Gdy Juan Carlos Ferrero wygrywał swój jedyny wielkoszlemowy tytuł, Carlos Alcaraz miał na karku… nieco ponad miesiąc. 15 lat później dwaj Hiszpanie spotkali się w jednym celu – zrobienia z młodszego z nich prawdziwego dominatora. To już im się udało, ale nie zamierzają na tym poprzestać. Jak Ferrero, były mistrz, stworzył tenisistę lepszego od siebie?
Spis treści
60 procent możliwości
Kiedy w zeszłym roku Carlos Alcaraz wygrał US Open i został najmłodszym numerem jeden w historii rankingu ATP, Juan Carlos Ferrero stwierdził, że… pod względem gry to mniej więcej 60 procent możliwości jego młodego podopiecznego. Dodał przy tym, że nie jest zaskoczony sukcesem Carlitosa. Może tylko tym, jak szybko ten nadszedł.
– Jaki mamy teraz cel? Chcemy, żeby się rozwijał jako zawodnik, żeby został długo na szczycie, stale grał dobrze, rywalizował i wygrywał najważniejsze turnieje. Wciąż ma mnóstwo rzeczy do poprawy. Regularność serwisu, lepiej ukierunkowany return, szybsze „wejście” w mecz, regularność, do tego wiele rzeczy, gdy chodzi o technikę. To wszystko rzeczy, które – gdy masz 19 lat – musisz szlifować, nieważne, że jesteś numerem jeden w rankingu – mówił doświadczony Hiszpan.
Równocześnie jednak dla Carlosa miał jeden główny cel – chciał, by ten był zadowolony z samego siebie. Nigdy nie nakładał na niego presji wyniku, powtarzał, że jeśli Alcaraz mecz przegra, ale zagra na maksimum możliwości, to nie ma się czym przejmować, bo czasem po prostu się to zdarza. – Wiemy, że jeśli wejdzie na swój najwyższy poziom, to zawsze będzie miał szansę wygrać najważniejsze turnieje – mówił Ferrero. A Carlos to potwierdzał.
Po US Open przyhamowały go nieco kontuzje, przez jedną z nich nie wystąpił zresztą w Australian Open. Gdy jednak wrócił na kort, od razu wygrał turniej w Buenos Aires, a w Rio de Janeiro dotarł do finału. Potem przeniósł się do Stanów, zgarnął tytuł w Indian Wells i półfinał w Miami. W Europie też prezentował się fantastycznie – najlepszy był w Barcelonie i Madrycie, wpadkę zaliczył jedynie w Rzymie, gdy przegrał z kwalifikantem, Fabianem Marozsanem.
Wielu uważało go za głównego faworyta do triumfu w Roland Garros. Tam jednak przegrał w półfinale z Novakiem Djokoviciem i własnym organizmem – dostał skurczów, jak się potem okazało, na tle nerwowym. Nie wytrzymał presji i obciążeń związanych z takim meczem. Jednak szybko wrócił do normalności, przeszedł na trawę i w wielkim stylu wygrał turniej w Queens. Co imponowało tym bardziej, że na tej nawierzchni grał w seniorskiej karierze naprawdę rzadko (wcześniej ledwie sześć meczów!).
Znów stał się jednym z faworytów do triumfu w wielkoszlemowym turnieju. Tym razem na Wimbledonie. I potwierdzał to w każdej kolejnej rundzie. W końcu dotarł do finału, tam miał zmierzyć się z królem tego turnieju w ostatnich latach, czyli Novakiem Djokoviciem. Ale już samo to, że w tym finale się znalazł, budziło uznanie. Pokazywało bowiem, jak wielki talent ma Alcaraz.
– Myślę, że Carlos bardzo szybko się uczy. Oglądaliśmy wiele filmów z graczami, którzy poruszają się tutaj bardzo szybko. Skopiowaliśmy trochę z Andy’ego Murraya, Rogera Federera i Novaka. Nie było to łatwe, ale nam się udało – mówił Ferrero. Razem z Carlosem opracowywał też strategię pod pojedynek z Djokoviciem. Szukali sposobów na złamanie rytmu Serba, ściągnięcie go do siatki, zmuszenie do gry „nie po swojemu”.
Zresztą Ferrero twierdzi nie od dziś, że to jedna z głównych zalet gry Carlosa – jest nieprzewidywalna i łatwa do modyfikowania pod konkretnego rywala.
