To brzmi jak banał, ale mało kto tak oddaje istotę kolektywu jak polscy siatkarze. Gdy Bartosz Kurek wypadł ze składu, to Łukasz Kaczmarek zagrał być może najlepszy mecz w swojej karierze w reprezentacji. Gdy Mateusz Bieniek doznał kontuzji w trakcie spotkania, to Norbert Huber bez mrugnięcia okiem dał znakomitą zmianę. A gdy Paweł Zatorski został MVP turnieju finałowego Ligi Narodów, to… chciał opowiadać o wszystkim, tylko nie o sobie. – Moment uniesienia pucharu, założenia medalu, samego zwycięstwa, odsłuchania hymnu przed naszymi kibicami. To są rzeczy bezcenne, spełnione marzenia z dzieciństwa – mówił.
Na dwie godziny przed finałem tegorocznej Ligi Narodów trudno było dostrzec tłumy kibiców zmierzających w kierunku gdańskiej Ergo Areny. A to dlatego, że większość z nich… była już w hali. Dokładnie tak, podczas meczu Włochów z Japończykami o brązowy medal trybuny wcale nie świeciły pustkami. Wręcz przeciwnie: tysiące polskich miłośników siatkówki cierpliwie czekało na Biało-Czerwonych, w międzyczasie dopingując przede wszystkim reprezentację Japonii – bo kto nie lubi dobrej historii “underdogów”?
Poczynania zawodników w Kraju Kwitnącej Wiśni zainteresowały też Erika Shojiego. Ten – na około półtorej godziny przed startem finału – pojawił się w okolicach trybuny prasowej. I skorzystał z jednego z wolnych krzesełek, z zamiarem obserwowania tego, co działo się w pierwszym z niedzielnych meczów. Szybko został jednak poproszony przez grupkę fanów o zdjęcie. I po chwili zszedł już do tunelu – stawiamy, że był potrzebny w szatni.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Wracając jednak do spotkania o trzecie miejsce – wygrała je drużyna z Azji. I być może dobrze, bo wątpimy, czy brązowy medal Włochów zająłby – pół żartem, pół serio – więcej niż jedną czwartą strony w “La Gazzetta dello Sport”. Podobnie bez echa w ojczyźnie przeszedłby też krążek choćby Francuzów. A Japończycy? Oni faktycznie bardzo lubią siatkówkę. Wiele powiedzą nam same social media, w których Ran Takahashi czy Yuji Nishida mają ponad milion obserwujących.
W Gdańsku zresztą nie pojawiło się specjalnie dużo kibiców z Japonii, ale garstkę dało się dostrzec. I ta garstka dzielnie walczyła, żeby jeden z ich ulubieńców przyszedł zrobić sobie zdjęcie czy podpisać plakat. Generalnie – dla polskiego miłośnika siatkówki mógł być to miły widok, pokazujący, że to wcale nie dyscyplina, która większą popularność ma tylko w naszym kraju.
Wszystko się zgadzało
Bartosz Kurek nie zagra w meczu o złoty medal – dowiedzieliśmy się kilka godzin przed startem rywalizacji z Amerykanami. To była wiadomość, której się spodziewaliśmy, ale bardzo nie chcieliśmy usłyszeć. Kapitan reprezentacji Polski brał udział w rozgrzewce, potem też zdarzało mu się odbijać piłkę między setami. Ale koniec końców Łukasz Kaczmarek miał nie tylko wyjść w pierwszej szóstce, ale być pozbawionym ewentualnego zmiennika, pojawiającego się na fragmenty meczu. Choć jak sam potem podkreślał: w razie czego w odwodzie byli też Bartosz Bednorz czy Tomasz Fornal. Przyjmujący, którzy z atakowaniem są za pan brat.
Wszelkie zmartwienia co do pozycji atakującego szybko poszły zresztą w zapomnienie. Bo Kaczmarek od początku niedzielnego finału był kapitalny. To oczywiście naturalnie bardzo żywiołowy zawodnik, ale w jego reakcjach na zdobyte punkty dało się dostrzec, że wczoraj po prostu bawił się siatkówką. Każdy kolejny skuteczny atak tylko go napędzał. Tak jak całą reprezentację Polski.
