Kang-in Lee ma 22 lata, ale w życiu wiele przeszedł. Jako sześciolatek wygrał piłkarski teleturniej. Został pierwszym Azjatą w historii Valencii. Spędził dekadę w klubie, który najpierw uważał go za przyszłą gwiazdę, a potem oddał bez żalu. W Mallorce odkleił od siebie łatkę zmarnowanego talentu, a w Paris Saint-Germain ma potwierdzić, iż może być zawodnikiem z wysokiej półki.
Jeżeli kiedyś Valencia będzie „bohaterką” książki „Jak nie zarządzać klubem piłkarskim”, to chociaż jej fragment musi być poświęcony Kang-inowi Lee. Odstrzelony przez działaczy Nietoperzy Koreańczyk zrobił krok wstecz, by później wykonać dwa do przodu. Transfer do Mallorki był zaskoczeniem, ale dziś, po dwóch latach, żadną niespodzianką nie jest, iż 22-latek ląduje w Paris Saint-Germain jako jedna z twarzy nowego projektu Luisa Enrique. Mało kto przewidywał taki scenariusz kariery Kang-ina, ale z tym chłopakiem tak już jest – droga, którą podąża Koreańczyk, do normalnych nie należy.
Kłopoty i na boisku, i poza nim
Pomocnik wytoczył sobie ścieżkę pełną zakrętów, na której raz za razem musiał odklejać od siebie łatki. Gdy miał sześć lat, jego zespół wygrał koreańskie reality show „Shoot Dori” i w nagrodę poleciał do Manchesteru oraz zagrał w reklamie z Park Ji-Sungiem. Cztery lata później, w 2011 roku, Kang-in wylądował w Walencji, gdzie stał się oczkiem w głowie działaczy, którzy odrzucili oferty z Realu czy Juventusu i zaproponowali nastolatkowi kontrakt z klauzulą odstępnego na poziomie 80 milionów euro. Na Mestalla, gdzie wówczas mieli drużynę grająca w Lidze Mistrzów, liczono, że najlepszy piłkarz mundialu do lat 20 będzie liderem projektu budowanego przez Marcelino Garcię Torala i Mateu Alemany’ego. Ale niedługo później wszystko zaczęło się sypać.
Marcelino uważał Kang-ina za piłkarza potrzebującego oszlifowania. Wolał stawiać na zawodników bardziej kompletnych – Carlosa Solera, Gonçalo Guedesa, Ferrana Torresa czy Rodrigo Moreno – a sam Koreańczyk nie czuł się komfortowo w taktyce nastawionej na grę z kontry. Później, zaczął się okres rozkładu Valencii. Gwiazdy odchodziły. Lee dostawał więcej szans, ale ani za kadencji Alberta Celadesa, ani Javiego Gracii nie umiał grać na miarę możliwości, nie radząc sobie i na boisku, i poza nim. Peter Lim oraz Anil Murthy, właściciel i prezes klubu, uważali Azjatę za swoją perłę w koronie. Widzieli w nim szansę na wyjście z kryzysu nie tylko sportowego, ale też ekonomicznego. Planowali wręczyć mu koszulkę z numerem „10” i zmonetyzować popularność
Doskonały biznes Mallorki
Kwestia numeru wywołała kwas wewnątrz zespołu. Kang-in miał „dychę” w poważaniu, a na niej zależało Carlosowi Solerowi. Ostatecznie nie nosił jej nikt, a nastolatek zapowiedział, że nie ma zamiaru przedłużać kontraktu. Przełomowe było lato 2021 roku. Lee grał przeciętnie. José Bordalas, który został trenerem Valencii, naciskał na transfer Marcosa André, a sposobem działaczy na „zmieszczenie” go w ramach limitu zawodników spoza Unii Europejskiej było pozbycie się Koreańczyka. – Kiedy widziałem Kang-ina na treningach, był najlepszy w drużynie. Mówiłem to swoim współpracownikom. Ale klub powiedział mi, że podjęli już decyzję o jego sprzedaży – bronił się po latach ówczesny szkoleniowiec Nietoperzy.
