Południe ma kolejnego przedstawiciela w Serie A. Do Napoli, Salernitany i Lecce dołączyło Cagliari. Drużyna Sardynii. Kiedyś wyspy pastuchów, porywaczy i malarii. Dzisiaj luksusowych hoteli i pięknych plaż. Wyspy, która mozolnie, powoli wygrzebuje się z biedy i wiele się na niej zmienia, ale jedno pozostało takie samo. Claudio Ranieri na ławce Casteddu to gwarancja awansu.
Rossoblu tylko rok męczyli się poza elitą.
Cagliari w Serie A
Na Sardynii czas płynie wolniej, co ma swoją dobrą i złą stronę.
Dobra to długowieczność. Miejscowi jakby nie zauważali, że w kalendarzach-zdzierakach ubywa stron, a na twarzach dochodzi zmarszczek. Ich to nie dotyczy! Dlatego wyspa to jedna z pięciu tzw. Niebieskich Stref, gdzie żyje się nieprzeciętnie długo w skali świata.
Zła to zacofanie, jakby faktycznie tam zegary tykały w innym tempie. Jeszcze w latach 40. i 50. XX wieku Sardynia była wręcz dzika. Antonio Gramsci – miejscowy historyk, dziennikarz i polityk, filozof i teoretyk komunistyczny – opisał wstrząsającą scenę z początku stulecia: trafił na gospodarstwo domowe, w którym matka trzymała chorego psychicznie osiemnastoletniego syna na łańcuchu w chlewie i karmiła odpadkami, jak świnię. Cała wioska miała o tym wiedzieć i wszyscy zgodnie współczuli. Matce. Innym razem Gramsci widział, jak dla frajdy strzelano do dzieci. Żeby zabić nudę, nie brzdące, więc niecelnie. Chociaż tyle.
Sardynia długo była najbiedniejszym regionem kraju, który słynął z terenów rolniczych oraz porwań dla okupu i ewentualnie jako miejsce wygnania, bo Włochy w sumie zawsze traktowały wyspy jako miejsce zsyłki – zwykłych kryminalistów i przestępców politycznych, a przed drugą wojną światową również homoseksualistów.
– Wydawała mi się naszą włoską Afryką: (…) wyspą, na którą zsyła się ludzi za karę – opowiadał Gigi Riva.
To nie Włochy
Legendarny Gigi Riva, który co prawda przyjechał na Sardynię z butnej północy, ale okazał się swoim chłopem i poprowadził Cagliari Calcio do scudetto w 1970 roku. To było pierwsze mistrzostwo Italii dla zespołu poniżej Rzymu i ciągle dalej na południe nie zawitało (Neapol leży mniej więcej 100 kilometrów wyżej). Najsłynniejszy dziennikarz sportowy w historii calcio Gianni Brera napisał, że wówczas Riva przyłączył Sardynię do reszty kraju.
Ale nie miał racji.
– Jak jesteś w Cagliari, to nie jesteś we Włoszech. To jest Sardynia, wyspa. Tam można pojechać na półtora miesiąca na wakacje, bo jest najpiękniejsze morze. Ale nie jest łatwo żyć tam cały rok – mówił mi Zbigniew Boniek krótko po transferze Sebastiana Walukiewicza z Pogoni Szczecin do Casteddu.
Cztery lata temu. Prawie pięć dekad po triumfie Rivy i kolegów.
Przy czym sami miejscowi wcale nie mają ochoty czuć się związani z kontynentalnymi rodakami.
– Należy do Italii, ale nie za bardzo. Na urzędach państwowych zobaczymy włoskie flagi, ale już na prywatnych kamienicach wiszą z reguły sardyńskie. Tutaj myśli się po sardyńsku – pisał Piotr Kępiński w „Szczurach z via Veneto”.
W sumie we Włoszech, państwie sklejonym z czasem skrajnie różniących się regionów, to nic dziwnego. Nieprzypadkowo właśnie tam powstało pojęcie „campanilismo”, co można przetłumaczyć jako lokalny patriotyzm lub bardziej negatywnie – skrajny prowincjonalizm. Nazwa wywodzi się od słowa „campanile”, czyli „dzwonnica”, bo kiedyś o tym, kto swój, a kto obcy, decydował… słuch. Włosi od średniowiecza przez setki lat nie ufali nikomu, kto nie słyszał uderzeń tego samego dzwonu, co oni.