Łukasz Kaczmarek. Fot. Newspix
Podkreślmy to: nasi siatkarze znakomicie weszli w mecz. Gdyby mieli naprzeciwko siebie nieco gorszego rywala, pewnie zamknęliby pierwszego seta, oddając przeciwnikowi 15-16 punktów. Ale Amerykanie też stawali na wysokości zadania. I euforia na trybunach w Ergo Arenie wybuchła dopiero, gdy serwis przy stanie 23:24 zepsuł Torey Defalco. W tej sytuacji warto było nie odpuszczać, naciskać też w drugim secie i Biało-Czerwoni faktycznie to robili. Co jednak nieco popsuło nam zabawę? Wejście na parkiet Aarona Russella.
W pewnym sensie to była gra pozorów. Bartosz Kurek nie chciał zdradzać przed meczem, co mu dokładnie dolega i czy na pewno nie zagra z Amerykanami. I tak samo nie mogliśmy być pewni, na ile John Speraw, trener naszych rywali, będzie mógł liczyć na swojego przyjmującego. Narzekający na uraz Russell jednak już w drugim secie pojawił się na boisku. I z miejsca zaczął brać ciężar gry na siebie. To kilka z jego ataków przy podwójnym czy potrójnym bloku okazało się kluczem do tego, żeby Amerykanie wyrównali stan rywalizacji.
To był ten moment w meczu, w którym zastanawialiśmy się, czy znajdująca się na fali w ostatnich tygodniach reprezentacja USA nie będzie jednak piekielnie trudna do pokonania. Trzecia partia przyniosła nam jednak wszystkie odpowiedzi. Russell przestał czarować. Torey Defalco czy Matthew Anderson też nie byli nieomylni. A w reprezentacji Polski wszystko funkcjonowało świetnie. Naprawdę wszystko. I trzeci, i czwarty set był prawdziwym popisem Biało-Czerwonych.
Dwóch kapitanów?
Możemy dyskutować o niesamowitej dyspozycji Kaczmarka (25 punktów, 23/35 w ataku!), bardzo dobrej zmianie Tomka Fornala czy Norberta Hubera. Ale istotne było też to, co działo się między akcjami. Bartosz Kurek – choć niezdolny do gry – był aktywny w kwadracie dla rezerwowych. A poniekąd rolę kapitana na boisku przejął Aleksander Śliwka. Ten spokojnie mógłby zostać uznany MVP turnieju finałowego – bo nie zawiódł ani z Brazylią, ani z Japonią, ani z USA. Ale momentami mamy wrażenie, że rola Olka w reprezentacji coraz bardziej przypomina tę z Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Jest liderem, sercem, mózgiem zespołu. Trudno naprawdę znaleźć jedno określenie.
Kiedy w trzecim secie jeden z ataków Biało-Czerwonych wylądował na aucie, Śliwka nie czekał ani chwili. Błyskawicznie odwrócił się w kierunku ławki rezerwowych i parę razy wykrzyczał: “challenge”. Nie minęło więcej niż kilkanaście sekund, a punkt był już po stronie Polaków. Bo jeden z amerykańskich zawodników przyznał się do dotknięcia piłki. – Śliwa… nie wiem, jak to opisać słowami – mówił po meczu uśmiechnięty Nikola Grbić. – To niesamowity zawodnik. Nie tylko statystycznie. Jest praktycznie jak klej. Robi w reprezentacji to. co w klubie. Pomaga innym, motywuje ich. To jego najważniejsza cecha: sprawia, że zawodnicy dookoła niego stają się lepsi.
