Radość z powodu awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji nie może trwać w Warszawie zbyt długo. W zasadzie emocje, niczym w tej piosence Perfectu, muszą opaść szybko, jak po wielkiej bitwie kurz. Nie tylko dlatego tego, że Legię czeka już w niedzielę hitowe starcie z Widzewem Łódź. Istotniejszy termin wygaśnie 28 godzin po zakończeniu tego meczu. Wtedy zamyka się letnie okno transferowe, a Wojskowi mają kilka pozycji, które wymagają wzmocnień. Przed działem sportowym bardzo intensywne dni.
Za Legią Warszawa i jej kibicami jedne z najbardziej intensywnych eliminacji w historii. Obfitowały w mnóstwo straconych goli, zwrotów akcji, odrabiania strat, wypuszczaniu okazji z rąk, marnowaniu wielu szans bramkowych. Kto by pomyślał, że wicemistrzowie Polski stracą aż cztery gole z Ordabasami Szymkent, a w końcowych minutach będą drżeli o dogrywkę bowiem przesądzała o niej jedna bramka, na której zdobycie kazachski klub miał około dziesięciu minut. Pełen zwrotów akcji był również dwumecz z Austrią Wiedeń. W pierwszym spotkaniu Wojskowi zaprzepaścili swoją wielomiesięczną passę bez porażki na własnym stadionie. W rewanżu natomiast szybko wbili rywalom trzy gole, a mimo to na kilkanaście sekund przed końcem groziła im dogrywka. Dopiero fantastyczne trafienie Ernesta Muciego zapewniło legionistom triumf 5:3 i awans do czwartej rundy.
96 godzin
W niej ponownie panowała ogromna nerwówka. Pierwsze starcie z Midtjylland wyglądało jak wymiana w tenisie stołowym. Akcja za akcję. Gol za gol. Mecz zakończył się remisem 3:3 i otwartą sprawą przed rewanżem. W nim Legia dominowała, utrzymywała się przy piłce. Strzeliła pięknego gola, później stworzyła sobie dwie fantastyczne okazje, ale jedną zmarnował Paweł Wszołek wespół z Tomasem Pekhartem, a w doliczonym czasie Patryk Kun spartolił równie dobrą szansę. I mieliśmy dogrywkę, a później karne, bo Rafał Augustyniak przyłożył głowę w nieodpowiednie miejsce i piłka zamiast do koszyczka Kacpra Tobiasza wylądowała w okienku bramki. W serii jedenastek 20-latek pokazał swój bramkarski kunszt i po raz trzeci w tym roku Legia pokonała rywali 6:5 w karnych. Tym razem triumf nie dał trofeum, ale coś równie cennego, czyli awans do fazy grupowej Ligi Konferencji.
Uff…
Rollercoaster emocji. Piłkarze się napracowali. Teraz czas, by do roboty zabrali się dyrektorzy, skauci i inni wysłannicy na świat wicemistrzów Polski. Spotkania eliminacyjne pokazały, że skład Legii wciąż jest niekompletny. Wymaga wzmocnień, szczególnie na dwóch pozycjach. Co najważniejsze, jeszcze przed meczem z ust szefa skautingu Wojskowych padła jasna deklaracja o konieczności pozyskania środkowego obrońcy i lewego wahadłowego.
– Zostało 96 godzin okienka transferowego. Wszystko zależy od dzisiejszego wyniku. Wydaje mi się, że może coś jeszcze się wydarzyć. Dyskutujemy o dwóch pozycjach – środek obrony i lewe wahadło. W piątek podejmiemy decyzję. Jeśli się zdecydujemy, to wykonamy transfer. O jakich profilach to zawodnicy? Jeśli chodzi o obrońcę, to profil taki bardziej piłkarski, a na lewe wahadło bardziej ofensywny zawodnik – powiedział w czwartek przed kamerami TVP Sport Mozyrko.
