Iga Świątek walczyła dziś na korcie z Eliną Switoliną, ale też z samą sobą. Jej ćwierćfinałowe spotkanie było jednym z gorszych meczów pod względem niewymuszonych błędów, jakie widzieliśmy w wykonaniu Polki. Skończyło się więc tak, jak można się tego było spodziewać, patrząc na grę Igi – Świątek przegrała po trzysetowym starciu. Cały turniej i tak wypada jednak ocenić w jej wykonaniu całkiem pozytywnie.
Spis treści
Wielki powrót
Elina Switolina była już w przeszłości trzecią tenisistką świata. Dochodziła do ćwierćfinałów wszystkich imprez wielkoszlemowych, a na Wimbledonie i US Open gościła nawet w półfinałach. Wygrała 16 turniejów WTA. Na igrzyskach olimpijskich w Tokio zdobyła brązowy medal. Potem pograła jeszcze do marca ubiegłego roku, później jednak czekała ją dłuższa przerwa. Zaszła w ciążę, zresztą z innym tenisistą – Gaelem Monfilsem. W październiku została matką.
Na zawodowe korty wróciła w kwietniu. W rankingu nie była wówczas notowana w ogóle, a swój pierwszy mecz przegrała z Julią Putincewą. Potem przeszła do mniejszych turniejów, ale tam też jej się nie wiodło. Z pierwszych pięciu spotkań po powrocie przegrała aż cztery. Wygrała tylko ze 160. w rankingu WTA Eleną Gabrielą Ruse. Odżyła dopiero w imprezie rangi ITF 125k w Saint Malo, gdzie doszła do półfinału. Ale w większym turnieju w Rzymie znów przegrała w pierwszym meczu.
A potem się zaczęło.
Grając z dziką kartą w Strasburgu wygrała cały turniej. Owszem, miała sporo szczęścia w drabince, ale sukces był ogromny. Z szóstej setki rankingu WTA przeskoczyła aż na 192. miejsce. A zarobione we Francji pieniądze przekazała na rzecz ukraińskich dzieci. – One potrzebują ich w tym trudnym momencie. Razem możemy ujrzeć światło i wygrać wojnę – mówiła. A momentu z tego turnieju zdołała przenieść na Roland Garros, gdzie doszła do ćwierćfinału. Zatrzymała ją tam dopiero Aryna Sabalenka. Przejście na trawę nie było jednak dla Eliny bezbolesne – w Birmingham przegrała swój pierwszy mecz, z Lindą Fruhvirtovą.
W Londynie jednak wszystko na powrót zaskoczyło. A drogi do ćwierćfinału Ukrainka wcale nie miała łatwej. W pierwszej rundzie trafiła na grającą z dziką kartą Venus Williams. Wygrała w dwóch setach. Potem grała z rozstawioną jako “28” Elise Mertens, która zawsze jest gotowa wygrać nawet z faworyzowanymi rywalkami. To był dziwny mecz, trwał trzy sety, ale każdy z nich był jednostronny – Elina wygrała 6:1, 1:6, 6:1. W trzeciej rundzie pokonała inną zawodniczkę, próbującą wrócić na swój optymalny poziom, Sofię Kenin. Mistrzyni Australian Open z 2020 roku jej się postawiła, ale głównie w pierwszym secie. Ostatecznie przegrała 6:7, 2:6. Absolutnie szalony był za to mecz IV rundy, w którym Ukrainka mierzyła się z Wiktorią Azarenką. Elina wygrała po tie-breaku w decydującej partii, 11:9. I tym samym awansowała do drugiego z rzędu wielkoszlemowego ćwierćfinału.
Ale chciała więcej.
Gorsza wersja Igi
Dobrze wiemy, że trawa to nie ulubiona nawierzchnia Igi Świątek. Ten Wimbledon pokazał jednak, że Polka ma potencjał, by i na niej wygrywać. Gładko przeszła w końcu przez pierwsze trzy rundy, a w czwartej pokonała – po zaciętym spotkaniu, broniąc po drodze dwóch piłek meczowych – Belindę Bencic, która powtarza, że kocha trawę i uwielbia na niej grać. A w dodatku ma atuty, które jej w tym pomagają, choćby znakomity serwis. Takie zwycięstwo dla Igi było niezwykle cenne. Dziś jednak nie udało jej się powtórzyć tego, co zrobiła dwa dni temu. Elina Switolina okazała się bowiem lepsza.
Ale to był dziwny mecz. Do stanu 5:3 w gemach to Iga Świątek grała lepiej. Nie to, że idealnie, bo trochę błędów po drodze popełniła, ale jednak była w stanie dwukrotnie przełamać rywalkę (po drodze sama raz straciła podanie) i zdawała się zmierzać po wygraną w secie. Ba, była o dwie piłki od niej, przy własnym serwisie prowadziła 30:0 i… nastąpiło kompletne załamanie jej gry. Zwłaszcza serwisu. Polka przestała trafiać pierwszym podaniem, a drugie Switolina bezlitośnie karciła. Na dwanaście drugich serwisów, Iga wygrała w całym secie tylko jeden. To osiem procent, bo tak zwykle podaje się takie statystyki. Nie jesteśmy pewni, czy kiedykolwiek widzieliśmy tak słaby wskaźnik w tym aspekcie.