– Robiliśmy tak już w przeszłości. On gra na wiele rożnych sposobów. Dla przykładu – żeby pokonać Daniiła Miedwiediewa w finale Indian Wells, stworzyliśmy plan, który różnił się od normalnej gry Carlosa. Wychodził z niej, ale był nieco inny. Carlos był w stanie grać według tej strategii i wygrał – wspominał Ferrero.
Z Djokoviciem na Wimbledonie zrobił to samo. Przede wszystkim jednak pokazał coś, o czym Juan Carlos mówił często już wcześniej – nie pokazał strachu ani nerwów. Przy okazji Roland Garros Ferrero opisywał to na przykład tak:
– Carlos jest gotowy na takie spotkania. Chce w nich grać. Wie, oczywiście, że Novak da z siebie wszystko, co ma najlepszego. Spodziewamy się trudnego, wyrównanego meczu. Carlos jednak wierzy w siebie i w to, że może pokonać Novaka. My nie możemy mu tego zabierać. Jeśli uczynimy giganta jeszcze większym, niemożliwe będzie go pokonać – twierdził. Często też powtarzał, że Carlos musi jak najwięcej grać z Djokoviciem czy Rafą Nadalem, bo to bezcenne doświadczenia, które wiele go nauczą.
– Carlos żałuje, że nie mógł zagrać z Rogerem Federerem. Mi też tego szkoda. Ważne jednak, by udało mu się rozegrać jak najwięcej meczów z Rafą i Novakiem. Takie mecze go uczą. Gdy przegrał z Rafą w półfinale Indian Wells 2022 zszedł z kortu i powiedział: „Myślę, że jestem gotowy z nim wygrać”. To była pierwsza rzecz, jaką powiedział mi po tej przegranej. A potem pokonał Rafę i Novaka w Madrycie. Carlos potrafi sam wyczuć, kiedy jest gotowy. By jednak poprawić swój tenis, musi grać z jednym z najlepszych w historii. Takim kimś jest Novak. Potrzebujemy go.
Juan Carlos oczywiście wie, co mówi. Sam grał z każdym członków Wielkiej Trójki.
Komar na korcie
Hiszpan miał karierę, o jakiej marzy wielu młodych zawodników. Został liderem rankingu ATP, wygrał turniej wielkoszlemowy. Był jednym z członków pokolenia, które miało zastąpić wielkich mistrzów – Pete’a Samprasa i Andre Agassiego. Starszy o rok od Lleytona Hewitta czy Rogera Federera, początkowo był uważany za specjalistę od mączki (zresztą słusznie), ale z czasem pokazał, że grać potrafi na każdej nawierzchni.
Już jako 21-latek wskoczył do czołowej piątki rankingu ATP. – Gdy jesteś tak wysoko, marzysz o tym, by wejść na sam szczyt. Nic na to nie możesz poradzić, to po prostu jest w twojej głowie – wspominał. Jego głównym celem w tamtym okresie był jednak tytuł wielkoszlemowy. Celował w Roland Garros, już w 2000 roku był tam w półfinale, rok później powtórzył to osiągnięcie. W obu przypadkach ogrywał go późniejszy triumfator, Gustavo Kuerten.
W 2002 roku Juan dotarł z kolei do finału, ale przegrał w nim z Albertem Costą. Rodakowi zrewanżował się rok później, w półfinale. Ograł go łatwo, dużo więcej problemów miał rundę wcześniej, gdy fenomenalny mecz rozegrał przeciwko niemu Fernando Gonzalez. Ale Ferrero pokonał obie te przeszkody i w meczu o tytuł dostał nagrodę – po drugiej stronie siatki stanął sensacyjny finalista, nierozstawiony Martin Verkerk, który wcześniej wyeliminował Carlosa Moyę i Guillermo Corię, dwóch wielkich specjalistów od mączki.
Ferrero ograł go bez litości. 6:1, 6:3, 6:2. To był pokaz możliwości Juana Carlosa, który w tamtym właśnie momencie wspiął się na tenisowy szczyt. – Od kiedy miałem 14 czy 15 lat, marzyłem o tym, by zagrać w tym turnieju. Wygranie go to jedna z najwspanialszych chwil, jakie przeżyłem w swojej karierze – mówił. Niedługo potem zagrał w drugim wielkoszlemowym finale, na US Open. Tam jednak pokonał go Andy Roddick, zresztą kolejny z tenisistów, którzy mieli przejąć pałeczkę od starszego pokolenia (i on, i Juan skończyli na jednym tytule wielkoszlemowym).