Niewyważone wahadło
Diagnoza słabych punktów Legii przebiegła pomyślnie. O konieczności wzmocnienia wahadeł alarmowano jeszcze przed startem rozgrywek. Wicemistrzowie Polski początkowo żyli jeszcze nadzieją, że w zespole pozostanie Filip Mladenović. Serb otrzymał jednak sporą podwyżkę i przeniósł się do Panathinaikosu, z którym wystąpi w fazie grupowej Ligi Europy. Wobec tego samotny na lewym wahadle pozostał Patryk Kun. Jeszcze większy problem powstał przed startem rozgrywek, gdy poważnej kontuzji nabawił się jego awizowany zmiennik Ramil Mustafajew. Taki obrót sytuacji sprawił, że Makana Baku, który początkowo miał być alternatywą dla Pawła Wszołek, ponownie przeniósł się na lewą stronę, gdzie wciąż nie czuje się najlepiej.
I tak w obliczu gry na trzech frontach, trener Kosta Runjaic ma tylko trzy możliwości na wahadłach Kuna, Baku i Wszołka. Do tego ostatniego nie można mieć żadnych zastrzeżeń, jest jednym z najlepszych piłkarzy Legii, goni od pola karnego do pola karnego i nawet w dogrywce z Midtjylland wyglądał, jakby dopiero pojawił się na murawie. 30-latek ma końskie zdrowie i zapewne byłby w stanie grać co trzy dni przez całą rundę, ale nawet i on potrzebuje nie tyle odpoczynku, ile świeżości. Teraz będzie mógł jej nabrać podczas przerwy reprezentacyjnej, ale kto wie, czy już na następne zgrupowanie nie będzie musiał się stawić na kadrze.
Grając na prawej stronie, Wszołek wypracował bezpośrednio osiem bramek (jeden gol i siedem asyst). Do tego dorobku należy również doliczyć trafienie Baku w ostatnim ligowym starciu z Koroną Kielce bowiem Niemiec grał właśnie w zastępstwie 30-latka. Ile goli wypracowano zatem na lewej flance? Dwa. Kun i Baku zaliczyli po asyście w dwumeczu z Austrią Wiedeń. Zdecydowanie za mało, co mocno ogranicza potencjalne zagrożenie płynące z ataków Wojskowych. Czy wobec mniejszego zaangażowania w ofensywę Legia zamurowała tę stronę w obronie? A gdzieżby!
Furlong, Płacheta, a może Simsir?
O tym, że Baku radzi sobie lepiej w ataku niż defensywie, wiemy nie od dziś. Ma duże braki, szczególnie pod względem taktycznym i odpowiedniego ustawiania się. Nie góruje również nad rywalami warunkami fizycznymi, co jest cechą wspólną z Kunem. Przed sezonem Niemca nie traktowano jednak jako zawodnika do podstawowego składu. Był raczej tym, na którym postawiono już kreskę i jak na razie pozytywnie zaskakuje. To od byłego piłkarza Rakowa Częstochowa oczekiwano więcej. Dotychczas 28-latek prezentował się poprawnie. W ofensywie jest dość ograniczony. Jego akcje kończą się albo zejściem do środka i odegraniem, albo próbą pognania do linii końcowej i dośrodkowaniem. Nie ma w tym finezji, jakiegokolwiek dryblingu, czy elementu zaskoczenia. Na domiar złego popełnia spore błędy w tyłach. Dwukrotnie w europejskich pucharach złamał linię obrony, w wyniku czego, defensywa nie złapała napastników na spalonym, co poskutkowało stratą gola. Wciąż nie rozumie się odpowiednio z pozostałymi kolegami, co widać niekiedy przy wyprowadzeniu piłki.
Wzmocnienie lewego wahadła to zatem priorytet dla Legii na najbliższe godziny. Okno w Polsce zamyka się 4 września, czyli o trzy dni później niż m.in. w Anglii. A z tego kierunku nadciągnęły doniesienia o potencjalnych wzmocnieniach. Od kilku tygodni Wojskowi sondują możliwość sprowadzenia Jamesa Furlonga z Brighton. Mewy odrzucały jednak zaloty wicemistrzów Polski, mówiąc, że widzą w Irlandczyku potencjał. Jako dowód przedłużyli z nim umowę do końca czerwca 2025 roku. Sezon się zaczął, a Furlong jak nie grał, tak nie gra. Nie znalazł się ani razu w kadrze meczowej zespołu Roberto De Zerbiego. Legia złożyła za niego dwie oferty, ale obie zostały odrzucone, głównie ze względu na warunki. Wicemistrzowie Polski chcieliby go mieć u siebie na stałe. Według Brighton propozycja na taki transfer była za niska. Jednak może dzięki zastrzykowi gotówki w UEFA, Wojskowi dojdą do porozumienia z przedstawicielami Mew.
