Polska piłka jest pełna podziałów, kontrastów i niedoróbek. Teraz na świeczniku pojawia się temat przesiąkniętego folklorem beniaminka z Niepołomic. Zwykle gdy mowa o tym, co Puszcza może wnieść do Ekstraklasy, na pierwszym miejscu zwraca się uwagę na malutki stadion, który na ten moment nie spełnia wymogów najwyższej klasy rozgrywkowej. Sęk w tym, że klub z malutkim obiektem w przeciwieństwie do kilku ekip z potężnymi stadionami, potrafił wbić się sportowo do Ekstraklasy. I jest to kolejny dowód na to, że mali coraz odważniej rozpychają się łokciami, zaczynają grać na nosie wielkim, a liczba krzesełek na piłkarskich obiektach – zapełnionych czy nie – nie ma najmniejszego znaczenia.
Małe kluby też mogą dużo osiągnąć – można wyjść z takiego założenia, gdy mówimy o polskiej piłce. I kolejny mały klub pokazuje, że da się w skromnych warunkach wypracować zakończoną sukcesem wspinaczkę do Ekstraklasy.
Małe kluby rozpychają się łokciami. Przypadek Puszczy Niepołomice
Każdy jest na swój sposób wzrokowcem. Zazwyczaj bardziej cieszą oko piękne obiekty, które doskonale prezentują się w przekazie telewizyjnym, niż skromne maleństwa odpowiadające bieżącym potrzebom. Ale czy pojemność stadionu powinna mieć tak duże znaczenie jak ma to miejsce obecnie przy ocenie startowej danego klubu? Zwłaszcza w kraju, gdzie z łatwością można wymienić kilka stadionów, które posiadają pokryte kurzem sektory.
Tym bardziej może irytować podejście niektórych osób, które starają się umniejszać klubom z mniejszymi możliwościami i mniejszą bazą kibicowską. Taka postawa ewidentnie przesiąknięta jest strachem przed rosnącą konkurencją. Podążanie ścieżką gaszenia małych w zarodku nie pchnie Ekstraklasy i poszczególnych klubów do rozwoju. To droga donikąd.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie chodzi o dawanie przyzwoleń na grę na pastwiskach otoczonymi blaszanymi barakami, czy pokazywanie zielonej flagi tym, którzy wyłącznie dbają o jałowe trwanie wykastrowane z chęci postawienia kolejnego kroku.
Raczej zmierzamy do tego, że kiedyś każdy klub był mały i musiał piąć się stopniowo.
Należy pewne sprawy przewartościować – stawiać na pierwszym miejscu dobro futbolu, unormowane finanse i budowaniu mocnej klasy średniej na każdym szczeblu. Skracając: dla dobra naszej piłki lepsza jest zdrowa i rosnąca organicznie Puszcza, niż choćby kolejna drużyna z przepięknym stadionem, która tonie w długach i z uporem maniaka przepala publiczną kasę. Wydmuszek w polskiej piłce nam już wystarczy i wydaje się, że w kolejnych latach będą się osuwać w hierarchii polskiej piłki. Oby.
Porównujmy małych do małych
Trzeba we wszystkim zachowywać zdrowy rozsądek i oceniać sprawiedliwie. Gdy przyjmujemy kryteria, co Puszcza może wnieść do ligi i jak podnieść jej atrakcyjność nie jesteśmy w stanie przygotować tysiąca gotowych argumentów, które przekonają nieprzekonanych. Ale kilka się znajdzie w tym koronny – normalność, chęci, pracowitość i zdrowe podejście. Nie będziemy wam też mydlić oczu, że Puszcza sportowo prezentuje się okazale i będzie organizowała na poziomie Ekstraklasy seminaria z nowoczesnej taktyki. „Żubry” grają w prosty i zorganizowany sposób. Na miarę potencjału ludzkiego, jaki tkwi w drużynie Tomasza Tułacza. Tylko tyle i aż tyle.
Infrastrukturalnie Puszcza nie może się porównywać do molochów. Pachnie i oddycha lokalnym folklorem, którego się nie wstydzi. Żyje skromnie i nie odlatuje na oparach swojej skuteczności.
W przypadku klubu z Niepołomic można doszukać się w wielu aspektach analogii do Warty Poznań z okresu, gdy ta wchodziła na ekstraklasowe salony. Drużyna oparta głównie na Polakach, bez wielkich gwiazd, wierząca w siebie, ale klub mający duże ograniczenia infrastrukturalne w całej rozciągłości tego pojęcia. Gdyby tamta grupa piłkarzy nie wywalczyła sobie awansu przez baraże, to wówczas na palcach jednej ręki można było wskazać piłkarzy Warty, którzy zostaliby wzięci przez innych do najwyższej ligi. Aleks Ławniczak, Adrian Lis, Mateusz Kupczak i pewnie tyle – o ile w ogóle. Podobnie jest teraz z Puszczą, której brakuje wielu głośnych nazwisk.