W międzyczasie Ferrero został jeszcze liderem rankingu na kilka tygodni, a na początku kolejnego sezonu dotarł do półfinału Australian Open. A potem? Potem przyszły kontuzje.
– Tenisiści żyją z bólem. W 2002 roku bardzo cierpiałem, gdy grałem w Roland Garros. Przed turniejem wydawało mi się, że to samo przytrafi mi się też rok później. Okazało się jednak, że czułem się świetnie, nie miałem żadnych problemów. To mi pomogło – wspominał.
Urazy imały się go więc już wcześniej, ale dawał sobie z nimi radę. W pewnym momencie jednak wszystkie nawarstwiły się tak bardzo, że potrzebował zabiegu. A potem kolejnego. Po latach mówił, że może zmieniłby nieco rzeczy i dzięki temu wygrał więcej, ale ostatecznie niczego nie żałuje. Bo i tak miał wspaniałą karierę, której wielu mogłoby mu pozazdrościć.
Ta trwała do 2012 roku. Z czasem coraz rzadziej wygrywał duże mecze, ale nadal miał przebłyski. Dwa ćwierćfinały Wimbledonu, wspaniały triumf nad Rafą Nadalem w 2008 roku (w CV ma zresztą wygrane z każdym z członków Wielkiej Trójki), kilkanaście wygranych turniejów. Może gdyby miał inny styl gry, łatwiej byłoby mu dostosować się do wymogów jego organizmu. Sęk w tym, że Juan Carlos zawsze bazował na szybkości i piekielnie mocnym forehandzie. Nazywano go „Komarem”, bo potrafił biegać od narożnika do narożnika, a gdy tylko dostał szansę, żądlił fantastycznymi uderzeniami z kontrataku. Choć jeszcze bardziej lubił przejmować inicjatywę od razu, zawsze kochał atakować.
Od samego początku był też niezwykle profesjonalny, dobrze się prowadził, zwracał uwagę na szczegóły i lubił ciężko pracować. Właściwie każdy z jego rywali go za to wszystko szanował. Nic dziwnego, że gdy szukano trenera dla Carlosa Alcaraza, zwrócono się w stronę Juana Carlosa Ferrero.
„Był chudy jak spaghetti”
Zacząć trzeba od akademii, firmowanej nazwiskiem Ferrero (JC Ferrero – Equelite Academy). Nie on ją zakładał, ale od początku był zaangażowany w jej funkcjonowanie, była bowiem dziełem jego trenera, Antonio Martineza Cascalesa. Juan Carlos w pewnym sensie zapewniał jej środki finansowe i reklamę, gdy wygrywał duże turnieje na korcie.
Z czasem jednak zaangażował się również w jej prowadzenie. Do dziś niezmiennie, gdy tylko może, wychodzi tam na korty i patrzy na kolejnych adeptów tenisa, szukając talentów.
– Mieszkamy w akademii, rozwijamy się jako rodzina. Tak staramy się funkcjonować. Wydaje mi się, że istnieje duża różnica między ludźmi, którzy mieszkają razem ze swoimi podopiecznymi, a takimi, którzy przychodzą do akademii tylko na treningi, a potem znikają na powrót do swoich domów. Tu jesteśmy wielką rodziną, myślę, że zawodnicy to czują. Akademia to mój dom, żyją tu też moje dzieci. To dla mnie wyjątkowe miejsce – mówił Juan Carlos.
Niespełna dekadę temu w akademii na turnieju dla juniorów pojawił się też mały chłopak, który grał, jak nikt inny.
– Miał wtedy jakieś 12, może 13 lat. Wówczas widziałem go po raz pierwszy, ale ludzie już o nim rozmawiali. Wiecie: „Jest taki dzieciak, który gra inaczej od wszystkich w swojej kategorii” i tak dalej. Poszedłem go zobaczyć. Był niesamowicie chudy, jak spaghetti, właściwie nie miał siły, ale już wtedy było widać, że uwielbia chodzić do siatki, grać skróty, a nawet stosować bardziej skomplikowane rozwiązania. Faktycznie nie był „tradycyjnym” dwunastoletnim tenisistą – wspominał Ferrero.
