Nie ma szczęścia Jan Błachowicz do pojedynków z Brazylijczykami. Dwa lata temu Polak przegrał z Gloverem Teixeirą, a dziś w nocy z zawodnikiem, którego ten trenuje, czyli Alexem Pereirą. Polak w trakcie UFC 291 stoczył zaciętą walkę na dystansie pełnych trzech rund. I choć wielu z nas spodziewało się remisu, a może nawet jego zwycięstwa, tak sędziowie orzekli, że to Pereira był lepszy.
Walka Błachowicza z Pereirą miała status co-main eventu odbywającej się Salt Lake City gali. I trudno się temu dziwić, bo na przeciwko siebie stanęło dwóch zawodników z naprawdę mocnymi nazwiskami. Postaci Polaka żadnemu miłośnikowi mieszanych sztuk walki przedstawiać nie trzeba, ale Pereira to zdecydowanie zawodnik, który błyskawicznie podbił salony UFC. Pierwszą walkę w amerykańskiej organizacji stoczył w… listopadzie 2021 roku, a już dwanaście miesięcy później był w posiadaniu pasa mistrzowskiego.
Wszystko dzięki zwycięstwu nad Israelem Adesanyą, z którym Brazylijczyka łączyła zresztą bogata historia (więcej o tym pisaliśmy w tym tekście). Pereira był w stanie zaskoczyć swojego „nemesis” i odebrać mu pas. Ale niedługo później go stracił – właśnie na rzecz Nigeryjczyka, który zanotował udany rewanż. W tej sytuacji kolejnym przeciwnikiem Pereiry miał okazać się właśnie Jan Błachowicz.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Brazylijczyk potrzebował przejść do wyższej kategorii wagowej – z średniej do półciężkiej – ale nie stanowiło to dla niego większego wyzwania. Ba, jego sylwetka naturalnie predysponuje go do walki w takiej właśnie wadze. Ma 193 cm wzrostu, spory zasięg ramion i na tle Polaka prezentował się doprawdy imponująco. Tak jakby to Janek był „gościem” w nowej kategorii. Czy jednak należało uznać, że to Brazylijczyk jest faworytem przechodzącej z soboty na niedzielę walki? Niekoniecznie.
Pereira – jako były kick-boxer – uchodzi za specjalistkę od stójki, kogoś, kto potrafi znokautować nic się niespodziewającego przeciwnika, a także idealnie wykorzystywać niskie kopnięcia. Ale przecież w tym elemencie rzemiosła Błachowiczowi też nie można było mieć nic do zarzucenia. Skoro był w stanie przeważać w wymianach ciosów z Adesanyą, to czemu miał nie robić tego z Brazylijczykiem? Nie trzeba było też dodawać, że walka w parterze już zdecydowanie przeważała za Polakiem.
No ale cóż – 40-latkowi nie udało się wygrać tej walki. Mimo tego, że w przeciwieństwie do tego co przewidywał choćby właśnie Israel Adesanya – nie skończyła się ona przed czasem. To Błachowicz był lepszy w pierwszej części rywalizacji. To też on trzykrotnie obalał Brazylijczyka. Choćby w trzeciej rundzie, która według wielu mogła trafić właśnie do niego. Inaczej widocznie uważali jednak sędziowie, którzy nie jednogłośnie orzekli, że na dystansie całego pojedynku zwycięstwo należało się Pereirze.
Cóż, rzut oka na statystyki pokazywał, że to właśnie Alex wyprowadził więcej „znaczących ciosów”. Jankowi też wyraźnie zabrakło czegoś ekstra, po tym, jak udało mu się obalić Brazylijczyka w ostatniej rundzie. Ale czy faktycznie zasłużył na porażkę? Można mieć do tego wątpliwości. Fakty są jednak bezlitosne. Błachowicz po raz kolejny dał dobrą walkę, ale w wieku 40 lat nie bardzo może pozwolić sobie na kolejne potknięcia. Bo jego powrót na szczyt kategorii półciężkiej w UFC staje się coraz mniej realny.
Fot. Newspix.pl