Tak czy siak, ta operacja miała dla Valencii katastrofalne efekty. Bordalas odszedł po roku. Marcos Andre kosztował 9 milionów euro i jest na wylocie. Kontrakt Kang-ina rozwiązano na rok przed jego wygaśnięciem, otwierając piłkarzowi drzwi na przenosiny do Mallorki. Tej interes udał się za to doskonale, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że Koreańczyk otrzyma 20 proc. kwoty transferu. Ekipa z Balearów zainkasuje 17 milionów euro, ta kwota może wzrosnąć dzięki bonusom, a do tego Paris Saint-Germain przyjedzie do Hiszpanii na mecz towarzyski z okazji otwarcia przebudowanego Son Moix. Czapki z głów dla amerykańskich właścicieli Mallorki, którzy teraz mogą reinwestować te pieniądze np. w Sergiego Dardera z Espanyolu.
Nowy typ gwiazdy
Wracając do Kang-ina, jego przemiana na Mallorce była imponująca. Początki nie były łatwe, jednak piłkarz paradoksalnie odżył wraz z zatrudnieniem Javiera Aguirre, trenera – z pozoru – z kompletnie innej bajki, niż wymarzony szkoleniowiec pomocnika. Koreańczyk cenił sobie bezpośredniość Meksykanina, jak i to, że w pełni mu zaufał. W ciągu dwóch lat Lee rozegrał 73 mecze, w których zdobył siedem bramek i miał dziesięć asyst. W poprzednim sezonie był zdecydowanym liderem Mallorki. Imponował przebojowością i niezłomnością w dryblingu. Był jednym z zaledwie trzech pomocników, którzy mieli co najmniej po pięć goli i asyst. Odnalazł się w defensywnym systemie Aguirre, tworząc fenomenalny duet z Vedatem Muriqim, który siał postrach w polach karnych rywali.
Kang-in był jedną z rewelacji sezonu w LaLiga. Szybko stało się jasne, że Mallorca będzie dla niego zbyt małym klubem. Długo za pewnik przyjmowano, że Koreańczyk wyląduję w Atletico, ale transfer upadł. Zainteresowanie okazywały Newcastle, Wolverhampton czy Aston Villa, jednak najkonkretniejsze było Paris Saint-Germain. Na pierwszy rzut oka, 22-latek nie pasuje do gwiazdozbioru na Parc des Princes, ale Luis Enrique i Luis Campos, trener oraz dyrektor sportowy PSG, pragną nieco odmienić mentalność drużyny, ograniczając wydatki i stawiając na zawodników, którzy ciągle mają coś do udowodnienia, którzy nie przyjadą już do Paryża odcinać kuponów i wieść przyjemne życie w jednym z najwspanialszych miast Europy.
Pracuje też podczas meczów
Pod względem piłkarskim, trudno jest dziś rysować sytuację Kang-ina, bo w Paryżu jest jeszcze masa ruchomych klocków. Niepewna jest przyszłość Kyliana Mbappe i Neymara. Ktoś na pewno opuści przepełnioną linię pomocy. Ale Luis Enrique nie zatwierdzałby transferu Koreańczyka, gdyby nie widział w nim czegoś interesującego. Diego Simeone, dla przykładu, zakochał się w intensywności 22-latka, którego Aguirre nauczył ciężko pracować na boisku.
Wychowanek Valencii z piłką pod nogami był geniuszem, ale problemy zaczynały się, gdy trzeba było biegać za futbolówką. To udało się naprawić Meksykaninowi. Pomocnik stał się bardziej dojrzałym i cierpliwym sportowcem. Już nie jest boiskowym egoistą. Nauczył się szukać dobrych rozwiązań dla zespołu. Zmianę widać też gołym okiem. Na Majorce Lee przybrał pięć kilo masy mięśniowej i z gracza, który odbijał się od innych, stał się zawodnikiem, który umie przestawić nawet znacznie wyższego od siebie rywala.