Dużo pokazał zresztą gest, jaki w kierunku Olka wykonał Bartek Kurek. Choć to jemu – jako kapitanowi reprezentacji – przysługiwało prawo podniesienia pucharu za wygranie Ligi Narodów, to gdy poszedł to zrobić, zabrał ze sobą właśnie 28-letniego przyjmującego. Wspólnie sprawili, że cała Ergo Arena eksplodowała, unosząc ręce ku górze. – Nie chciałem iść z Bartkiem, bo to on jest kapitanem i, tak jak powtarzałem, najważniejszą osobą w naszej grupie. Ale zaciągnął mnie na to podium. Bardzo mu za to dziękuję, że mogłem podnieść z nim puchar. To dla mnie bardzo duże wyróżnienie i honor – opowiadał jak zawsze profesjonalny Śliwka.
Odmówić Bartkowi oczywiście nie było sposobu. Szczególnie że jak podkreślał Nikola Grbić – 34-latek wchodzi momentami w rolę starszego opiekuna reprezentacji: – Bierze na siebie bardzo dużo odpowiedzialności, jest perfekcjonistą. Czasami zachowuje się jak ich ojciec, nie jak ktoś, kto jest na równi. Ale jest dla nas bardzo ważny. To lider, ktoś kto motywuje innych, ktoś na kim można się wzorować.
Oczywiście Śliwka nie stanowi żadnej konkurencji dla Kurka, ani w drugą stronę. Ale być może Ligę Narodów zapamiętamy z tego, jak dwójka ludzi mająca cechy przywódcze, potrafiła się uzupełniać oraz doceniać. No i na zawsze zostanie nam obrazek dwójki znakomitych siatkarzy reprezentacji Polski wspólnie podnoszących trofeum.
Jeszcze kilku bohaterów
Łukasz Kaczmarek to bez wątpienia zawodnik, który bywał w swojej karierze niedoceniany. Trafiały się momenty, w których zastanawialiśmy się, czy Nikola Grbić ostatecznie nie powinien postawić na Karola Butryna czy Macieja Muzaja – mianując ich atakującymi numer dwa w polskiej kadrze. Ale Serb twardo stał przy swoim – pozycja Kaczmarka w jego kadrze była ugruntowana. To właśnie swojego byłego zawodnika z ZAKSY widział w roli zmiennika Bartosza Kurka. I w poprzednim, i w tym sezonie. Ostatnie dni pokazały, że Serb po raz kolejny miał nosa.
To był wspaniały turniej Ligi Narodów w wykonaniu Łukasza Kaczmarka, który zresztą otrzymał wyróżnienie dla najlepszego atakującego. Tak dobrze jak w niedzielę w reprezentacji “Zwierzu” nie zagrał… prawdopodobnie nigdy. – Mam nadzieję, że jeszcze przyjdą dobre mecze – gasił takie opinie sam zainteresowany. – Ale na pewno jestem zadowolony z tego, jak ten turniej przebiegał i z tego, że po raz kolejny zagraliśmy świetną siatkówkę. Nagroda indywidualna? Dla mnie to wyjątkowy moment, bo to pierwsze moje takie wyróżnienie w dużym turnieju w reprezentacji.
Ostatecznie jednak nagroda MVP, dla najlepszego z najlepszych zawodników turnieju, nie trafiła ani do Śliwki, ani do Kaczmarka. Otrzymał ją… Paweł Zatorski. – Nie myślałem w ogóle, że mogę tę nagrodę dostać. Bardzo miła niespodzianka. Ale zdecydowanie bardziej poniósł mnie moment uniesienia pucharu, założenia medalu, samego zwycięstwa, odsłuchania hymnu przed naszymi kibicami. To są rzeczy bezcenne, spełnione marzenia z dzieciństwa. Każdy mecz w reprezentacji, który gram w Polsce przy pełnej hali, czy nawet ostatnio na Filipinach, to marzenia, które spełniam codziennie. I dlatego uważam się za wielkiego szczęściarza – opowiadał jeden z najskromniejszych MVP, jakich mieliśmy okazję posłuchać.