Tyle że na Sardynii poczucie inności i odrzucenie przez resztę zabrnęło dalej, bo dwóch Sardyńczyków – Andrea Caruso i Enrico Napoleone – wpadło na pomysł secesji i przyłączenia do Szwajcarii. Tak, do Szwajcarii. Założyli stowarzyszenie Canton Marittimo i przebili się do mainstreamu – pisali o nich w Guardianie, Wall Street Journal czy Repubblice.
– Sardynia nie jest częścią Italii, która zresztą nie rozumie naszej odrębności – przekonywali na portalu Tvsvizzera.
A czy we współczesnym świecie istnieje lepsza platforma do eksponowania odrębności niż futbol?
Jeden trener na pięć miesięcy
Dlatego spadek z Serie A w poprzednim sezonie bolał. Tak bardzo bolał.
Tym bardziej, że miało być tak pięknie. Przecież jeszcze jesienią 2019 Cagliari po cichu mogło marzyć nawet o europejskich pucharach. Ba! W myślach co bardziej śmiali mieli prawo nawet myśleć o fazie grupowej Ligi Mistrzów, bo przecież po piętnastu kolejkach Casteddu zajmowali czwarte miejsce. Romę wyprzedzając za sprawą lepszego bilansu bramkowego. Atalantę Bergamo o punkt. Napoli o osiem. Milan o dziewięć.
Oczywiście, był to wynik zdecydowanie ponad stan i wykorzystanie kryzysu Partenopeich czy Rossonerich, ale mimo wszystko rezultat w jakimś sensie wytłumaczalny. Bramkarz Alessio Cragno należał do czołówki Serie A. Pomocnik Nahitan Nandez zdawał się być w drodze do większych klubów. „Dziesiątka” Radja Nainggolan ciągle miał to coś. W ataku Joao Pedro pracował na powołanie do reprezentacji Włoch, a Giovanni Simeone zdawał się wracać do formy z początków kariery we Fiorentinie. Do tego solidni ligowcy, jak Marko Rog czy Luca Cigarini, a nad wszystkim drugi sezon z rzędu czuwał Rolando Maran.
Zdawało się, że Casteddu się rozwijają i po prostu trochę za szybko wepchnęli się w okolice szczytu, jednak to nie ich wina, a słabych przeciwników. Że będzie tylko lepiej. Że to dopiero początek. Chcieli iść śladami Atalanty i mimo ograniczeń, bawić się na balu bogatych.
Ale kiedy przyszedł kryzys, to nie wyszedł, dopóki nie spuścił zespołu do Serie B.
W marcu 2020 posadę stracił Maran i ruszyła maszyna. Do spadku Cagliari prowadziło pięciu szkoleniowców. Wychodzi jeden trener na pięć miesięcy. To się nie mogło udać. Bezbramkowy remis w ostatniej kolejce sezonu 2021/22 z dawno zdegradowaną Venezią stał się idealnym symbolem upadku. Wygrana dałaby utrzymanie.
Życie depcze wyobraźnię
Tommaso Giulini to człowiek sukcesu. Na początku XXI wieku przejął kontrolę nad Fluorisid Group, przedsiębiorstwem utworzonym na Sardynii przez jego ojca u schyłku lat 60., zajmującym się głównie produkcją i sprzedażą pochodnych fluoru, w szczególności fluorku glinu. Dwie dekady później Fluorisid Group była światowym potentatem w branży, a w międzyczasie Giulini przejął Rossoblu od Massimo Celino.
I również chciał, by stali się wielcy.
Co prawda na początek kadencji Giuliniego Cagliari zaliczyło spadek, ale po roku znowu było w Serie A i zgodnie z planami nie miało już wracać do drugoligowego piekiełka. Ostatecznie sezon 2019/20 finiszowali daleko – na czternastej pozycji, bo jak się zacięli w szesnastej kolejce, tak nie odblokowali do końca. Trzynaście porażek w 23 meczach – w tamtym czasie granie z Casteddu było przyjemne dla przeciwników. Giulini po zakończeniu ligi narzekał, że tak to nie może być i w 50. rocznicę zdobycia scudetto powinni spisać się lepiej.
