Jest jednym z najbardziej doświadczonych młodzieżowców w lidze. W czerwcu Fernando Santos zaprosił go na zgrupowanie reprezentacji. Stanowi rzadkie połączenie techniki oraz przebojowości z zaangażowaniem w defensywę i braniem odpowiedzialności za zespół. Cracovia może na nim zarobić miliony. 21-latek musi jednak pokazywać, że ją przerasta, częściej niż raz na kilka tygodni.
Był styczeń 2018 roku. Rówieśnicy Michała Rakoczego siedzieli na lekcjach w gimnazjum. On tymczasem musiał w Mielcu biegać kolejne metry do przywołującego go trenera. Michał Probierz był wtedy świeżo po operacji kolana, poruszał się o kulach, jego naturalna ruchliwość była mocno ograniczona. A że co chwilę miał jakieś uwagi do grającego po przeciwległej stronie boiska 15-latka, przywoływał go do siebie. Młokos zaś karnie przybywał po kolejne wskazówki. Czasem, gdy rozmowa się przedłużała, obaj nie zwracali uwagi na to, że gra zaczęła się już ponownie toczyć. To tylko sparing na początku zimowych przygotowań, a sparing służy nauce.
Obserwowałem te scenki i mimowolnie przypominałem sobie, co sam robiłem w wieku 15 lat. Grałem w reprezentacji gimnazjum, chłonąc taktyczne wskazówki wuefisty, który jednocześnie był polonistą. Mimo że w jednym i drugim był świetny i tak wyobrażałem sobie, że chłopak, który w wieku 15 lat może się uczyć futbolu bezpośrednio od jednego z najbardziej znanych trenerów w Ekstraklasie, może się czuć wybrańcem. Zapamiętałem sobie jego nazwisko, choć nie było to trudne. Kto choć trochę interesował się Cracovią, słyszał, że Rakoczy nadchodzi do pierwszej drużyny już kilka lat wcześniej. W krakowskiej prasie artykuły o nim ukazywały się już gdy był 14-latkiem. Był kapitanem reprezentacji Polski U-15. Jako 12-latek został wybrany najlepszym zawodnikiem krajowego finału Pucharu Tymbarku. Żyjąc w tym światku, człowiek zawsze się dziwi, że wciąż mowa o młodzieżowcu.
Michał Rakoczy sylwetka. Odwieczne złote dziecko
Różnie się kończą historie piłkarzy, którym przez lata wmawiano, że są złotymi dziećmi. Historia Michała Rakoczego też wciąż bliżej jest początku niż końca. Ale przy oglądaniu go tydzień w tydzień od kilku lat, rzucają się w oczy cechy każące sądzić, że mowa o piłkarzu, który naprawdę ma szansę zrobić karierę międzynarodową. Paradoksalnie, gdy gra w Ekstraklasie, nie towarzyszy mu już tyle szumu, ile było wcześniej. Jego obecność w lidze trochę spowszedniała. Wśród największych talentów z jego rocznika wymienia się tych, którzy już ruszyli za granicę, jak Jakub Kamiński, albo – jak Kacper Tobiasz, Filip Szymczak czy Filip Marchwiński – pokazują się w europejskich pucharach i grają w najbardziej medialnych klubach. To, że Rakoczy tłucze kolejne mecze w Cracovii, że w pierwszej drużynie ma ich już 75, że występami w seniorskiej piłce przebił setkę, nie robi już takiego wrażenia. Potrzeba docenienia przez kogoś z zewnątrz, jak Fernando Santos, który zaprosił go w czerwcu na zgrupowanie reprezentacji Polski, by przypomnieć sobie, że faktycznie, w Cracovii też jest chłopak, którego stać na wiele. Na razie występuje w młodzieżówce, u tego samego Probierza, u którego jako gimnazjalista pobierał lekcje w klubie i który pół roku później pozwolił mu zadebiutować w Ekstraklasie. W marcu pierwszy raz został jej kapitanem. Bywał nim też w kadrze U-20 Jacka Magiery.
Jeśli trenera Jacka Zielińskiego spytać, czego najbardziej brakuje Rakoczemu, by być gotowym do wyjazdu za granicę, mówi, że powtarzalności. Twierdzi, że potrzeba mu jeszcze jednego dobrego sezonu w Ekstraklasie, by móc stwierdzić, że to odpowiedni moment na wyjazd. A skoro tak, rozpoczęte pięć tygodni temu rozgrywki to jego rok prawdy. Młodzieżowiec potrzebuje w nim przeskoczyć z gwiazdy drużyny, którą był już w poprzednim sezonie, na wyróżniającą się postać ligi. Sam za cel stawia sobie większą liczbę asyst. Przed rokiem był najlepszym strzelcem Pasów, ale zaliczył tylko dwa podania poprzedzające gola. W ogóle dotąd w karierze częściej strzelał niż asystował. W barwach Cracovii ma dwanaście bramek i tylko pięć asyst. Jedyny sezon, w którym częściej cieszył się z dobrych dograń niż trafień, to ten spędzony na wypożyczeniu do Puszczy Niepołomice. Wtedy asystował sześć razy, nie strzelił ani razu. W klubie oczekują też od niego większego wzięcia odpowiedzialności za zespół. W lecie włączono go do rady drużyny i został jednym z wicekapitanów. Przed kamerami często i tak tłumaczy się za cały zespół, jakby był jego liderem.