Efekt mógł być właściwie tylko jeden. Świątek dała się przełamać i to dwa razy z rzędu. Switolina od stanu 3:5 wygrała cztery gemy z rzędu i zamknęła całego seta.
Idze pomógł deszcz, który nadszedł nad kort. Organizatorzy zdecydowali się wtedy zamknąć dach, a to oznaczało kilkanaście minut przerwy. W jej trakcie Iga gorąco dyskutowała z Darią Abramowicz, pełniącą w jej sztabie rolę psycholożki. Wyglądało na to, że i przerwa, i rozmowa jej pomogły, bo drugiego seta zaczęła pewnie, a kilka minut później niespodziewanie wywalczyła nawet przełamanie. Niespodziewanie, bo przegrywała przy serwisie Switoliny już 0:40, ta jednak najpierw zepsuła piłkę przy siatce, gdy Iga zmierzała już właściwie w stronę krzesełka, pewna, że będzie to punkt dla rywalki. A potem Elina popełniła jeszcze kilka błędów, wręcz oddając gema Polce. Tyle że gra tej ostatniej w dzisiejszym meczu niesamowicie falowała.
Na tyle, że spokojnie możemy napisać, że to pod tym względem jeden z najgorszych meczów Igi, jakie widzieliśmy. I jeden z niewielu, gdy niewymuszonych błędów (41) zanotowała ostatecznie więcej niż winnerów (37). Jednak różnica i tak była… stosunkowo mała. Gdy oglądało się to spotkanie, można było odnieść wrażenie, że Świątek wyrzuca co drugą piłkę, zwłaszcza z forehandu. Częste błędy nie pomagały jej nie tylko przy serwisie rywalki, ale i w utrzymaniu własnego podania. Stąd przewagę przełamania ostatecznie straciła, a cały set skończył się tie-breakiem. W nim coś w głowie Igi nagle przeskoczyło. Trudne zagrania, wcześniej kończące się autami, teraz wchodziły idealnie na linię bądź tuż przy niej. Ze stanu 1:4 Polka wyszła na 6:5, a napięcia związanego z obroną piłki setowej nie wytrzymała Switolina. Zrobiło się 1:1.
W głowie mieliśmy w tym momencie mecz z Belindą Bencic, gdy Iga też wyszła z dramatycznej sytuacji, a potem wygrała całe spotkanie. Tym razem powtórki jednak nie było.
To i tak był dobry turniej
W trzecim secie Switolina właściwie nie pozostawiła bowiem żadnych wątpliwości. Dwa razy przełamała Igę, do tego pewnie grała przy własnym serwisie. Wygrała 6:2 i awansowała do półfinału, w którym zmierzy się z Marketą Vondrousovą. Czeszka – też zresztą tenisistka po przejściach, bo ma za sobą sporo kontuzji – to rywalka, którą Ukrainka z pewnością może pokonać. Kto wie, czy historia jej powrotu po ciąży nie dostanie więc na Wimbledonie fenomenalnego (i zaskakującego) rozdziału, w postaci pierwszego wielkoszlemowego finału w karierze.
A Iga? Cóż, dziś pewnie nie będzie, ale ogółem ma prawo być zadowolona ze swojego występu na Wimbledonie. Po raz pierwszy doszła w Londynie do ćwierćfinału, pokazała też, że lepiej rozumie grę na trawie. Do tego pokonała kilka niezłych rywalek, a i z Eliną Switoliną – mimo wyraźnie słabszego dnia – walczyła długo jak równa z równą. Źle nie jest, zwłaszcza, że to wielkoszlemowy turniej, po którym Iga na pewno obiecywała sobie najmniej. Z drugiej strony Elina z pewnością była do pokonania, gdyby Polka zagrała na swoim najwyższym poziomie. A drabinka Polce układała się tak, że można było wierzyć nawet w awans do finału.
Ale to sport, gorszy dzień przytrafić może się zawsze. Na mączce Iga pewnie by ten mecz wygrała. Na trawie sytuacja wyglądała jednak inaczej.
Teraz przed Polką nieco odpoczynku, a potem ważne turnieje w Warszawie i Stanach Zjednoczonych, w których w zeszłym sezonie nie wywalczyła wielu punktów (zrobiła to dopiero na US Open, gdzie będzie bronić tytułu). Dlaczego ważne? Bo istnieje prawdopodobieństwo, że Świątek straci pozycję liderki rankingu – stanie się tak, jeśli Aryna Sabalenka dojdzie co najmniej do finału Wimbledonu. Białorusinka jutro rozegra swój ćwierćfinał, a w czwartek opcjonalny półfinał. Wtedy wszystko stanie się w tej sprawie jasne.
Iga Swiątek – Elina Switolina 5:7, 7:6 (5), 2:6
Fot. Newspix
Czytaj też:
- Rzucanie rakietami, przekleństwa i wygrany Wimbledon. Jak Roger Federer doszedł do mistrzostwa
- Największe sensacje w historii Wimbledonu