Ruben Sobrino z Cadizu, jeden z najbliższych przyjaciół Kang-ina, na łamach Relevo opowiadał, że Koreańczyk „myśli tylko o oglądaniu seriali i treningach”. Ojciec piłkarza ma siódmy dan w taekwondo, którym określa się mistrzowski poziom wtajemniczenia. Panowie codziennie razem pracują, niezależnie czy to poniedziałek, środa czy niedziela. Na dodatkowych treningach, przeprowadzanych zawsze z piłką, nowy zawodnik PSG pracuje przede wszystkim nad swoimi słabościami. – Pamiętam, że Kang-in opowiadał mi, iż Heung-min Son pracował z ojcem nad uderzeniami z obu nóg i że skoro robił to Son, jego idol, to on chciał się na nim wzorować – opowiadał Sobrino, który zwracał uwagę, że choć wielu upatrywało w działaniach koreańskiej rodziny symptomów wariactwa, to dla nich jest to coś absolutnie naturalnego.
Żyła złota
– W głowie Lee jest jedna rzecz: piłka. Jedynym, co mogłoby dla niego istnieć, jest futbol – kontynuowali bliscy wychowanka Valencii na łamach Relevo. – Chcieliśmy go wyciągać z domu, nawet na kolacje, ale on ma mentalność 35-latka, który nie jest piłkarzem, a który pracuje w futbolu. Zawodnicy mają swoje fanaberie, szastają forsą. On z kolei zachowuje się jak dyrektor sportowy. Idzie na trening, a potem ogląda mecze, czyta wiadomości w mediach, analizuje… Wie wszystko – charakteryzowali Kang-ina jego znajomi, a Rubén Sobrino uśmiechał się: – To wszystko prawda, choć pamiętam, że lubił łączyć futbol z koreańskimi serialami. Kiedy spotkaliśmy się kilka miesięcy temu, mówił jednak, że zdarza mu się gdzieś wychodzić, że już nie jest tak zamknięty w sobie.
Mimo dużych przychodów, Kang-in długo żył skromnie. Być może nawet zbyt bardzo. Przez lata jeździł zieloną skodą, którą wymienił na porsche panamerę, bo bliscy truli mu głowę: „Chłopie, kup sobie coś”. Koreańczyk nie lubi grać na konsoli. Nie przepada za czytaniem. Nie lubi imprezować. Nie ma partnerki. – Pod tym względem jesteśmy debilami. Koreańczycy uważają, że jeśli ktoś jest sportowcem na najwyższym poziomie, to posiadanie partnerki mu nie pomaga. Gadają, że zepsuje mu karierę, że marnuje z nią czas… To idiotyzm, ale pod względem relacji jesteśmy naprawdę dziwnym narodem – rozkładają ręce bliscy Kang-ina.
Życie w świetle reflektorów jest jednak dla piłkarza czymś absolutnie normalnym. To gwiazda przez duże „G”. Paris Saint-Germain doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego w dniu prezentacji zawodnika utworzyło koreańskie konta w mediach społecznościowych. Na azjatyckim rynku, Lee to żyła złota. – W Korei, gdzie nie spojrzysz, widzisz Kang-ina – opowiadali jego bliscy na łamach Relevo. – Jego sponsorami są LG, Samsung, Hyundai, Kia… Wszyscy. W Valencii żaden z jego kolegów ze składu nie miał indywidualnych partnerów, a Kang-in mógł przebierać w ofertach. W Mallorce nie było inaczej – tłumaczyły osoby z otoczenia sportowca, dodając, że w ciągu dwóch lat ekipa z Balearów miała sprzedać aż półtora miliona koszulek z nazwiskiem 22-latka. A teraz może być jeszcze lepiej, bo jeśli Koreańczyk rozważał przylot do Europy, to pierwszą myślą zawsze był właśnie Paryż.
Czytaj więcej o Ligue 1:
- Król przypałów. Andy Delort i jego wybryki
- OGC Nice i Christophe Galtier. Trener mistrzowskiego Lille buduje kolejny projekt
Fot. PSG