Ciekawe w piłkarskiej ocenie Rakoczego jest środowisko, w jakim notorycznie funkcjonuje. Jako junior wyróżniał się przede wszystkim nienaganną techniką. Był wszechstronnie wyszkolony. Na żadnym etapie nie wyróżniał się warunkami fizycznymi, nie jest też typem sprintera, choć dysponuje przyzwoitą szybkością. Musiał sobie radzić z piłką przy nodze. Seniorski futbol akurat dla niego oznaczał jednak pozbycie się złudzeń. Są w kraju trenerzy, którzy za punkt honoru stawiają sobie staranne rozgrywanie od tyłu, utrzymywanie się przy piłce, budowanie ataków pozycyjnych, nie lubią brzydkich zwycięstw i przykładają wagę do czegoś tak nieuchwytnego jak kultura gry. Niektórzy z nich pracowali nawet w Cracovii, która ma długą tradycję tego typu eleganckiej gry. Rakoczy wpisywałby się w nią naturalnie. Ale nie trafił na takie czasy w klubie. Wchodził do zespołu, który Peter Hyballa, jako trener DAC Dunajska Streda, nazywał „koszykarskim”. Pasy Probierza były średnio jednym z najwyższych zespołów w Europie i bazowały na licznych dośrodkowaniach. Zieliński zmienił ten sposób gry na szybszy, bardziej bezpośredni, oparty na kontratakach. A w międzyczasie Rakoczy był na wypożyczeniu w Puszczy Niepołomice u Tomasza Tułacza. Po paru kolejkach tej drużyny w Ekstraklasie każdy już mniej więcej ma orientację, jak mogła wyglądać ta roczna szkoła życia dla filigranowego kreatywnego piłkarza. A jednak warto było, bo wrócił stamtąd gotowy do rywalizowania o miejsce w składzie Cracovii. Przejście od juniora do seniora dokonało się w nim właśnie wtedy.
Trudne środowisko
Efekt jednak jest taki, że Rakoczy ani jednego sezonu w seniorskiej piłce nie spędził w drużynie, która chce atakować, rozgrywać, dominować, choć można podejrzewać, że to właśnie w takim zespole mógłby najbardziej wyeksponować swoje atuty. Powstał z tego ciekawy miks. Zawodnik, który nie zatracił kreatywności – w tym sezonie jest piąty w lidze pod względem stworzonych sytuacji z gry i drugi, jeśli chodzi o kluczowe podania (takie, po których bezpośrednio następuje strzał), a także w czołówce statystyk liczby dryblingów i udanych dośrodkowań, podciągnął się w wielu elementach gry bez piłki. Niejednokrotnie można go zauważyć w trakcie meczów, jak zapamiętale goni rywala, by wygarnąć mu piłkę wślizgiem, czy cierpliwie przesuwa się za piłką, czekając na przechwyt bez okazywania jakiejkolwiek frustracji. Widać, że to utalentowany technik, ale jednocześnie da się w nim poznać zawodnika drużynowego, który wie, jakie ma zadania i nie narzeka, że musi je wykonać.
Jego uniwersalność widać też w kwestiach typowo taktycznych. W systemie gry Cracovii jest ustawiony za plecami środkowego napastnika, jednak nie jest typowym rozgrywającym, trzymającym się centralnej strefy, lecz „skrzydłodziesiątką”. Kreowanie gry w środku pola łączy ze wspomaganiem wahadłowego w działaniach ofensywnych i defensywnych. Schodzi więc często na bok, zachowując się jak skrzydłowy, albo wbiega w pole karne jak fałszywy napastnik. Nierzadko trener Zieliński, chcąc wykorzystać jego kreatywność, cofa go też, by odbierał piłkę od stoperów i z głębi pola napędzał ataki Cracovii jako cofnięty rozgrywający.
To sprawia, że Rakoczego nie da się przypisać do jednej pozycji. Więcej niż typowy ofensywny pomocnik gra rajdem, dryblingiem, dośrodkowaniem. Ale częściej niż typowy skrzydłowy rozgrywa, schodzi do środka, dyktuje tempo gry. Czyni go to więc nowoczesnym typem piłkarza drugiej linii. Częściej operuje bliżej lewej strony, co jako zawodnikowi prawonożnemu ułatwia mu oddawanie groźnych strzałów z okolic szesnastki. Pod bramką też jest jednak wszechstronny. Z dwunastu bramek, jakie zdobył w Ekstraklasie, trzy padły po uderzeniach lewą nogą. Debiutanckie trafienie zaliczył głową. A StatsBomb wylicza, że niemal 1/4 wszystkich kontaktów z piłką wykonuje teoretycznie słabszą nogą.
