Przedsezonowa teza ekspertów głosiła – faworytem do zdobycia mistrzostwa będzie ta drużyna, która nie wejdzie do fazy grupowej europejskich pucharów. Gdy po kolejnych losowaniach oglądaliśmy ścieżki Rakowa, Legii czy Lecha, to można było stawiać, że to legioniści staną wobec tego na pole position w walce o tytuł. Dzielna postawa ekipy Runjaica i jej awans, a przy tym kompromitacja Lecha w starciu ze Spartakiem Trnawa wywróciła jednak karty na stole.
Ale czy po tych sześciu kolejkach grania możemy rzeczywiście stwierdzić, że Lech jest najmocniejszym kandydatem do mistrzostwa? Podpowiada to jakaś piłkarska logika – inni powinni punkty tracić, bo czeka ich granie co trzy, cztery dni. Kolejorz z kolei zbudował kadrę na trzy fronty, a radzi sobie już tylko na dwóch, zatem skumulowana siła w teorii powinna być mocniejsza na płaszczyźnie ekstraklasowej.
Odwrotna logika ekstraklasowa
Ale druga strona tego medalu podpowiada, że poznaniacy przecież dali później ciała w starciu ze Śląskiem Wrocław (1:3), a postawa w Trnawie ze Spartakiem (1:3) powinna być sygnałem “oni mogą przegrać wszystko, co możliwe”. To też jakaś forma myślenia życzeniowego, że… porażka ma uprawdopodabniać zwycięstwa w przyszłości. Ludzie polskiej piłki potrafią sobie wyobrazić, że pucharowa klęska rozluźnia Lechowi terminarz i tym samym jesienią poznaniacy mogą odskoczyć reszcie ligowej stawki. Ale tak na logikę – przecież odpadnięcie z pucharów i to z rywalem o jakości Spartaka powinno być lampką ostrzegawczą, że może ten poznański zespół nie jest tak mocny, prawda?
– Czujemy się tak samo mocni, jak rok temu, a może i mocniejsi. Powtórzenie przygody pucharowej? Z tak jakościową kadrą to możliwe i tak, chcemy walczyć o mistrzostwo, Puchar i w europejskich pucharach – mówił nam przed sezonem Tomasz Rząsa, dyrektor sportowy Lecha. Mówił też o tym, że kadra Kolejorza jest najdroższa w historii. A trzeba przecież mieć na uwadze, że Lech nie osiągnie w tym sezonie takich przychodów, jak rok temu. Generalnie poznaniacy i tak radzą sobie nieźle pod kątem finansowym – mają filar w postaci potencjalnej sprzedaży wychowanków, mają siatkę sponsorów (doszedł latem sponsor na koszulkach, doszedł sponsor stadionu), a przy dobrych wynikach mają też zysk z biletów.
Ale w Lechu zdążyli się już nauczyć, że falowanie sportowe odbija się na wszystkim. Na finansach, bo trzyma klub na tej samej półce rozwojowej i nie pozwala zrobić kroku naprzód. Bardzo mocno na atmosferze wokół klubu, która jest bardzo specyficzna – jednego dnia możesz mieć transparenty wzywające cię do opuszczenia klubu, by kilka miesięcy później zbierać laury za sukces. Ale i na zaufaniu.
Lech długo pracował na odbudowę zaufania wśród kibiców. Chude pięć lat od 2015 roku do kolejnego mistrzostwa było przyjmowane boleśnie. W tym czasie było: “Mamy kurwa dość“, była słynna konferencja Piotra Rutkowskiego: “Ja się nie poddam“, było miotanie się po koncepcjach, były cisze medialne, były przerżnięte finały Pucharu Polski, była: “Autostrada do mistrzostwa” Bjelicy… I gdy wreszcie Lech najpierw odzyskał mistrzostwo, a później zaliczył piękną pucharową przygodę, wówczas można było pomyśleć – a może ten statek wreszcie wpłynął na spokojne morze?
Wypłynął. Tylko na drodze stanęła trnawska góra lodowa.
Lech wypada na medialny margines
Oczywiście z Lechem jest trochę jak w tym powiedzeniu Aleksandara Vukovicia o Legii: “Nie jest tak dobrze, jak mówią podczas chwalenia, i nie jest też tak źle, gdy krytykują klub za wszystko“. Ćwierćfinał Ligi Konferencji sprzed roku był nieco szczęśliwy, a tegoroczna klęska ze Spartakiem miała też pechowy wymiar. Ale impet optymizmu wyhamował wyraźnie.
Da się odczuć w Poznaniu polowanie na czarownice. Chciałoby się uderzyć w Rząsę, ale przecież dopiero znaczna część fanów doceniała transfery i ruszenie po mocniejsze nazwiska z dobrych lig. Jest apetyt na przywalenie w piłkarzy, ale nie za bardzo jest kogo wybrać na klasyczną ofiarę złych momentów. To może zarzucić władzom minimalizm? To stara śpiewka, a przy najdroższej kadrze i sporych wydatkach w letnim oknie transferowym trudno rzucać tym argumentem.
Dostaje się zatem Johnowi van den Bromowi, dostaje się drużynie, wrzuca kamyczki do ogródka pionu sportowego (“Gholizadeh za późno, nie ma napastnika, dawać bramkarza“).
Lech podupadł też medialnie na kolejne miesiące. Słuchajcie, może na finansach i tajnikach negocjacyjnych się nie znamy, ale wiemy, jak działają media. Dziennikarze maja swój rytm tygodniowej pracy i mówiąc oględnie – wiedzą, co grzeje. Kolejorz dzisiaj nie grzeje nikogo poza Wielkopolską. Jest wrzucony do grupy klubów, które grają raz w tygodniu. Zwycięstwo czy porażką pożyją dzień, może dwa. A Legia i Raków mają teraz medialne eldorado. Dwie ekspozycje w tygodniu, w tym ta hitowa w czwartki. Teksty, wyjazdy, delegacje, reportaże, analizy, dyskusje w studio, programy specjalne – to wszystko będzie w zdecydowanej większości mediów dotyczyło Legii i Rakowa. Lech będzie ekstraklasową ciekawostką, rzuconą gdzieś w ostatnich pięciu minutach program na zasadzie: “Skończyliśmy główny wątek, czas na didaskalia“.
Kadra zbyt droga i zbyt dobra, by nic nie wygrać?
Przy Bułgarskiej latem panowało przekonanie, że to najlepszy zespół, jaki zbudowano do tej pory. Latem udało się uniknąć wyprzedaży, odejścia zawodników były przewidywane od dłuższego czasu. Udało się zrealizować założenia pionu sportowego, nie było większego niedosytu wywołanego dopinaniem kolejny numerów z list skautingowych.
I generalnie na papierze to zespół, który wygląda na mocny. Nie jest w formie, liderzy są w dołku, przegrał dwa mecze z rzędu, ale przecież to nadal drużyna zdolna do tego, by dominować w Ekstraklasie.
A marginesu błędu dla lechitów nie ma właściwie żadnego. Kibice w Wielkopolsce nie kupią sformułowań o “walce o najwyższe cele“. Wobec łączenia ligi z pucharami przez głównych rywali w walce o tytuł i biorąc pod uwagę koszty kadry – cel może być tylko jeden. A właściwie nie “cel”, a “oczekiwania”, które stawiają fani.
Podium nikomu w Poznaniu nie wystarczy.
A jest taka stara ekstraklasowa prawda, że punkty potracone na początku sezonu ważą jeszcze więcej niż te zdobywane później. Ważą więcej, bo decydują o układzie sił, rozbudzaniu nadziei, ale i… posadzie trenerów. Posada van den Broma póki co jest spokojna, nikt przy Bułgarskiej nie podejmuje póki co dyskusji na temat przyszłości Holendra, bo pamięć o jego dokonaniach z poprzedniego sezonu wciąż jest trwała.
Ale nadchodzi czas reakcji. W ostatnich latach klasę trenerów Kolejorza poznawaliśmy nie po tym, jak pływają po spokojnym morzu, ale po tym, jak radzili sobie podczas sztormów. I taki sztorm trwa teraz nad łajbą Kolejorza.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Kewin Komar – Ofiara kibiców Wisły Kraków czy… kłamca? [REPORTAŻ]
- W ŁKS-ie bez zmian. Defensywa jak była radosna, tak jest
Fot. Newspix