Paweł Zatorski. Fot. Newspix
Więcej o klasie libero reprezentacji Polski opowiadali też oczywiście jego koledzy. – Czułem, że będzie to któraś z osób, które już stały na podium – mówił Śliwka. – I był to Paweł. Bardzo rzadko libero są wybierani najlepszymi zawodnikami. Pamiętam, że Sergio, który jest obecny dzisiaj na hali, został MVP igrzysk olimpijskich. Tak że powiedziałem Pawłowi, że od czasu imprezy w Rio nie było libero z takim wyróżnieniem. Jestem z niego bardzo dumny. I cieszę się, że wygrał tę nagrodę, bo trochę ludzi w niego ostatnio wątpiło.
Śliwka pokazał też dystans do siebie, bo kiedy usłyszał, że według Giby to on powinien zostać MVP, zażartował: “Giba też kiedyś powiedział, że bardzo słabo gram”. Jak zresztą jesteśmy już przy wybitnych Brazylijczykach, to zaznaczmy, że obaj pojawili się w Polsce w roli gości honorowych, którzy mieli za zadanie choćby brać udział w ceremonii po zakończeniu turnieju. Ale – co absolutnie nie dziwi – wzbudzili też zainteresowanie polskich kibiców. Sergio mógł poczuć się nieco bardziej anonimowy, ale znajdujący się na emeryturze od niemal dekady Giba miał już w Gdańsku status gwiazdy rocka. Kiedy pod koniec czwartego seta finału pojawił się przy trybunach, o zdjęcie poprosiła go mała grupka kibiców. A po chwili ustawiała się już do niego kolejka. Po liczbie uśmiechów oraz zbijanych piątek dało się jednak dostrzec, że Brazylijczyk nie miał nic przeciwko temu.
Pierwszy raz w historii
Łukasz Kaczmarek zapewniał tylko, że zabawa będzie “huczna”. Olek Śliwka też nie chciał bawić się w przesadne opisywanie nadchodzących celebracji, ale podkreślił, że on i koledzy wypiją “jedno piwko”. My natomiast nie urodziliśmy się wczoraj i wiemy, że polscy siatkarze prędko po wygraniu niedzielnego meczu z Amerykanami nie trafili do hotelowych łóżek.
Triumf w Lidze Narodów to sukces, jakiego naszej reprezentacji brakowało. Zresztą generalnie w ostatnich paru latach Polacy niespecjalnie lubili się ze złotymi medalami. Choć na podiach wielkich imprez meldowali się regularnie, to ich poprzednie zwycięstwo w wielkiej imprezie przypadło – jakby nie patrzeć – w 2018 roku. Wówczas Polska została mistrzem świata w siatkówce, zresztą po raz drugi z rzędu. Liga Narodów oczywiście nie ma aż takiego statusu, ale mamy wrażenie, że obecnie nieco trudniej wygrać ją, niż choćby mistrzostwa Europy – gdzie przy nieobecności Rosjan, za godnych rywali Biało-Czerwonych możemy pewnie uważać tylko Włochów, Francuzów i Słoweńców.
Występ w mistrzostwach Starego Kontynentu zresztą wkrótce przed Biało-Czerwonymi – musimy tylko poczekać do końcówki sierpnia. Najpierw jednak grupa Nikoli Grbicia uda się na krótkie wakacje. W tym momencie możemy cieszyć się nie tylko z wysokiej formy Biało-Czerwonych, ale też atmosfery i jedności, jakie panują w reprezentacji. Trochę mogliście przeczytać o nich w tym tekście, ale warto jeszcze wspomnieć choćby o tym, że wraz z kolegami złoto Ligi Narodów świętował w niedzielę… Karol Kłos, którego przecież zabrakło w składzie na turniej finałowy Ligi Narodów.
Na koniec możemy podkreślić coś, co stało się już tradycją. W Gdańsku nie zawiedli nie tylko polscy siatkarze, ale i kibice. – To coś niesamowitego, nigdy nie widziałem tak pełnej hali, tylu szczęśliwych ludzi ubranych na biało-czerwono – mówił Olek Śliwka. – Z pewnością te obrazki zostaną w naszej pamięci na bardzo długi czas.
Fot. Newspix.pl
Czytaj więcej o innych sportach: