A więc jednak. Niedzielne spotkanie z Athletikiem Bilbao będzie ostatnim, które Karim Benzema rozegra w koszulce Realu Madryt. Wygląda na to, że Francuz jest kolejnym zawodnikiem, który nie oparł się pokusie zapełnienia kieszeni dolarami od szejków. Za to można go krytykować, ale trzeba przyznać, że sam moment na odejście z Santiago Bernabeu wybrał idealny. Jego piękna historia kończy się w momencie, w którym dzierży Złotą Piłkę. Jest jednym z największych bohaterów całego pokolenia fanów Królewskich.
Benzema spędził w Realu Madryt aż 14 lat i w tym czasie zdobył aż 25 trofeów. Tym samym jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem Królewskich do spółki z Marcelo. Francuz jest jednak bohaterem zupełnie innego formatu. Rozegrał więcej spotkań od Brazylijczyka, bo aż 647, ale przede wszystkim może się poszczycić drugim miejscem w klasyfikacji strzelców, w której ustępuje tylko wielkiemu Cristiano Ronaldo.
353 bramki, 165 asyst, 25 trofeów. Wynik godny legendy.
Krok pierwszy
Patrząc na historię początków kariery Benzemy, wiele wskazuje na to, że Real Madryt był mu po prostu pisany. Rozkręcając karierę w Lyonie kilkanaście lat temu, od razu był porównywany do Zinedine’a Zidane’a. Spora część francuskich kibiców była przekonana, że Karim przypomina jednego ze swoich największych idoli, podobnie zachowuje się na boisku i również ma ogromne możliwości. On sam nie chciał tego słuchać, powtarzał notorycznie, że jest zupełnie innym zawodnikiem, choć oczywiście tego typu porównania go cieszyły. Ale też ciążyły.
Florentino Perez miał już go w swoim notesie od dłuższego czasu, jeszcze zanim Benzema na dobre zdążył się pokazać w Lyonie. Kiedy w sezonie 2007/08 Francuz zrobił wielką furorę na boiskach Ligue 1, sięgając po koronę króla strzelców, prezydent Realu wiedział już, że ten zawodnik już niedługo będzie jego.
Sprawy potoczyły się błyskawicznie, choć nie już po zakończeniu tamtego sezonu. Benzema został jeszcze na rok we Francji, nie zdołał powtórzyć swoich wyczynów z poprzedniego sezonu, ale wiadomo było i tak, że liga francuska jest już dla niego za ciasna. Łączono go z kilkoma klubami, przede wszystkim z Premier League. Młody Karim nie ukrywał jednak, że zdecydowanie bardziej interesuje go Hiszpania albo Włochy.
Jak chciał, tak też się stało. 1 lipca 2009 roku, w legendarnym okienku transferowym Królewskich, ogłoszono jego transfer. Marzenie się spełniło dość szybko. Wokół wówczas zaledwie 22-letniego zawodnika zrobiło się sporo szumu. Był pierwszym tamtego lata zawodnikiem, który pojawił się w Madrycie. Na jego prezentację kilka dni później przyszło 15 tysięcy osób, co w żaden sposób nie może się równać choćby z wynikiem, jaki osiągnął Cristiano Ronaldo. Portugalczyk jednak był już wtedy na zupełnie innym etapie.
Mimo wszystko dla Benzemy był to wyjątkowy moment. Tak naprawdę pierwszy krok do wielkości. To, co stało się później, to już piękna, choć czasami bolesna historia.
W cieniu Ronaldo
Nie ma się co oszukiwać. Pojawienie się w takim klubie, jak Real Madryt w tym samym okienku transferowym co Cristiano Ronaldo, to niewyobrażalny dodatkowy ciężar na barki. W takich okolicznościach po prostu nie da się uciec od porównań, ale przede wszystkim przebić się przez blask Portugalczyka.
Pierwsze miesiące były niezwykle trudne dla Benzemy. Bycie w cieniu tego większego nie oznaczało, że Francuz stał się przezroczysty. Nieznośne hiszpańskie media bacznie go obserwowały, a ten nie dawał tego, czego można było oczekiwać od jednego z najlepszych napastników ligi francuskiej, na którego wydało się 40 milionów euro. Dziś kwota nierobiąca wrażenia, ale to było 14 lat temu.
Benzema samym swoim zachowaniem nie potrafił wywalczyć przychylności kibiców. Oprócz Ronaldo przyćmiewał go jeszcze przecież Raul, z którym często występował w parze w swoim pierwszym sezonie. Francuz próbował często pokazywać się za wszelką cenę, co sprawiało, że był postrzegany jako samolub i to jeszcze nie najwyższej jakości, bo sporo sytuacji w ten sposób marnował.
Miewał przebłyski, ale tylko pojedyncze. W dodatku niedługo zaczął się wokół niego robić poważny smród po akcji na mistrzostwach świata w RPA. Później Benzema został również prawomocnie skazany za udział w próbie szantażu kolegi z reprezentacji, obracał się w szemranym, wręcz gangsterskim towarzystwie. Długo się obawiano o to, że Benzema może się prędzej czy później okazać zapalnikiem także w szatni Realu.
Te obawy okazały się jednak koniec końców niesłuszne. Ostatecznie tylko jego pierwszy sezon okazał się być tym, kiedy tak naprawdę zawiódł. Nie zdobył nawet dwucyfrowej liczby bramek. Później nigdy się to już nie powtórzyło. Benzema zaczął rosnąć z całym Realem. Było wokół niego sporo wątpliwości, ale te rozwiewał choćby Jose Mourinho, który uważał zawsze Karima za genialnego zawodnika. Portugalczyk do dziś przypisuje sobie zasługi, że to on zrobił z Francuza piłkarza tego największego formatu. Nie można mu tego odebrać, bo Benzema pod jego skrzydłami ewidentnie ruszył z miejsca, zaczął znacznie lepiej współpracować z Ronaldo i strzelał sporo bramek. Choć długo traktowany był raczej jako prawa ręka swojego kolegi z ataku.
Carletto i Zizou
Kadencja Mourinho była burzliwa, bo burzliwie jest wszędzie, gdzie pojawi się Portugalczyk, ale nie przyniosła tego najważniejszego – Ligi Mistrzów. La Decima, to było coś, o czym marzono w Madrycie latami, ale nikt nie potrafił tego dowieźć. Nawet wielki Mourinho. Przełom nastąpił, dopiero kiedy zastąpił go Carlo Ancelotti, który wyrasta chyba na najważniejszego szkoleniowca w karierze Benzemy na Santiago Bernabeu.
Niewątpliwie Jose Mourinho podbił Realowi nieco rangę w Europie, wsadził w końcu coś do gabloty, ale ewidentnie do triumfu w Lidze Mistrzów potrzeba było po prostu spokoju. Spokoju potrzebował też Benzema. Carletto przyniósł właśnie to – stabilizację, o której u Mourinho mowy nie było. Włoch jest raczej szkoleniowcem, który stara się przede wszystkim nie przeszkadzać. Potrafi zarządzać emocjami w zespole wypełnionym wielkimi gwiazdami.
To właśnie wtedy, Benzema wszedł na ten wyższy poziom razem z całą drużyną, całym klubem. Coś się wtedy przestawiło, wszystkim spadły kamienie z serc, ponieważ udało się przełamać klątwę i w końcu zdobyć tę dziesiątą Ligę Mistrzów. Wydawało się, że od tamtego momentu wszystko pójdzie z górki. Tak nie było, bo wiadomo, że w międzyczasie przytrafiła się jeszcze nieszczęsna kadencja Rafy Beniteza, który nie miał tych wszystkich cech potrzebnych do prowadzenia takiego zespołu, które miał Ancelotti.
Na szczęście zamiast niego szybko pojawił się Zinedine Zidane. Historia zatoczyła koło. Benzema przeszedł drogę od wstydliwych porównań do Zizou aż do współpracy z nim. Trzeba jednak przyznać, że nie była ona aż tak kolorowa, bo ten nieco spuścił z tonu za jego kadencji. Trudno wskazać jednoznacznie, o co tutaj w zasadzie chodziło. Cała drużyna wspięła się na wyżyny, ale on sam jeszcze bardziej usunął się w cień. Kadencja Zizou, te wszystkie triumfy w Lidze Mistrzów to szczyt potęgi Realu, ale z pewnością nie tej indywidualnej Benzemy. Nie zmienia to jednak faktu, że był on kluczowym elementem tej układanki.
Przełom
Prawdziwy przełom w karierze Benzemy nastąpił jednak dopiero po odejściu Cristiano R0naldo. Było sporo wątpliwości co do Francuza, o czym może świadczyć przecież głośne sprowadzenie Edena Hazarda na Santiago Bernabeu. To Belg, a nie Francuz, miał odpowiadać za sprawienie, żeby nieobecności Portugalczyka nie dało się zauważyć. Hazard poległ na tym polu całkowicie, stając się przez te lata gry w Realu jedynie memem, a nie drugim Ronaldo.
Całe szczęście był ten wiecznie niedoceniany Benzema, który dopiero po odejściu Ronaldo wyrósł na prawdziwego frontmena. Wykorzystał nieobecność Portugalczyka i postanowił w końcu wejść w jego buty. Zmienił też zdecydowanie własne podejście indywidualne. Począwszy od zatrudnienia prywatnego kucharza, zajadania się algami po zmiany nawyków treningowych. Pomimo samych zajęć w klubie, Benzema intensywnie trenował indywidualnie. Zrobił z siebie maszynę, podobnie, jak już dawno temu uczynił to Ronaldo.
Cechy przywódcze pozwoliły mu przejąć opaskę kapitańską po Sergio Ramosie. I kiedy już wszystko zgrało się ze sobą, Benzema w sezonie 2021/22 rozegrał najlepszą kampanię w karierze. Zdobył 44 bramki, co jest jego zdecydowanie najlepszym wynikiem w karierze. Poprowadził Real do triumfu w LaLiga i Lidze Mistrzów. Dokonywał po drodze rzeczy niemożliwych, szczególnie w Champions League, gdzie Królewscy kilkukrotnie uciekali spod topora.
To właśnie wtedy, znów z Carletto, Benzema sięgnął gwiazd.
Sięgnął po Złotą Piłkę i w zasadzie jego historia się dopełniła. Lata oczekiwania i cierpliwego pracowania na Cristiano Ronaldo zwróciły się z nawiązką. Tak naprawdę Benzema mógł już wtedy powiedzieć “stop” i usunąć się w cień, a raczej wykąpać w dolarach gdzieś w Katarze czy Arabii Saudyjskiej. Chciał jednak jeszcze zostać i miał do tego pełne prawo. Powtórzyć sukcesów się nie udało.
***
Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny, a to chyba jest dla Benzemy właśnie odpowiedni moment. W Realu Madryt szykuje się wielka rewolucja, a przynajmniej na to wskazuje długa lista nazwisk, które już pożegnały się z drużyną. Z perspektywy Francuza nie miałoby tak naprawdę sensu ryzykować, że on stanie się w jakiś sposób jej ofiarą.
Florentino Perez ewidentnie chce młodości, świeżej krwi, a Benzema z pewnością mu tego nie da. Benzema i tak dał mu już wszystko.
Czytaj więcej o Benzemie:
- Niekochany znów żegna się z kadrą. O Karimie Benzemie słów kilka
- Nigdy nie jest za późno na zmiany. Jak dojrzewał Karim Benzema
- Największy. Dlaczego to Benzema sięgnie po „Złotą Piłkę”?
Fot. Newspix