Villarreal sprzedał gwiazdy, ale zamiast sprowadzić nowe, zainwestuje zyski w stadion oraz ośrodek treningowy. Czy Quique Setién sprawi, że niskokosztowa drużyna znów spełni swoje cele?
Do zamknięcia okna transferowego pozostał miesiąc i jeszcze naprawdę dużo może się zdarzyć, jednak w Villarrealu już teraz mogą powiedzieć, że zrealizowali cel – napchali kabzę. Tylko w czerwcu i w lipcu klub zarobił na piłkarzach ponad 120 milionów euro. To rekord klubu i trzeci najlepszy wynik w całej Europie! Prezes Fernando Roig i dyrektor generalny, jego syn, Fernando Roig Nogueroles, od lat mówią, że zależy im na „stabilnym” projekcie, o czym więcej pisał Paweł Ożóg, i znów, dwudziesty szósty rok z rzędu, mogą powiedzieć: „Zadanie wykonane”. Żółta Łódź Podwodna nie musi martwić się o finanse, jednak zasadne jest pytanie, czy zdoła osiągnąć zakładane cele pod względem sportowym?
Kasa jest, ale nie na piłkarzy
Za rządów państwa Roig, Villarreal ma dwa główne cele – zarabiać na promowanych piłkarzach i regularnie zajmować miejsca w górnej połowie tabeli, mimo tego, że zespół jest w ciągłej przebudowie. Jak przystało na klub o ograniczonych możliwościach i z relatywnie małego miasta (50 tys. osób), idealna ciąg zdarzeń jest prosty – zawodnicy przychodzą, stają się gwiazdami i odchodzą, w ten sposób finansując swoich następców i dalszy, stopniowy rozwój. To naturalna kolej rzeczy. Do tej pory, ta filozofia oparta o znakomity skauting i akademię działała bardzo dobrze. Od czasu powrotu do LaLiga w 2000 roku, Żółta Łódź Podwodna tylko raz spadła do Segunda (2011/12), gdy po dziwacznym, pełnym kontuzji i pucharowego zmęczenia okresie zajęła 18. miejsce, by po dwunastu miesiącach wrócić do elity. Z pozostałych dwudziestu jeden sezonów, drużyna aż osiemnaście kończyła w górnej połowie tabeli hiszpańskiej ekstraklasy, a do tego po drodze zdobyła wicemistrzostwo kraju czy Ligę Europy i dwukrotnie docierała do półfinałów Ligi Mistrzów.
Teraz, celem będzie ponowne zawojowanie Ligi Europy. Ale o jego realizację nie będzie łatwo. Kilka miesięcy temu opisywaliśmy dziwaczny paradoks Villarrealu – im lepiej grał, tym bardziej niepewna była przyszłość klubu. Tezy z tego tekstu się potwierdziły. Quique Setién odblokował najlepsze wersje Samu Chukwueze czy Nicolasa Jacksona, odgruzował Pau Torresa i sprawił, że stali się oni łakomymi kąskami dla europejskich drużyn. Kwoty rzędu 30 (Pau, Chukwueze) czy 40 (Jackson) milionów euro, będące dla Hiszpanów niewiarygodną kasą, dla innych okazywały się rozsądnymi wydatkami.
Optymista powie – klub zmaksymalizował zyski. I będzie miał rację. Wliczając transfery Ivána Martina (2 mln euro, Girona), Manu Morlanesa (4 mln euro, Mallorca) i Boulaye Dię (13 mln euro, Salernitana), zarobek na sześciu sprzedanych zawodnikach oscyluje w granicach 120 milionów euro. To kosmiczne pieniądze, równowartość niemal całorocznego budżetu drużyny. I w tym miejscu do gry wchodzą państwo Roig z kolejnym paradoksem Villarrealu. Mimo tego, że w zespole pojawiły się pieniądze, to działacze nie chcą ich wydawać. Przynajmniej na piłkarzy. To z kolei prowokuje pojawienie się pesymisty i niewygodne pytanie: – No dobra, ale kim zastąpimy nasze gwiazdy?
