrzostwo zdobywał jakiś czas temu, dziś może mieć całkiem inną formę. Możesz nawet wyjść i go zmielić na macie. Takiej dyspozycji nie utrzymuje się całe życie.
Jak wspomniałem na początku naszej rozmowy, znajdujemy się w Klubie Sobieski, gdzie macie bardzo dobre warunki do trenowania zapasów. Część obrazków zdobiąca korytarze, jest poświęcona twojej osobie. I zapewne także dzięki tobie zapaśnicy mogą tu znaleźć to, czego potrzebują.
Taki sukces jak medal olimpijski rozsławia klub na cały kraj. Ale to nie tylko moja osoba – mamy mnóstwo dzieciaków, dzięki którym klub się rozwija. Widać, że z tej mąki będzie dobry chleb. Oczywiście mój medal dużo pomógł, ale w Sobieskim naprawdę wszystko fajnie działa, jeżeli chodzi o trenerów czy zawodników. I widać tego efekty w postaci wyników.
W tej sali spogląda na nas ktoś jeszcze. Dominik Sikora, tragicznie zmarły w 2020 roku, którego pamięć uczciliście banerem z jego wizerunkiem. Podobno zadedykowałeś mu swój medal.
Tak było. Dominik był moim rówieśnikiem, a jego osoba najbardziej motywowała mnie do sukcesu. Jasne, przez wspomniane przeze mnie dwa dni konia byłem mocny fizycznie. Ale mentalnie to pamięć o Dominiku dołożyła dużą cegiełkę do mojego sukcesu. W Japonii na macie czułem się tak, jakby ktoś podczas walki pchał mnie do przodu.
Motywacja była potrzebna, bo z twoimi warunkami fizycznymi można by cię nazwać Mikiem Tysonem zapasów. Mierzysz 178 centymetrów wzrostu, a występujesz w kategorii do 97 kilogramów. Trudno było się odnaleźć w cięższej kategorii? Wcześniej występowałeś w limicie do 87 kg.
Bałem się tej zmiany. Nie wiedziałem, czy zderzę się ze ścianą, czy po mnie nie przebiegną. Jednak w tej kategorii zawodnicy zwykle ważą około sto parę kilogramów i zbijają wagę do turniejów. Z kolei ja na igrzyskach, kiedy ważyłem się na drugi dzień, miałem nieco ponad 92 kilogramy. Moi rywale już po ważeniu, kiedy mogli się najeść i napić, spokojnie dobijali do setki. Dlatego mówię, że musiałem mieć jakąś pomoc z tyłu, by zniwelować różnicę ośmiu kilogramów mięśni. Tymczasem ja nie czułem tej różnicy masy. Może tylko pod tym względem, że mi szybciej uciekało zdrowie. W końcu to ja musiałem bardziej siłować się z rywalami, niż oni ze mną.
Z drugiej strony – dynamika była po twojej stronie.
Tak. Poza tym powtarzałem sobie, że może mi brakować wagi, ale nie serca do walki.
Jak zapasy jako sport radzą sobie w Polsce? Jako doświadczony zawodnik możesz powiedzieć, że ten sport się rozwija?
U nas jest tak, że jeżeli robisz wyniki – jak medale mistrzostw Europy, świata czy igrzysk olimpijskich – to jest dobrze. Ja po igrzyskach nie mogę narzekać na warunki. Jeszcze wcześniej, w 2016 roku zdobyłem brązowy medal mistrzostw Europy. Był taki okres, że kiedy zaczynałem trenować to robiłem dobre wyniki w Polsce, ale na arenie międzynarodowej nie łapałem się do czołowej ósemki i wtedy było ciężko. Nie otrzymywałem wówczas żadnego stypendium, bym mógł za nie żyć i trenować. Ale wytrwałem, jakoś wiązałem koniec z końcem.
Tendencja znana z wielu sportów w naszym kraju. Najpierw wynik, później wsparcie systemu.
Tak. Ja w tym pozytywnym sensie odczułem to po igrzyskach czy wcześniej, po medalu mistrzostw Europy.
Na tegorocznych mistrzostwach świata nie wystartujesz z powodu kontuzji. Jak poważny jest twój uraz?
Do niedawna był poważny. Teraz moja kontuzja jest bliższa zaleczenia. W pięćdziesięciu procentach miałem naderwany staw obojczykowo-barkowy. Myślałem, że to mi się zagoi. Im bliżej startu, tym uważniej sprawdzałem na macie, czy mogę sobie pozwolić na walkę bez ograniczeń. Niestety, pod względem czysto fizycznym nie jestem gotowy. Ale sama głowa także blokuje moje ruchy. Stąd podjąłem decyzję, by odpuścić mistrzostwa świata.
Mistrzostwa świata są o tyle ważną imprezą, że na nich w każdej kategorii wagowej przyznaje się aż pięć kwalifikacji olimpijskich. Czy poza tymi zawodami masz jeszcze inne, które mogą dać ci przepustkę do Paryża?
Tak, w przyszłym roku odbędą się dwa turnieje – kontynentalny oraz światowy. Na światowym, który odbędzie się w Azerbejdżanie, kwalifikację uzyskuje pierwsza trójka zapaśników z każdej kategorii wagowej. Z kolei w europejskim, który zostanie rozegrany w Rumunii, bilet na igrzyska wywalczą finaliści turnieju.
W tym miejscu muszę wyjaśnić małą zmianę co do mistrzostw świata i turnieju światowego. Na mistrzostwach bilet do Paryża wywalczy pierwsza piątka. Pamiętajmy, że w zapasach rozdaje się złoty, srebrny i dwa brązowe medale. To oznacza, że zawodnicy którzy przegrali swoje pojedynki o krążek, stoczą dodatkową walkę o piąte miejsce – ostatnie dające prawo startu na igrzyskach. Wcześniej tak nie było. Podobnie sytuacja będzie wyglądała w turnieju światowym, gdzie sportowcy którzy zajmą ex aequo trzecie miejsce, stoczą jeszcze jeden pojedynek o wyjazd na igrzyska.
Dla was więcej stresu i wysiłku.
Tak, miałeś pięć walk, nagle masz szóstą.
Kilka razy nawiązywałem do twoich postów w mediach społecznościowych, bo wielu sportowców zaniedbuje tę gałąź. Ale ty nie należysz do tej grupy – jesteś aktywny w Internecie, twoje profile żyją.
Nie ma nic lepszego jak zacząć poniedziałek od treningu na świeżym powietrzu 😊👍
Żona jako trener, stoperowy 😁
Przy okazji Zapasy z Siostrą 💪
Pozdrawiam!Tadeusz Michalik 🇵🇱
Zapasy Styl Klasyczny 🤼♂️
Kat97kg @TeamORLEN pic.twitter.com/b7DXVCQvUH— Tadeusz Michalik (@Tadeusz_91) September 4, 2023
Kiedy jestem na wsi i robię trening, to dla mnie nie jest problem. Poproszę żonę żeby nagrała jak ćwiczę, później wrzucam z tego filmik czy zdjęcia. Poświęcam tej czynności może z pół godziny dziennie. Lubię pokazywać, co robię, bo mam kibiców którzy trzymają za mnie kciuki. Pamiętam, że w Tokio pomiędzy jednym a drugim dniem walk siedziałem i czytałem od wszystkich komentarze, że trzymają za mnie kciuki i mi kibicują. To też dodawało motywacji. Teraz ciągnę to dalej, by nie zaniedbać swoich fanów. Przy czym nie pokazuję całego swojego życia. Bardziej to sportowe, które prowadzę.
Z życia prywatnego możemy powiedzieć, że niedawno wraz z żoną obchodziłeś drugą rocznicę ślubu. Z kolei twoim rodzicom stuknęła już czterdziesta piąta!
Takimi rzeczami też zawsze chętnie się podzielę. Moim rodzicom należy o wiele bardziej pogratulować. Czterdzieści pięć, a dwa lata – nie ma co porównywać (śmiech).
Jakie masz plany po karierze?
Tak jak rozmawialiśmy, będę chciał związać swoje życie z wojskiem.
Czyli nie zobaczymy cię w tym pięknym przybytku, szkolącego swoich następców?
Trenerzy już gdzieś rozmawiają ze mną na ten temat. Jeżeli przyjdzie mi zakończyć karierę, to być może mi się coś odmieni i będę chciał na przykład jeździć na obozy kadry jako dodatkowy trener, który wchodzi na matę, walczy z zawodnikami i czegoś może ich nauczyć. Kilku moich starszych kolegów jeździ w ten sposób z drużynami. Chciałbym w ten sposób pracować ze starszymi zawodnikami. Na przykład kadrami seniorów.
Damian Janikowski, który również jest brązowym medalistą olimpijskim ale z igrzysk w Londynie, nie podpowiada „Tadek, nadawałbyś się do KSW”?
Czasami się widujemy, ostatnio przyjechał na Memoriał Pytlasińskiego. Jednak Damian nie mówi, że federacje MMA się o mnie pytają, bardziej rozmawia o zapasach i zgłasza mi uwagi, co mogłem zrobić lepiej.
Maciej Kawulski, z którym masz zdjęcie podczas jednej z gal, także nie próbował cię zwerbować?
Nie, tylko się przywitaliśmy i chwilę porozmawialiśmy. Jednak żadnej propozycji z jego strony nie było.
A gdyby się pojawiła – rozważałbyś ją?
Gdzieś z tyłu głowy chciałbym się spróbować. Jednak mam świadomość, że dziś poziom MMA bardzo się podniósł. Ten sport się rozwinął dziś i jest wielu średniej klasy zawodników, z którymi bym przegrał, bo ja trenowałem tylko zapasy, a oni przez lata ćwiczyli pod walki w klatce. Dziś, żeby wejść do świata MMA, trzeba się naprawdę solidnie przygotować. Pierwsze co musiałbym zrobić, to sam potrenować dobre pół roku by zobaczyć, czy w ogóle się w tym odnajduję. Nie chciałbym pójść, dostać dwa razy łomot i być wspominany nie jako medalista olimpijski, tylko gość, który został oklepany jak Najman.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Weszlo.com/Adam Zoszak
Czytaj też:
- Złoty dotyk jak Daniele Santarelli, czyli spektakularne trenerskie „debiuty”
- Paryż i olimpijskie złoto – ostatni cel w karierze Manny’ego Pacquiao?
- Djoković vs Alcaraz, czyli niespotykana rywalizacja… z terminem ważności?
- Freddy Maertens. Najlepsza Vuelta w dziejach, 30 lat spłacania długów i dwa mistrzostwa świata