Kiedy oficer amerykańskiej marynarki wojennej Don Walsh i szwajcarski oceanograf Jacques Piccard dotarli na dno Rowu Mariańskiego, byli zdziwieni, że w tym niedostępnym miejscu usłyszeli coś w rodzaju stukotu. Nie mieli wiele czasu, ledwie 20 minut, ale postanowili sprawdzić źródło tego dźwięku. Co się okazało – wcale nie byli pierwszymi ludźmi w historii na drastycznej głębokości 11 kilometrów, bo spotkali tam Jakuba Rzeźniczaka, który pukał w to dno od spodu.
Fajnie, gdy piłkarz – albo ktoś po prostu związany z futbolem – nie ucieka w banał. Nie mówi tylko, że skupia się na najbliższym meczu, że teren jest trudny, a spotkanie będzie się rządziło swoimi prawami. Te okrągłe zdania po prostu prowokują nudności i szkoda na nie prądu.
Cóż, Rzeźniczak nie poszedł w banał, a i tak po jego wywiadzie musi się zrobić niedobrze. Zawodnik bowiem skierował się w drugą stronę i minął wszelkie granice, których przyzwoity człowiek mijać nie powinien.
Nie będziemy linkować, nie będziemy wrzucać fragmentu, który lata po Twitterze – kto chce, to znajdzie. Wystarczy wiedzieć, że Rzeźniczak – który to już raz… – przyznał się do zdrady, ale tym razem na tym nie poprzestał, bo jeszcze dodał, że zdradzał swoją partnerkę z prostytutką (według jego wersji, bohaterka wspomnień żąda przeprosin i sprostowania). Najpierw za pieniądze (podał nawet kwotę, jakby ta miała jakiekolwiek znaczenie), potem już nie. Spłodził dziecko. Dziecko, które kiedyś ten wywiad na pewno zobaczy. Właściwie nie ma opcji, że będzie inaczej, ba, że stanie się to tylko raz. Będzie niestety musiało mierzyć się z tym, że ojcu zebrało się na wyznania, których nikt, do cholery jasnej, nie potrzebował. Jeszcze gdyby mówił tylko o sobie – okej, niech się obnaża do końca, siedzi na rozmowie nawet bez majtek. Ale właśnie: on swoim gderaniem nie uderzył jedynie w siebie, lecz w dziecko i matkę tego dziecka.
Tylko podstawowe informacje na temat tej rozmowy wystarczą, by zrobiło się słabo, ale by jednocześnie można było wskazać kilka miejsc, kiedy Rzeźniczak powinien się zatrzymać. On mimo wszystko tego nie zrobił, tylko brnął.
I po co?
Po co, człowieku, do tego wracasz? Po co rozdrapujesz te rany, po co robisz pod górkę nie tylko sobie, ale przede wszystkim innym ludziom? Rodzi się też jedno inne, krótkie, ale zasadne i najwyraźniej retoryczne pytanie – czy ty jesteś pierdolnięty?
Są wywiady, kiedy ludzie mówią o swoich słabościach, przyznają się do nałogów, grzechów. Tyle że takie spowiedzi są przez innych doceniane, ponieważ niosą za sobą jakąś wartość edukacyjną – może lepiej nie rób tego, tamtego i jeszcze czegoś, skończysz jak ja, a nie chcesz tego. Tymczasem tutaj tej wartości absolutnie nie ma. To wspominki podstarzałego bawidamka, który uznał, że w początek lata wjedzie z przytupem, rozwalając spokój co najmniej jednej niewinnej osobie.
Jeszcze jakby obrzydliwość samej treści nie wystarczała, to równie niesmaczne jest miejsce – Rzeźniczak poszedł do Żurnalisty. Tego samego, który oszukiwał ludzi na pieniądze, łącznie na kilkaset tysięcy złotych. Przy wzroście popularności został przyłapany, przeprosił i obiecał, że wszystkie pieniądze odda, ale jak ustalił Jakub Wątor ze Spidersweb – coś mu to nie idzie, ponieważ rok po zobowiązaniu się do zwrotu, część pokrzywdzonych wciąż nie miała kasy na swoich kontach.
Zatem mamy Rzeźniczaka, który na horyzoncie ma już chyba tylko publiczny onanizm, oraz Żurnalistę, który w pierwszej kolejności powinien rozmawiać z prokuratorem, a nie ze znanymi i mniej znanymi.
No, tylko nasrać tam brakuje. Choć nie trzeba, bo już śmierdzi.
Fot. Newspix