Statystyki Rakoczego (zaznaczone na czerwono) na tle ligowej średniej wśród pomocników. Źrodło: StatsBomb
Mentalność podwórkowego grajka
Co jednak w największym stopniu pozwala w nim widzieć przyszłego piłkarza klasy wyższej niż ligowa, to nie aż tak często spotykana u kreatywnych zawodników ofensywnych „podwórkowa” mentalność. Gdy dobrze mu się przyjrzeć, w jego grze da się czasem zauważyć momenty, w których pewne sprawy traktuje osobiście. Bierze je do siebie i się wkurza, chcąc pokazać rywalowi, że to on jest lepszy. Dobrze to było widać choćby w tym sezonie tuż po bramce, jaką Cracovia straciła w Mielcu na 0:2. W kolejnej akcji po wznowieniu od środka, gdy natrętny Marco Ehmann nie chciał odkleić się od niego, by umożliwić mu dośrodkowanie, Rakoczy jak gdyby nigdy nic dorzucił piłkę w pole karne krzyżakiem wprost na nogę Benjamina Kaellmana. Był w tym rodzaj manifestu: „patrzcie, nic sobie z tego nie robię, że prowadzicie i tak jestem lepszy i zaraz wam to pokażę”. A jednocześnie nie było taniego efekciarstwa. To faktycznie było najkorzystniejsze dla drużyny zagranie w tamtym momencie. Przebłyski tego typu demonstracji boiskowej siły widać czasem u Lukasa Podolskiego czy Josue, ale rzadko zdarzają się młodym piłkarzom. Oni często błyszczą, gdy drużynie idzie i wszystko układa się po ich myśli, a gasną, gdy pogoda robi się trochę gorsza. To, że ktoś nienawidzi przegrywać, jest frazesem, lecz u Rakoczego jest to wypisane na twarzy. Ale inaczej, niż choćby w poprzednim sezonie u Łukasza Łakomego, nie objawia się to obrażeniem na cały świat, w tym kolegów z drużyny, a bardziej wkurzeniem, które napędza do kolejnych akcji. Ktoś z taką mentalnością raczej nie przejdzie obok meczu.
Co przy tym ważne, Rakoczy na razie unika kontuzji. Jest okazem zdrowia. Rok temu o tej porze Cracovię ciągnął w podobnej mierze Jakub Myszor, ale on od blisko dziesięciu miesięcy ciągle się leczy. Rakoczy jest filigranowy, ale nie kruchy. Od października 2021, gdy zaczął regularnie grać w pierwszej drużynie, zdarzyły mu się pojedyncze pauzy. Jeśli wypada, to na tydzień, a nie na miesiące, co też sprzyja rozwojowi. Cracovia, która w ostatnim czasie straciła kilku ciekawych piłkarzy za darmo albo za bezcen, akurat w jego przypadku może liczyć na okazały zarobek. We wrześniu 21-latek przedłużył kontrakt do 2027 roku. Jeśli utrzyma kierunek rozwoju, przyszłego lata może się zakręcić nawet w okolicach klubowego rekordu transferowego, który należy do Bartosza Kapustki i wynosi pięć milionów euro.
By jednak było to możliwe, potrzebny jest kolejny krok, jeśli chodzi o konkrety i liczby pod bramką. Grając w ekipie średniaka polskiej ligi, ma się mniejszą ekspozycję niż w zespołach występujących w europejskich pucharach. Trzeba się więc wyróżnić. Pokazać, że przerasta się swoją drużynę. Rakoczemu się to zdarza, ale jeszcze nie tydzień w tydzień. Regularność to klucz nie tylko do transferu zagranicznego, ale i do pełnoprawnego powołania do pierwszej reprezentacji. Na razie selekcjoner wysłał piłkarzowi Cracovii sygnał, że go widzi i docenia, ale jeszcze nie, że go potrzebuje. O ile jednak Pasom grozi kolejny sezon spędzony w środku stawki, gdzieś w ziemi niczyjej pomiędzy walką o puchary a grą o utrzymanie, o tyle Michał Rakoczy zdecydowanie ma o co grać. Im bliżej czołówki będzie w stanie dociągnąć zespół, tym bardziej zwróci uwagę także na własne umiejętności.
MICHAŁ TRELA, Canal+ Sport
WIĘCEJ O CRACOVII:
- Glik: Z Ekstraklasą jestem na bieżąco
- Oficjalnie: Kamil Glik zawodnikiem Cracovii. Wraca do Ekstraklasy po 13 latach
- Rakoczy: – Na razie nie myślę o transferze
Fot. 400mm.pl