Giulini plany miał ambitne. Już trwała rozbudowa ośrodka treningowego w Assemini – wymieniono nawierzchnię dwóch boisk (z naturalnej na syntetyczną) i w miejscu pola golfowego postawiono nowiutkie, z naturalną trawą i kameralną trybuną (na 304 miejsca), później nazwane po ojcu prezesa – Carlo Enrico Giulini. Modernizację zakończono w 2021 roku, w sumie zespół ma do dyspozycji pięć pełnowymiarowych płyt (dwie sztuczne, trzy naturalne), mniejsze do gry dziewięciu na dziewięciu i klatkę (30 na 20 metrów). Do tego hotel z piętnastoma pokojami i centrum odnowy biologicznej.
Do tego wciąż trwają rozmowy na temat nowego stadionu, bo obecny – Unipol Domus – miał być tylko prowizorycznym, zastępczym obiektem. I jest nim od 2017 roku. Wiadomo, że nowy będzie nosił imię Gigiego Rivy i powstanie w miejscu starego – Stadio Sant’Elia. Nie wiadomo, kiedy faktycznie zostanie postawiony, ale burmistrz Paolo Truzzu zarzeka się, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by 78-letnia legenda zobaczyła nowy stadion przed śmiercią. Całe szczęście, że Riva osiadł na wyspie, gdzie dobicie do setki nie stanowi żadnej anomalii…
Giulini plany miał ambitne, ale życie je brutalnie zweryfikowało. W lutym 2021 po dziewiątej porażce w dziesięciu ostatnich spotkaniach nie wytrzymał i zszedł do szatni, by zrobić porządek z piłkarzami i trenerem Eusebio Di Francesco. Kilka dni później szkoleniowiec został zwolniony. Miesiąc po tym, jak… przedłużył umowę do czerwca 2023.
Nie pomogło. Rossoblu wrócili do drugiej ligi.
Ranieri wygrał z cieniem
Jeden z przydomków Sardynii to „wyspa duchów”, nadany jej przez noblistkę w dziedzinie literatury Grazię Deleddę ze względu na powszechność legend o czarownicach, znachorach i wróżkach, ale w przypadku calcio pasuje z jeszcze jednego powodu – w Cagliari żyje się przeszłością. Duchy poprzedników straszą potomnych.
– Społeczną i polityczną wartość tego wydarzenia możemy zrozumieć z opowieści tych, którzy je przeżyli: za każdym razem, gdy rozmawiam ze świadkiem, widzę, że zmienia się nastawienie. Widzę twarz, która się rozjaśnia. Oczy, które mówią same za siebie i mówią nam o emocjach i pasji. To nie było tylko wydarzenie sportowe, ale okazja do odkupienia narodu – w ten sposób burmistrz uzasadniał nazwanie stadionu po Rivie.
Tamta drużyna rzuca gigantyczny cień. John Foot, autor genialnej książki „Calcio”, pisał, że gdyby faktycznie na Amsicorze – stadionie, który wcześniej stał w miejscu Sant’Elii – byli wszyscy, którzy twierdzą, że byli, na trybunach zebrałoby się ćwierć miliona ludzi. Obiekt mieścił 34 tysiące widzów.
Ale solidny cień rzucał też Claudio Ranieri. W 1988 roku jako młody, 36-letni trener przejął Rossoblu w trzeciej lidze i następnie w dwa sezony wywalczył dwa awanse, a w trzecim utrzymał ich w Serie A.
– Zawsze wiedziałem, że tu wrócę – powiedział w styczniu, kiedy zastępował na stanowisku Fabio Liveraniego (formalnie przez kilka dni w grudniu zespół prowadził Roberto Muzzi).
Ranieri wrócił o 32 lata starszy niż wyjeżdżał. Z Coppa Italia i Superpucharem na koncie. Z Copa del Rey. Z Superpucharem Europy. I przede wszystkim z mistrzostwem Anglii. Wrócił i musiał mierzyć się nie tylko z cieniem Rivy oraz kolegów, lecz także własnym.
Przejmował Casteddu, którzy zajmowali dziewiąte miejsce, pierwsze poniżej strefy barażowej. Przesądni miejscowi liczyli na cudowną poprawę i dostali cud. 35 punktów w 2023 roku to trzeci rezultat Serie B, co dało piątą pozycję na mecie, ale dopiero w barażach zaczęły dziać się rzeczy nie z tej ziemi. Pierwsze starcie z Parmą – 0:2 po 26 minutach na Unipol Domus. Wydawało się, że już pozamiatane, nie dla Sardynii awans! A jednak drużyna Ranieriego wygrała 3:2 i po bezbramkowym remisie w rewanżu awansowała do finału – z Bari.