A zobaczcie, jak Warta od momentu awansu urosła pod wieloma względami i dziś stanowi wzór dla mniejszych klubów. Wypromowała i sprzedała kilku piłkarzy. Z czasem postawiła na lepszego trenera, który wprowadził „Zielonych” na nowy pułap. Rosną klubowe struktury, a przy tym dobrze wygląda stosunek wydawanych pieniędzy do korzyści z tego płynących. Nikt już Warty nie lekceważy i jej nie umniejsza, a za moment rozpocznie ona czwarty sezon z rzędu w elicie. Dziś Wartę można okrzyknąć ambasadorem małych klubów w Ekstraklasie i nie będzie to nadużycie. Poznański klub osiągnął coś, czego kilka lat temu nie był w stanie osiągnąć dużo bogatszy Bruk-Bet.
W podobnym kierunku rozwoju do Warty może zmierzać Puszcza. Oczywiście, jeśli to dobrze rozegra, a uczciwie przyznajemy, że startuje nawet z niższego pułapu niż „Zieloni”. Nie pochodzi z dużego miasta. Cieszy się mniejszym zainteresowaniem. Ma jeszcze skromniejszy personel (prezes jest równocześnie spikerem), ale koniec końców daje radę.
Realizacja przyziemnych marzeń prostymi środkami
Przed poprzednim sezonem Tomasz Tułacz w wywiadzie dla Weszło mówił:
– Bardzo liczę na pazerność i chciejstwo moich piłkarzy.
Wspomniane chciejstwo zobaczył i właśnie to chciejstwo doprowadziło jego zespół – i klub – do sukcesu w postaci awansu do Ekstraklasy. Raczej niespodziewanego, ale nie można powiedzieć, że fartownego. Wywalczyła go swojska, skonsolidowana banda, która idzie za sobą w ogień. Nie wygrywa pięknie, ale sposobem i tanio. Pierwszy zespół jest doskonałą wizytówką, a zarazem soczewką tego klubu na każdym poziomie.
Puszcza nie zmaga się z chorobą rozbuchanych ambicji. Twardo stąpa po ziemi i zna swoje miejsce w szeregu. Nikt w Puszczy nie wmawia, że w Niepołomicach rośnie potęga. Na naszych oczach rośnie raczej klub z przyziemnymi, ale ambitnymi marzeniami. Awans otwiera mu drogę do powiększenia personelu. Popycha do odciążenia z nadprogramowych obowiązków osób, które w tym momencie są być może nawet nimi przytłoczone. Do stworzenia siatki skautingowej i poprawy infrastruktury. Wszystko zatem się sprowadza do poprawy warunków codziennej pracy.
Właśnie dlatego nie ma sensu porównywać Puszczy do czołowych klubów Ekstraklasy. Nie porównuje się dziarskiego hatchbacka z limuzynami klasy premium.
Dlatego zamiast stawiana absurdalnych wymagań po prostu dajmy Puszczy szansę na to, by urosła. Szansę na rozwój i ewolucję, na którą sama sobie zapracowała. Stuletnia podróż Puszczy do Ekstraklasy nie była usłana różami, chyba że macie na myśli kolce. Zatem wszelkie odzieranie jej z zasług i możliwości rozwoju byłoby po prostu nie w porządku.
Przy czym nie należy tworzyć w głowie projekcji, że nagle zespół z Niepołomic zakotwiczy na wiele lat w Ekstraklasie. Nie stanie się też w magiczny sposób nowym Rakowem. Celem „Żubrów” będzie godne zaprezentowanie się w elicie, podkręcenie możliwości klubu i zapewnienie fundamentów na przyszłość.
Solidnych i zdrowych drużyn nigdy nie za wiele – na każdym szczeblu rozgrywkowym. A gdzie Puszcza osiądzie, rozwijając się w swoim tempie, nie jesteśmy teraz w stanie ocenić. Ale życzymy szczerze powodzenia, bo widzimy, że ludzie w Niepołomicach mają serce do piłki i mogą pokierować klub w ciekawym kierunku.
CZYTAJ WIĘCEJ O PUSZCZY NIEPOŁOMICE:
- Trela: Królowa stojącej piłki. Co Puszcza Niepołomice wniesie do Ekstraklasy?
- Niech żyje Puszcza Niepołomice!
- Marzenie zwykłych ludzi. Puszcza Niepołomice gra o Ekstraklasę
- Prezes Puszczy: – Nie możemy wystraszyć się naszego sukcesu
Fot. Newspix