W kolejnych latach widział go jeszcze kilkukrotnie. Choćby wtedy, gdy – w wieku 14 lat – Carlos wygrał pierwszy mecz w turnieju rangi Futures, za czym szły też pierwsze punkty w rankingu ATP. – Rywalizował z trudnymi przeciwnikami i mimo braku przygotowania fizycznego, był w stanie nawiązać z nimi walkę – mówił Juan Carlos. Jak twierdzi, to wtedy po raz pierwszy pomyślał, że mógłby zostać trenerem młodego zawodnika.
Propozycja ostatecznie wyszła jednak nie z jego strony, a ze… sztabu Carlosa. Do Ferrero odezwał się Albert Molina, agent młodego Hiszpana, a także przyjaciel Juana. Wszystko akurat zbiegło się w czasie z rozstaniem starszego z Hiszpanów z Alexandrem Zverevem, którego prowadził przez kilka miesięcy.
– Alexander? Mieliśmy swoje różnice, głównie chodziło o profesjonalizm, on miał do tego zupełnie inne podejście od mojego. W niektórych kwestiach jestem bardzo uparty. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy swoimi drogami, nadal mamy jednak dobrą relację – wspominał. W środowisku mówiono, że Juanowi nie podobało się, że Zverev nie stara się pracować na maksimum możliwości i jest za bardzo nastawiony na to, że wszystko przyjdzie mu łatwo, bo ma wielki talent.
Dlatego Hiszpan zrezygnował. I dlatego też zdecydował się potem na współpracę z Carlosem. Bo w nim widział wszystko to, czego brakowało mu u Niemca. A poza tym był to inny, ekscytujący projekt.
– To było coś zupełnie innego niż praca z Alexandrem. Kończyło się życie w prywatnych samolotach i hotelach o wysokim standardzie. Widać było, że Carlos gra bardzo dobrze, ale musieliśmy zbudować wszystko, stworzyć team, przygotować rodzinę na jego rozwój. Albert [Molina] wiedział, że jestem bardzo rygorystyczny. Ciężka praca to jedyna droga, jaką znam. Uznał, że Carlos potrzebuje kogoś, kto poprowadzi go w taki właśnie sposób. Carlos miał wielki talent, ale trzeba było zrobić z niego profesjonalistę i rozwinąć go jako osobę – wspominał Ferrero.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Juan wcale zresztą nie musiał zdecydować się na pracę z Carlosem. W tym samym okresie do współpracy zapraszali go już doskonale znani w świecie tenisa Denis Shapovalov, Juan Martín Del Potro, Simona Halep, David Goffin i jeszcze kilku innych zawodników. Dominic Thiem prosił go na przykład, by poprowadził go przez niespełna cztery miesiące, w ramach swego rodzaju zastępstwa. Ferrero wszystkim jednak odmówił. W stu procentach zaangażował się w projekt stworzenia z Carlosa Alcaraza wielkiego gracza.
– Nie chciałem trenować nikogo innego, nie chciałem też łączyć trenowania dwóch zawodników, bo wtedy nie dajesz z siebie stu procent. Bycie trenerem to codzienna praca, jeśli podróżujesz z kimś innym przez kilka tygodni, tracą obaj zawodnicy – mówił. Postawił więc na Alcaraza, początkowo trenował go na odległość, Carlos dojeżdżał do jego akademii z Murcji, oddalonej o nieco ponad sto kilometrów. Z czasem jednak przeprowadził się do Juana Carlosa.
– Najpierw trenował w klubie ojca, który ten prowadzi w Murcji. To dobra szkoła, znają się na rzeczy. Jego tata prowadził treningi Carlosa, gdy ten był mały, ale w końcu uznał, że potrzeba mu zmian. Oddzielił swoją pracę i rozwój syna jako tenisisty, od bycia ojcem. Myślę, że to mądre. Gdy Carlos był gotowy na przeskok, jego ojciec zaufał nam. W akademii mamy wszystko, czego potrzebuje zawodnik, nie tylko trenerów – mówił Ferrero.
Gdy Alcaraz przyjechał do jego akademii, zaczął robić z niego wielkiego tenisistę. Ich relacja wykroczyła jednak dalece poza tą, jaką zwykle mają trenerzy ze swoimi zawodnikami.
Czwarty syn
– Carlos jest skromny, po każdym treningu mi dziękuje. Od początku bardzo dobrze rozumiał tenis. Dla mnie jest jak czwarte dziecko. Mam trójkę w domu, on jest czwartym. Kocham naszą relację, to coś więcej niż relacja zawodnika z trenerem. Mamy do siebie wielki szacunek – mówił Juan Carlos Ferrero. On i Carlos polubili się niemal natychmiast, od samego początku widząc, że mają ten sam cel i to samo pragnienie wejścia na szczyt.
