W letnim oknie transferowym Atlético dokonało czterech transferów – i to samych obrońców. Po najgorszym defensywnie sezonie w erze Diego Simeone (33 stracone gole w LaLiga) szefowie madryckiego klubu przypomnieli sobie, że fundamentem każdego sukcesu jest obrona.
Po blisko dwunastu latach pracy Diego Simeone w Atletico, pewnych rzeczy już nie trzeba się domyślać. Mimo licznych zmian kadrowych wiemy, że w filozofii Argentyńczyka pierwsze miejsce zajmuje defensywa. I gdy ona przestaje działać, zaczynają się problemy. W poprzednim sezonie LaLiga madrytczycy po raz pierwszy w XXI wieku dorównali Barcelonie pod względem liczby zdobytych bramek (70), ale jednocześnie pobili negatywne rekordy „ery Cholo” – stracili najwięcej goli (33) i zachowali najmniej czystych kont (13). Trener regularnie okazywał niezadowolenie, dlatego nie może dziwić, że akurat teraz doszło do rewolucji.
Powrót do „klasycznego” Atleti
Cztery transfery i czterech sprowadzonych obrońców – Caglar Soyuncu, Cesar Azpilicueta, Javi Galan i Santiago Mourino. Upraszczając, za 8 milionów euro zarobionych na Geoffreyu Kondgobii (odszedł do Olympique Marsylia), Atletico pozyskało praktycznie całą „nową” formację defensywną, jeszcze przed startem przygotowań do sezonu wzmacniając piętę achillesową swojej drużyny.
W poprzednim sezonie, Simeone testował systemy i z trójką, i czwórką defensorów, jednak żaden nie dał zespołowi oczekiwanej stabilizacji. Problem był w zawodnikach. Stefan Savić i José Maria Gimenez mieli problemy z kontuzjami. Reinildo zerwał więzadło. Mario Hermoso i Nahuel Molina dopiero po mundialu zaczęli grać na miarę możliwości. Transfery Matta Doherty’ego czy Sergio Reguilona okazały się klapą, a to było szczególnie bolesne dla szkoleniowca, który za najważniejszych graczy drużyny uważa właśnie bocznych obrońców.
W ostatnich latach, Atletico przestało dominować we własnym polu karnym, co w pewnym sensie zmusiło Simeone do przestawienia wajchy i bardziej ofensywnej gry. To wiosną przyniosło dobre efekty, jednak wtedy nie było już czego ratować – z Pucharu Króla Atleti wyeliminował Real, a jeszcze jesienią, w fazie grupowej Ligi Mistrzów, Los Colchoneros zajęli ostatnie miejsce w naprawdę przeciętnej stawce.
Simeone ma tendencję do bycia trenerem, który chce szukać kwadratury koła. Zdarzało mu się zepsuć dobrze funkcjonującą maszynę, by – korzystając z zaufania zarządu – po kilku miesiącach kryzysu bohatersko wyprowadzić okręt na spokojne wody. Niewykluczone, że i tym razem tak będzie. Ale patrząc po samych transferach, możemy spodziewać się powrotu do „klasycznego” Atletico, zdecydowanie bardziej agresywnego bez piłki i dominującego we własnej szesnastce.
Kadra na kilka frontów
Do wzmocnień dokonanych przez madrytczyków trudno mieć jakieś „ale”. Galan to jeden z najlepszych lewych obrońców w LaLiga. W ostatnich sezonach regularnie był w czołówce piłkarzy z największą liczbą dryblingów, przebiegniętych kilometrów czy przestrzeni zdobytej dzięki akcjom z futbolówką. Azpilicueta to przywódca. Zawodnik bardzo doświadczony i wszechstronny. Sprawdzony i w roli stopera, i prawego wahadłowego, gdzie Atleti nie miało alternatywy dla mistrza świata Nahuela Moliny, który tylko w klubie rozegrał prawie 3800 minut. Zakupiony za 2,5 miliona euro Santiago Mourino ma być nowym Gimenezem i uniknąć „urugwajskiej klątwy”. Na tym rynku Rojiblancos często próbują łowić, jednak rzadko skutecznie, czego dowodem były nieudane transfery Nico Schiappacasse, Emiliano Velazqueza czy Juana Manuela Sanabrii.