To jedyne nazwisko, które przewijało się w mediach ws. przyjścia do Legii na wahadło. Klub liczy na sprowadzenie bardziej ofensywnego piłkarza, dlatego w kontekście transferu na Łazienkowską mówiło się również o Przemysławie Płachecie, który jest nominalnym skrzydłowym. Te dwa nazwiska to zapewne nie koniec listy przygotowanej przez dział skautingu, ale trzeba przyznać, że o wartościowego zawodnika na tę pozycję dość trudno. Są cenieni i trudni do wyciągnięcia. Widać to m.in. o Aralu Simsirze, który wpadł w oko włodarzom Wojskowych w trakcie dwumeczu z Midtjylland. Turek urodzony w Danii był dwukrotnie wypożyczony, by się ograł, a po powrocie podpisano z nim pięcioletni kontrakt. Choć dziś wyceniany jest na 700 tys. euro, to jego pozyskanie wiązałoby się z zapłatą kwoty nawet kilkukrotnie większej.
By nie zostać z Rose’em
Pomimo sprowadzenia Steve’a Kapuadiego Legia wciąż będzie pracowała nad wzmocnieniem trzyosobowego bloku defensywnego. Obecnie liczy on sześciu zawodników, a doliczając Ihora Charatina nawet siedmiu. Problem w tym, że ani Ukrainiec, ani Lindsay Rose nie gwarantują odpowiedniego poziomu i najlepszym rozwiązaniem dla klubowego budżetu byłoby się ich pozbycie. Maurytyjczyk spędził na boisku w spotkaniu z Austrią Wiedeń tylko kilkadziesiąt sekund, a i tak nie upilnował w polu karnym Reinholda Ranftla, co poskutkowało stratą gola i nerwową końcówką zakończoną happy endem. Również po jego wejściu w ligowym starciu z Koroną zapanował chaos w tyłach. Te dwa występy pokazują, że Rose nie powinien liczyć na kolejne mecze. Problem w tym, że z biegiem czasu będzie musiał dostawać więcej szans.
Test dojrzałości dla obrony Legii. Dotychczas w Europie zawodziła
Po odejściu Maika Nawrockiego kołdra na środku obrony w Legii zrobiła się dość krótka. Przyjście Kapuadiego ją wyrównało, ale wciąż nie jest kolorowo. Pokazało to starcie z Midtjylland. Artur Jędrzejczyk opuścił murawę z kontuzją. Na boisku zastąpił go Radovan Pankov, który dopiero się wyleczył. By dokończyć spotkanie, Rafał Augustyniak był masowany przez fizjoterapeutów w przerwie między regulaminowym czasem a dogrywką. Niemal przez cały mecz zmagał się z bolącym mięśniem dwugłowym uda. Gdyby nie dał rady kontynuować gry, na boisku zameldowałby się Rose…
Środkowy obrońca? Z głową, gazem i piłką przy nodze
Pomijając kwestie zdrowotne, pod względem sportowym obrona Legii również nie zachwyca. 13 straconych goli w sześciu meczach eliminacji to wynik daleki od optymalnego. Wojskowi szukają zatem defensora, który powinien spełniać trzy kryteria: dobrze grać głową, umieć wyprowadzać piłkę i być szybki. Dobrze grający głową bowiem Legia ma ogromne problemy przy stałych fragmentach i w pojedynkach powietrznych. W Lidze Konferencji wygrała tylko 44% pojedynków główkowych, natomiast w Ekstraklasie – 56%. A trzeba podkreślić, że Wojskowi występują w ustawieniu z jedną wieżą z przodu, czyli wysokim napastnikiem albo Tomasem Pekhartem, albo Blażem Kramerem, którzy zwyciężają więcej pojedynków powietrznych niż inni snajperzy.
Umiejący wyprowadzać piłkę bowiem od początku sezonu Legia rozegrała tylko jedno spotkanie, w którym jej posiadanie miała mniejsze niż 50%. Średnio przy futbolówce utrzymuje się w Ekstraklasie przez 65% czasu gry natomiast w Lidze Konferencji przez 54%. Statystycznie na mecz jej piłkarze wykonują od 350 do 500 podań. Obrońca bez dobrego wyprowadzenia nie ma czego szukać w Warszawie.