– Nie zastąpiłbym Juana Carlosa nikim. Zawsze mówię, że jest dla mnie jak drugi ojciec – to z kolei słowa Carlosa. Ich przyjaźń była doskonale widoczna rok temu, w Miami, gdy Alcaraz wygrywał swój pierwszy tytuł rangi ATP 1000. Ferrero dopiero co stracił ojca, nie przyleciał na początkowe rundy turnieju, ale gdy jego podopieczny dotarł do finału, wsiadł w pierwszy możliwy samolot i zjawił się na tym meczu, zaskakując Carlosa.
– Dla niego to niezwykle trudne chwile. Chcę mu podziękować za to, że tu przybył i przeżywa ze mną ten ważny moment w mojej karierze. Wspaniale, że mogę go z tobą dzielić, Juan – mówił Alcaraz. A Ferrero podkreślał, że w relacji trenera z zawodnikiem potrzebny jest wzajemny szacunek, przyjaźń i lojalność. Jego zdaniem Carlos wszystkie te cechy ma i pokazuje je na co dzień. W drugą stronę działa to tak samo. Zresztą widać to też po tym, jak zachowuje się wobec młodszego o 23 lata podopiecznego, traktując go od początku nie jak dzieciaka, a jak kogoś dorosłego, równego sobie.
– Carlos ma swój charakter i to bardzo mocny. Potrzebuje go, by być dobrym graczem. Sam potrafi mi oznajmić, na co czuje się gotowy. Gdy miał 15 lat, były to wygrane w Futuresach. Teraz powiedział mi, że jest gotowy wygrać turnieje wielkoszlemowe. […] Co się dzieje, gdy się nie zgadzamy? Rozmawiamy, próbujemy znaleźć wspólną ścieżkę. Jak w każdej relacji, musimy znaleźć kompromis. Czasem pozwalam mu iść własną drogą, nawet popełnić błędy. Ostrzegam go przed nimi, gdy się jednak upiera, puszczam go wolno. Bywa, że potem muszę powiedzieć: „A nie mówiłem?”. Niektóre rzeczy musi przeżyć sam – mówił Ferrero.
Carlos na ogół bardzo ceni doświadczenie swojego trenera. Wie, że ten przeżył wszystko to, co przeżywa teraz on sam. Wygraną w turnieju wielkoszlemowym, bycie jedynką rankingu, przechodzenie przez urazy. Juan Carlos zna to z własnej kariery i przez to Carlosowi jest dziś łatwiej.
– Co mu dałem? Od początku pracowaliśmy nad wieloma aspektami jego gry. Przeze mnie pewnie łatwiej było mu nauczyć się timingu uderzeń, ale też radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi na korcie. Od pierwszych dni naciskałem na to, by nauczył się adaptować do problemów w trakcie meczu. Sposób, w jaki trenujemy, jest w dużej mierze zapożyczony z moich treningów. To duża intensywność z jasno wykreowanymi celami – opisywał Juan Carlos.
Ważne jest też dla niego to, by Carlos pozostał dobrym chłopakiem. Innymi słowy – by nie zjadła go sława, by nadal ciężko pracował (bez tego zresztą Juan Carlos mógłby zrezygnować z tej współpracy), by chciał się stawać lepszym i lepszym tenisistą. Z rzeczy, o których nie wspomniał – szybko zabrali się też choćby za poprawę serwisu Carlosa, chodziło głównie o uczynienie go stabilniejszym, bardziej regularnym. Poza tym jednak starali się dopasować wszelkie zmiany w grze pod to, jak Carlos postrzegał swój tenis – czyli tak, by ten pozostał ofensywny, pełen różnorodnych rozwiązań. Udało im się w pełni.
Oprócz tego wszystkiego, starszy z Hiszpanów dba też o młodszego poza kortem.
– Ważne, by Carlos rozumiał swoje działania poza tenisem, bo one wpływają na jego grę. Na ten moment ogląda mnóstwo meczów, odpoczywa i je właściwie. Oczywiście, zawsze powinien mieć trochę czasu dla siebie, by oderwać się od tenisa i zabawić. Carlos wie, jak to robić. Lubi golfa, karting, gra w gry wideo z innymi zawodnikami z akademii – mówił Ferrero. Jeszcze niedawno dodawał jednak, że Alcaraz musi nieco dorosnąć, na korcie i poza nim.