Teoretycznie, najłatwiej byłoby się czepiać Soyuncu, który w ostatnim sezonie, po odmowie przedłużenia kontraktu z Leicester, grał okazjonalnie. To jednak piłkarz cieszący się dużym uznaniem Simeone, który interesował się nim już dwa-trzy lata temu, gdy Turek trafił nawet do jedenastki sezonu w Premier League. Argentyński trener lubi obrońców-chamów. Defensorów wysokich i silnych, dominujących w powietrzu i cenionych przede wszystkim za umiejętność wygrywania pojedynków. Te atuty, teoretycznie, ma 27-latek, który na prezentacji deklarował, że problemy, także te zdrowotne, są już za nim.
Dziś, trudno jest przewidzieć, jak będzie funkcjonować defensywa Atletico i jak będzie wyglądać jej podstawowe zestawienie, jednak Simeone ma naprawdę szerokie pole manewru, i to nie tylko w tyłach. Do drużyny po imponujących sezonach z wypożyczeń wrócili Rodrigo Riquelme, Sergio Camello czy Samuel Lino. Wiosną, formę odbudowali też Saul Niguez oraz Thomas Lemar. Madrytczycy mają kadrę do walki na kilku frontach. Trenerowi do pełni szczęścia brakuje tylko defensywnego pomocnika, ale dalsze transfery są uzależnione od sprzedaży Joao Feliksa czy Alvaro Moraty. Na Civitas Metropolitano nikt nie ma metki zawodnika nie na sprzedaż, bo klub po nieudanym sezonie w Europie jest w przeciętnej sytuacji ekonomicznej, musząc – tak jak np. Barcelona – operować w regule 1/4, która pozwala mu wydać tylko jedno z czterech zarobionych euro.
Atletico bez wymówek
Simeone, który według „El Pais” ma niedługo przedłużyć kontrakt do 2026 roku, prosił dyrektora sportowego Andreę Bertę o dwóch wahadłowych oraz dodatkowego stopera i klub te życzenia spełnił. W pewnym sensie, przerzuciło to odpowiedzialność na szkoleniowca. Jeśli Atleti teraz nie odpali, będzie to wina Cholo, który kolejny raz może mówić o najszerszej, najgłębszej kadrze, jaką kiedykolwiek miał do dyspozycji. Argentyński trener buduje swój dwunasty projekt i ewentualny brak sukcesu trudno będzie mu wytłumaczyć, szczególnie, że wokół drużyny nie ma żadnych palących problemów (czy kogoś jeszcze interesuje „caso Joao Felix”?), a jej liderzy są zdrowi i gotowi do pracy od początku presezonu.
Przygotowania Atletico ruszyły w piątek, a w poniedziałek do zespołu dołączy większość gwiazd. Zanim klub rozjedzie się na długie tournée po Korei Południowej, Meksyku i USA, Simeone tradycyjnie zabierze zawodników do Los Angeles de San Rafael, gdzie zmierzą się z ćwiczeniami motorycznymi „Profe” Ortegi, trenera przygotowania fizycznego i jednego z najbliższych współpracowników Cholo.
Leszek Orłowski, mój redakcyjny kolega z CANAL+, ma teorię, że za kadencji Simeone Atletico odnosi sukcesy wyłącznie w sezonach, których nie poprzedza żadna wielka impreza. Wówczas szkoleniowiec ma czas i możliwości, by dopracować swój projekt, by ten ruszył z impetem już od początku rozgrywek. Efekty zobaczymy już 14 sierpnia, w inaugurującym starciu z Granadą, gdy zespół wyjdzie na boisko po 37 dniach pracy z Cholo.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Pestka: Moje odejście z Cracovii to była decyzja klubu. Raków zaufał mi w trudnym momencie [WYWIAD]
- Nie sikać na jego pomnik. Frank Schmidt, nowa trenerska gwiazda Bundesligi
- „Do Warty? Nie no, gdzie”. Nie jesteśmy klubem pierwszego wyboru
fot. NewsPix.pl