Z tym Bari, z którym w 1970 roku przypieczętowano scudetto. Według relacji Foota wielu zawodników – w tym mistrzowie Włoch 1987 z Napoli – przekonywało, że jeden tytuł wydarty północy z Cagliari, jest wart dziesięciu zdobytych w barwach innych ekip.
I teraz to Bari znowu stanęło na drodze do szczęścia. Kiedy Mirco Antenucci zdobył bramkę z karnego dla gości w 96. minucie rywalizacji na Sardynii, zdawało się, że los odbiera, co dał rundę wcześniej. 1:1. Aż do 94. minuty rewanżu tak się zdawało…
Ale Leonardo Pavoletti po podaniu Gabriele Zappy dał zwycięstwo Rossoblu. 1:0.
Ranieri ponownie to zrobił.
A na koniec jeszcze pokazał wielką klasę, kiedy uciszał tifosich z Sardynii, wyśmiewających przegranych.
Od niedzieli jego cień stał się jeszcze większy.
Biednie, ale nie aż tak
Sardynia wraca do Serie A. Sardynia, bo Cagliari to klub całej wyspy, inaczej niż na Sycylii, gdzie istnieje kilka liczących się drużyn. Na Sardynii liczy się tylko Casteddu, reszta to tło. Wraca ciągle biedna, ale już nie tak, jak kiedyś.
Wskaźnik rozwoju społecznego to miernik rozwoju danego obszaru, na który składają się oczekiwana długość życia, średnia liczba lat edukacji otrzymanej przez mieszkańców w wieku 25 lat i starszych, oczekiwana liczba lat edukacji dla dzieci rozpoczynających proces kształcenia oraz dochód narodowy per capita w USD, liczony według parytetu siły nabywczej danej waluty. Według badań z 2021 roku Sardynia była szesnasta na 21 regionów Italii, poniżej krajowej średniej, ale wyżej niż Portugalia, Łotwa czy Chorwacja.
Zgodnie z danymi z 2021 roku odsetek ludności zagrożonej ubóstwem na Sardynii to 22,9%, również poniżej krajowej przeciętnej (20,1%), ale już znaczniej mniej niż w Kampanii (41,2%) czy na Sycylii (41,4%).
Wciąż słabo, młodzi niezmiennie uciekają do kontynentalnej części Włoch, ale jednocześnie to już nie zacofanie, o którym w pierwszej połowie XX wieku pisał Gramsci. Na północy wyrosły luksusowe hotele, zagospodarowano piękne plaże, porwania od dawna to element opowieści, nie rzeczywistości.
– Dla wszystkich, którzy cierpieli w Wenecji. Dla całej Sardynii. Dla wszystkich nas. Finał marzeń – zachwycał się Giulini.
Człowiek sukcesu z następnym sukcesem. Albo raczej sukcesikiem.
Co dalej? Na co stać Cagliari? Czy napastnik Gianluca Lapadula może powtórzyć skuteczność (25 goli) w Serie A? Czy druga „dziewiątka” Leonardo Pavoletti będzie bohaterem ostatnich akcji (cztery z siedmiu bramek zdobył w ostatnich dziesięciu minutach spotkań)? Czy stoper Alberto Dossena postawi mur również ligę wyżej? Czy bramkarz Boris Radunović zdoła zatrzymać asów pokroju Lautaro Martineza czy Victora Osimhena? Czy inny środkowy obrońca Adam Obert potwierdzi talent? Czy pomocnik Nahitan Nandez udowodni, że faktycznie powinien dostać szansę w drużynie z topu?
Same pytania, a w przypadku beniaminków o odpowiedzi trudno, jak zawsze.
Ale powrotu do Serie B nikt na Sardynii nie bierze pod uwagę.
WIĘCEJ O WŁOSKIM FUTBOLU:
- Włosi to rasiści i nie zmienia się nic. Absolutnie nic
- Obrażają matki, żony i dziewczyny. Włochy jako europejska stolica braku kultury
- Czas pogardy trwa. Włosi dalej proszą o kąpiel z lawy dla Neapolu
foto. Newspix