Reklama

Hubert Hurkacz pewnym zwycięstwem rozpoczął turniej w Toronto

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

07 sierpnia 2023, 23:57 • 3 min czytania 0 komentarzy

Przed rokiem Hubert Hurkacz dotarł w kanadyjskiej imprezie ATP 1000 do finału i zainkasował za to 600 punktów do rankingu. W tym sezonie o taki wynik – przynajmniej patrząc na drabinkę – będzie mu trudno, ważne jest jednak by dotarł tak daleko, jak tylko się da. Dlatego szybkie zwycięstwo nad Aleksandrem Bublikiem w I rundzie musi cieszyć.

Hubert Hurkacz pewnym zwycięstwem rozpoczął turniej w Toronto

A obawiać się tego meczu zdecydowanie można było. Bublik zaliczył naprawdę udane tygodnie w trakcie niedawnego sezonu gry na trawie. I choć po wyjeździe za Ocean przegrał już w pierwszym meczu w Waszyngtonie, to nie mogło to złagodzić niepokoju, bo… dokładnie to samo zrobił Hubert Hurkacz. Inna sprawa, że na korzyść Polaka zdecydowanie przemawiał bilans ich pojedynków. Kazach wygrał tylko w ich pierwszym spotkaniu – w Dubaju w 2020 roku. Potem przegrywał raz za razem – na Wimbledonie, w rewanżu w Dubaju, na własnym podwórku w Astanie, w australijskim United Cup i w Marsylii. W tych pięciu pojedynkach Hubert oddał mu w dodatku tylko jednego seta.

Pozostawało liczyć na to, że Polak podtrzyma tę passę. I Hurkacz faktycznie to zrobił.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Początkowo był to nieco dziwny mecz, bo w pojedynku dwóch tenisistów słynących z mocnych i skutecznych podań, obaj naprzemiennie tracili swoje gemy. Najpierw rywala przełamał Hurkacz, potem straty odrobił Bublik, a trzecie przełamanie (w ledwie piątym gemie meczu) zanotował znów Polak. I to ostatecznie okazało się decydujące, bo z czasem Hubert uspokoił swój serwis i pewnie kontrolował sytuację przy własnym podaniu. A w dziewiątym gemie seta zdołał zagrać wręcz perfekcyjnie i nie oddał rywalowi punktu… przy jego podaniu.

Reklama

Przewaga podwójnego przełamania oznaczała w tym przypadku również wygranego 6:3 seta. Wszystko zaczęło się więc dobrze dla polskiego tenisisty.

W II secie początkowo było jednak gorzej. Hubert nieco spuścił z tonu, co w końcu wykorzystał jego rywal – w piątym gemie tej partii przełamał podanie Polaka. Hurkacz jednak szybko się po tym niepowodzeniu pozbierał i atakował podanie rywala. Podobnie jak wcześniej Bublik, tak teraz polski tenisista wykorzystał drugiego break pointa, głównie za sprawą fatalnego zagrania Saszy. Zrobiło się więc 3:3 i więcej w tym meczu nikt nikogo nie przełamał – choć Hubert miał nawet piłkę meczową przy stanie 6:5 i serwisie rywala, ale Aleksandr zażegnał niebezpieczeństwo asem serwisowym.

Pozostało więc rozegrać tie-breaka. A w tym od początku inicjatywę przejął tenisista z Wrocławia. Hubert wyszedł już nawet na prowadzenie 6:0 i choć przegrał kolejne dwa punkty, to ostatecznie spokojnie zamknął i seta, i całe spotkanie. Przy siatce Sasza powiedział mu z uśmiechem: „Mam nadzieję, że już nigdy z tobą nie zagram”. Cóż, patrząc na bilans ich ostatnich meczów, takie słowa nie dziwią. Hubert z kolei o dzisiejszym spotkaniu wypowiadał się tak:

– Z Saszą znamy się od dwunastego roku życia. Niedawno wygrał turniej w Halle, ma teraz prawdopodobnie najlepszy ranking w karierze. Potrafi zagrać nietypowe uderzenia w kluczowych momentach. Cieszę się, że wygrałem ten mecz. 

Reklama

Polak nie zna jeszcze swojego rywala w meczu II rundy. Będzie nim ktoś z pary Miomir Kecmanović/Cristian Garin. Jeśli Hubert pokona Serba lub Chilijczyka, zmierzy się najpewniej z liderem światowego rankingu i nowym mistrzem Wimbledonu – Carlosem Alcarazem.

Hubert Hurkacz – Aleksandr Bublik 6:3, 7:6 (2)

Fot. Newspix

Czytaj też:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

W Madrycie obwiniają złego człowieka. To oni odpowiadają za kadrową mizerię [KOMENTARZ]

Patryk Stec
0
W Madrycie obwiniają złego człowieka. To oni odpowiadają za kadrową mizerię [KOMENTARZ]

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...