I szybki bowiem przy wysoko grającej defensywie będzie musiał toczyć mnóstwo pojedynków jeden na jeden i biegowych. To cecha opcjonalna, która pomogłaby potencjalnemu kandydatowi dostać się łatwiej do podstawowego składu. Natomiast wciąż musi utrzymywać się w drużynowej średniej. Obrońca z prędkością wozu z węglem się nie sprawdzi, dlatego od dłuższego czasu na peryferiach pierwszej drużyny znajduje się Charatin.
Kosa (w) Burch
Biorąc pod uwagę te wszystkie elementy, Legia wytypowała dwóch potencjalnych kandydatów do transferu. Są to Sebastian Kosa ze Spartaka Trnava i Marco Burch z Luzern. Pierwszego z nich polscy kibice mogli oglądać w starciu z Lechem Poznań w eliminacjach Ligi Konferencji. 19-latek zaliczył nawet asystę w rewanżowym spotkaniu. To obiecujący, rosły, mierzący 191 centymetrów, defensor z jeszcze dwuletnim kontraktem. Transfermarkt.de wycenia go na 600 tys. euro. Jego realna cena jest jednak większa, szczególnie że Spartak awansował do fazy grupowej i wcale nie musi sprzedawać swojego podstawowego obrońcy.
Bardziej skora do negocjacji może być Luzerna. Akurat temu szwajcarskiemu klubowi nie powiodła się przygoda w europejskich pucharach, a letnie okno transferowe to ostatni moment, żeby sprzedać Burcha. Za rok wygasa kontrakt młodzieżowego reprezentanta Helwetów. Problem w tym, że jego wartość rynkowa to aż cztery miliony euro. Jednak groźba, że za rok odejdzie za darmo, jest dość duża, dlatego Legia powinna zbijać cenę w negocjacjach. Dysproporcja między najdroższym transferem ok. 1,8 mln euro, a wartością Burcha – 4 mln euro, pozostaje jednak dość duża, a trzeba przyznać, że wzmocnienie środka obrony to nie na tyle naglącą kwestią, by bić swój rekord kupna.
Czy ktoś jeszcze odejdzie?
Dodatkowo Legia wciąż musi mieć z tyłu głowy, że w najbliższych godzinach wpłynie oferta nie do odrzucenia i z klubem pożegna się jeden z zawodników podstawowego składu. Toczą się m.in. rozmowy nad wypożyczeniem jednego z rezerwowych bramkarzy Gabriela Kobylaka lub Cezarego Miszty. Natomiast odejście Kamila Grabara z Kopenhagi, uruchomi reakcję łańcuchową, w którą może zostać zaangażowany Kacper Tobiasz, znajdujący się w orbicie zainteresowań mistrzów Danii.
Choć Slisz zarzekał się niedawno przed kamerami Canal+, że nie otrzymał żadnej konkretnej oferty, to nie znaczy, że się to nie zmieniło. Ostatnie tygodnie ma bardzo dobre. Zainteresowanie nim wykazuje m.in. Ajax Amsterdam i Trabzonspor. Jeśli doszłoby do jego odejścia lub rozstania z Ernestem Mucim, co również pozostaje możliwe, w Warszawie wybuchłby kolejny pożar do ugaszenia, tym razem w środku pola. Z powodów zdrowotnych Bartosz Kapustka jest daleko od powrotu do pełni formy. Juergen Celhaka, na którego Runjaic postawił już kilkukrotnie w tym sezonie, wciąż nie przekonuje w pełni. Patryk Sokołowski został odstawiony na dalszy tor, a Igor Strzałek dalej czeka na jakąkolwiek realną szansę. W środku pola wszystko kręci się wokół Slisza, Juergena Elitima i Josue, co na dłuższą metę może nie wystarczyć.
Dział sportowy Legii ma zatem mnóstwo tematów do załatwienia. Czasu pozostało niewiele. Trzeba mieć nadzieję, że emocje po intensywnych eliminacjach już opadły i działacze zabrali się do pracy. Zegar tyka coraz głośniej.
WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA:
- Supermoc Legii Warszawa? Serie rzutów karnych
- Gdzie jest ta Legia? W Lidze Konferencji!
- Strata ojca, nienawiść Rosji, a w sercu Crvena. Pankov jako alternatywa dla obrony Legii
Fot. Newspix