Dziś już pewnie myśli inaczej. Jego czwarty syn dojrzał bowiem w pełni.
Iść swoją drogą
Carlos Alcaraz to pierwszy tenisista, o którym nie tylko się tak mówi, ale który też udowadnia, że może przejąć schedę po Wielkiej Trójce. Nic dziwnego, że porównuje się go do każdego z jej członków. Do Rafy Nadala, bo dzielą narodowość. Do Rogera Federera, bo Carlos gra podobnie, a do tego był jego fanem, a wielkim przeżyciem było dla niego 10 minut odbijania przy okazji treningu Szwajcara na Wimbledonie w 2019 roku. Do Novaka Djokovicia, bo to on w tej chwili jest na topie.
Choć może wypadałoby zastosować czas przeszły. W końcu Carlos udowodnił już, że może przejąć tę rolę.
Porównań do tych największych w sztabie Hiszpana długo unikano. Choć równocześnie Ferrero nigdy nie krył, że podpatrywali ich, starając się wyciągnąć od każdego najlepsze elementy i dołożyć je do gry Alcaraza. – Przy uderzeniach ma agresję Djokovicia, idąc do siatki przypomina Rogera, a pod względem mentalnym jest jak Rafa. Jeśli chcecie go porównywać, tak bym to opisał – mówił. Sam Carlos najczęściej porównywał się do Szwajcara, bo uwielbia grać ofensywnie, atakować rywali, naciskać na nich. Jak Federer właśnie.
Inna sprawa, że Alcaraz naprawdę wygląda, jak połączenie wszystkich trzech. Po finale Wimbledonu przyznał to sam Djoković. Z głębi kortu gra jak Serb, ma szybkość Nadala, ofensywne zacięcie i technikę Federera (nawet mimo braku jednoręcznego backhandu). Znajdzie się też, co naturalne, kilka cech Ferrero, choćby – o czym wspominaliśmy – sposób uderzania piłki z forehandu. Istotne jest też w tym wszystkim to, że o ile wcześniej takie porównania nakładały na Alcaraza sporą presję, o tyle teraz już się nimi nie przejmuje.
Ba, coraz częściej z jego obozu dociera prosty przekaz – owszem, są cechy wspólne z wielkimi poprzednikami. Ale Carlos idzie swoją drogą, tworzy własną historię. A wraz z nimi idzie też Juan Carlos Ferrero, bo – jak mówił sam trener – właściwie są już jedną osobą.
– Od początku budowaliśmy naszą relację. Połączenie między nami było niesamowite od pierwszych dni. Mieliśmy dobre i złe momenty. Teraz jesteśmy jak jedna osoba. Tak samo myślimy na korcie, nie muszę mówić wiele, on i tak mnie rozumie. Wystarczy, że na siebie spojrzymy i wiemy, co drugi z nas myśli – twierdził.
Co najważniejsze – przez ostatnich pięć lat zbudowali nie tylko niepodważalną więź, ale i tenisistę, który zdolny jest pokonać każdego rywala. Który już teraz ma na koncie dwa tytuły wielkoszlemowe i zajmuje pozycję lidera rankingu ATP. Który jest przyszłością, ale i teraźniejszością tego sportu. I który ma u boku doskonałego, w pełni rozumiejącego go trenera, zresztą wybranego najlepszym szkoleniowcem ubiegłego sezonu, z szansami na powtórzenie tego osiągnięcia w tym roku.
Teraz przed nimi kolejne wyzwanie – utrzymanie Carlosa na tym poziomie przez długie lata. Kim Clijsters mówiła niedawno, że w końcu przyjdzie moment, gdy Alcaraz utraci nieco z obecnej „dziecięcej radości” i nieco zmęczy go życie w tourze, przejazdy z hotelu do hotelu i ciągłe treningi. Wtedy doświadczenie Juana Carlosa i całego teamu może okazać się niezwykle ważne. Zresztą okazało się takim już wielokrotnie i doprowadziło Alcaraza na szczyt.
A przecież Juan Carlos Ferrero mówi, że grę jego podopiecznego wciąż starają się poprawić. Strach więc pomyśleć, jak wielkim tenisistą Carlos Alcaraz będzie za jakiś czas.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj też: