Cóż to było za widowisko! Pierwsza liga w całej okazałości – piękne bramki, wspaniałe akcje, czerwone kartki, zwroty akcji i rozstrzygnięcie, którego nikt się nie spodziewał. W Sosnowcu dawno czegoś takiego nie widzieli. Przyjechał faworyt i dostał w łeb, a Zagłębie zagrało naprawdę dobre spotkanie. Drużyna Artura Derbina znokautowała Lechię Gdańsk, która marzy o powrocie do Ekstraklasy. No cóż, tak grając, to o powrocie można co najwyżej marzyć.
Sytuacja w Sosnowcu na początku nowego sezonu była katastrofalna. W sześciu pierwszych spotkaniach Zagłębie zdobyło zaledwie dwa punkty i strzeliło cztery bramki, co było najgorszym wynikiem w całej lidze obok Resovii i Znicza. Tradycyjnie, jak w każdym sezonie, pożegnano trenera – tym razem Krzysztofa Górecko i rozpoczęto poszukiwania nowego. Tym został Artur Derbin i trzeba przyznać, że, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odmienił sytuację. Ale i tak nikt się nie spodziewał, że jego piłkarze zdołają wspiąć się na wyżyny w starciu z Lechią.
Lechią, która przecież jest jednym z faworytów do awansu, choć gra w kratkę. Wyniki drużyny z Gdańska wyglądają trochę tak, jakby wybierała je maszyna losująca. Wydawało się jednak, że podopieczni trenera Grabowskiego akurat z Zagłębiem sobie poradzą. W końcu przyszło im się zmierzyć z jedną z najgorszych drużyn w lidze.
Zagłębie trenera Derbina od początku spotkania wyglądało całkiem nieźle, a Lechia trochę tak, jakby zlekceważyła rywala. Od samego początku mieliśmy festiwal niedokładności, który pozwalał gospodarzom wychodzić z kolejnymi kontratakami. Gdańszczanie nie mogli wykreować żadnej klarownej akcji ofensywnej. Luis Fernandez wściekał się na kolegów, którzy częstowali go kolejnymi niedokładnymi długimi podaniami. Hiszpan domagał się szybszej gry po ziemi, ale chyba zapomniał, że nie ma do tego partnerów. Patrząc na dzisiejsze poczynania drugiej linii, a w szczególności środka pola biało-zielonych, można było się złapać za głowę.
Wystarczyło kilka głupich strat piłki, żeby nadziać się na szybkie ataki. A te Zagłębiu wychodziły wyjątkowo dobrze. Po pierwszym z nich bramkę strzelił nawet Joel Valencia, który na swoje trafienie na polskich boiskach czekał od… czterech lat. W dodatku był to kontratak wręcz książkowy, który Ekwadorczyk przeprowadził do spółki z Juanem Camarą – chyba w ogóle najlepszym zawodnikiem na boisku.
Zagłębie – Lechia 5:2. Porażka na własne życzenie
Lechia próbowała jakkolwiek zareagować na stratę bramki, ale… nie potrafiła. Niemoc gdańszczan była niezwykła, ale trzeba też oddać gospodarzom, że bardzo dobrze się bronili, niemal całym zespołem. Skończyło się tak, że to Zagłębie przeprowadziło kolejny kontratak zakończony przepięknym strzałem Meika Karwota. Najlepsza w tej sytuacji była asysta Zielonki, który wzorem przeciwników fatalnie przyjął piłkę, ale ta odbiła się akurat pod nogi Niemca, który uderzył precyzyjnie w samo okienko.
Po przerwie ten sam schemat. Wydawało się, że Lechia się obudzi, że Szymon Grabowski zdoła wstrząsnąć zespołem, ale… minęło kilka minut, strata piłki, kontratak i świetne uderzenie Bilińskiego, tuż obok słupka. Napastnik Zagłębia w końcu się przełamał, bo odkąd przeniósł się do Sosnowca, do siatki nie trafił. W tym momencie można było stawiać pieniądze, że gdańszczanie już się nie podniosą, ale nagle zaczęli grać, jakby ich olśniło. Zdołali się podnieść z kolan i bramkę zdobył Żelizko. Czasu było mało, ale wtedy na boisko wszedł Mateusz Machała, który zaliczył spektakularny występ. Jego pierwszym kontaktem z piłką była… bramka samobójcza.
Wtedy rzeczywiście zaczęły się emocje, ale zawodnicy Lechii podpalili się aż za bardzo. Najpierw z drugą żółtą z boiska wyleciał Żelizko, a chwilę później Negebauer, który przebił wyczyn Machały. W jego przypadku poziom głupoty naprawdę był wysoki. Pierwszy kartonik obejrzał za protesty po czerwonej dla kolegi, a minutę później przytrzymał rywala, który wychodził na czystą pozycję. Zachowanie kompletnie bezsensowne, ale idealnie podsumowujące dzisiejszy występ Lechii.
Grający w dziewiątkę gdańszczanie mogli się tylko przyglądać temu, co robili gospodarze, a ci zdołali strzelić jeszcze dwa gole, w tym jedną z rzutu wolnego. Nie było co zbierać. I nie ma się co oszukiwać. Dla Lechii to kompromitacja na całej linii i poważny sygnał ostrzegawczy. Grając w ten sposób, nie da się wrócić do Ekstraklasy, więc trener Grabowski ma twardy orzech do zgryzienia.
A Zagłębie? Zaczyna wyglądać coraz lepiej. Może nie trzeba będzie zmieniać kolejnego trenera…
ZAGŁĘBIE SOSNOWIEC – LECHIA GDAŃSK 5:2 (2:0)
Valencia 17′, Karwot 45+4′, Biliński 49′, Troć 88′, Fabry 90+1′ – Żelizko 76′, Machała (sam.) 79′
Czytaj więcej o pierwszej lidze:
- Gruba oferta za Czubaka i pomysły Kołakowskiego. Kulisy afery w Arce
- Trela: Cmentarzysko trenerów. Dlaczego Wisła Kraków jest żywiołem nie do okiełznania
- Wisła Kraków w kryzysie. Analizujemy problemy zespołu Radosława Sobolewskiego
Fot. Newspix