Koniec rozpasania
Kierując się filozofią stabilności, państwo Roig doszli do wniosku, że trzeba zakończyć czasy rozpasania. Po awansie do półfinału Ligi Mistrzów, budżet Villarrealu w sezonie 2021/22 urósł do astronomicznych 180 milionów euro, ale klub zakończył ten rok ze stratą 700 tys. euro. Rok później, w kasie było już nie 180, a 133 miliony euro i teraz, mimo gigantycznych przychodów z transferów, zespół ma dysponować podobnymi środkami. Powód? Zdecydowana większość nadprogramowych dochodów ma zostać zainwestowana w infrastrukturę. Dokończona ma zostać przebudowa Estadio de la Cerámica, której koszt – w wyniku zwyżki na rynku materiałów budowlanych – dwukrotnie przekroczył szacunki. Kasa ma zostać wpompowana w dwa ośrodki treningowe należące do Żółtej Łodzi Podwodnej. A jak coś zostanie, to wspomożone zostaną drużyny „B” i „C” oraz akademia, regularnie produkujące zawodników do wypromowania, obwiązania kokardką i sprzedania na Wyspy.
Plan państwa Roig na najbliższe tygodnie zakłada wydanie na wzmocnienia maksymalnie 30 milionów euro – jednej czwartej pieniędzy zarobionych na transferach. Nie ma mowy o wydaniu 20 milionów euro na jednego zawodnika, jak to miało miejsce w przypadku Paco Alcácera czy Arnauta Danjumy, którego wypożyczono do Evertonu. Villarreal ma znów kierować się rozsądkiem. Sprowadził siedmiu piłkarzy, na których wydał w sumie 10,5 mln euro. Najdroższy był znany z Realu Sociedad Alexander Sørloth, który kosztował 8 mln euro. Kolejne 2,5 mln zapłacono za wykupienie Ramóna Terratsa, rewelacji rundy wiosennej w LaLiga. Więcej ruchów gotówkowych nie było. Matteo Gabbia został wypożyczony z Milanu, by krótkoterminowo wypełnić lukę po sprzedaży Torresa. Za darmo, po wygaśnięciu kontraktów, przyszli sprawdzeni w LaLiga Denis Suárez (poprzednio Espanyol) i Santi Comesaña (Rayo), chilijski napastnik Ben Brereton (Blackburn Rovers) i Ilias Akomach, skrzydłowy z rezerw Barçy.
Paradoks Quique Setiéna
„Villarreal znów sprzedaje drogo, a piłkarzy o podobnym profilu kupuje znacznie taniej” – zachwycali się dziennikarze lokalnego portalu „Castellón Plaza”. Oni widzą szklankę do połowy pełną. Przekonują, że państwo Roig mają jeszcze trochę pracy nad skompletowaniem kadry. Szefowie Żółtej Łodzi Podwodnje szukają bramkarza (Géronimo Rulli? Dominik Livaković?), podstawowego środkowego obrońcy (David García? Davinson Sánchez?) oraz napastnika gwarantującego gole pod (prawdopodobną) nieobecność mającego problemy z kontuzjami Gerarda Moreno. Teoretycznie, to wszystko ma sens. Praktycznie, stanowi wielką zagadkę.
Za kadencji Setiéna, Villarreal jest drużyną nierówną. Serie zwycięstw przeplatał tymi porażek. Nieumiejętność ustabilizowania formy sprawiła, że zespół nie powalczył o awans do Ligi Mistrzów i że odpadł ze znacznie słabszym Anderlechtem z Ligi Konferencji Europy. Teraz, poprzeczka idzie w górę. Nie dość, że pucharowi przeciwnicy będą lepsi, bo Los Groguets zagrają w Lidze Europy, to jeszcze niemal wszyscy rywale w LaLiga się wzmocnili.
63-letni trener będzie musiał błyskawicznie poukładać klocki i sprawić, by jego ekipa błyskawicznie „kliknęła” i grała jak w najlepszych momentach poprzednich rozgrywek, choć w jej składzie nie będzie już ani Jacksona, ani Chukwueze, ani Pau Torresa. Państwo Roig nie zaakceptują kolejnych miesięcy sinusoidy, szczególnie, że nie są oni przekonani do Setiéna, który pozostał na stanowisku w dużej mierze dlatego, że pomógł zawodnikom się zrewaloryzować. I tu kolejny, już ostatni paradoks – konsekwencje największego sukcesu szkoleniowca mogą doprowadzić do jego końca na Estadio de la Cerámica.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Dlaczego Maxime Dominguez tak szybko opuszcza Raków?
- W pogoni za 22. miejscem, czyli rankingowe światełko w tunelu świeci coraz mocniej
fot. NewsPix.pl