Do tej pory w ORLEN Wyścigu Narodów stawce przewodził Nikolaj Mengel. Duńczyk był najlepszy na pierwszym etapie, gdy zabrał się w trzyosobową ucieczkę, a w samej końcówce zaatakował i odjechał wszystkim rywalom. Od tamtej pory trzymał koszulkę lidera. Dziś jednak okazał się za słaby, co wykorzystali rywale. Najlepiej – Gal Glivar. Słoweniec nie wygrał co prawda etapu, ale triumfował w całym wyścigu.
Glivar był jednym z tych kolarzy, po których wiele sobie obiecywaliśmy już przed wyścigiem. To chłopak, który ma 21 lat i kilka tygodni temu triumfował w Karpackim Wyścigu Górskim, wygrywając tam też dwa etapy. Owszem, nie był faworytem z tej najwyższej półki – do tych należeli raczej najlepsi kolarze z najmocniejszych reprezentacji, choćby Włosi – ale nie można go było lekceważyć. Zresztą pokazywał to w Wyścigu Narodów już na poprzednich etapach. Na drugim, z Hatvan do Bükkszentkereszt był czwarty. Dzień później, gdy peleton jechał przez Słowację, zajął drugie miejsce na królewskim etapie wyścigu, z Levočy do Štrbskiego Plesa. Jechał mocno i równo.
Zresztą musi mu zależeć na tym, by się pokazać – on na razie jeździ w swojej ojczystej ekipie – Adria Mobil. Znanej i solidnej, ale jednak należącej tylko do grona zespołów kontynentalnych, z niższej półki niż te z World Touru. Adria promować talenty jednak potrafi, a Słoweńcy ostatnio podbijają największe wyścigi – wczoraj triumf w Giro zapewnił sobie przecież Primoz Roglić, który przecież też przeszedł kiedyś przez szeregi tego zespołu. Dlatego Gal może mieć nadzieję, że za niedługo sam znajdzie się w mocniejszym zespole.
A jak wygrał ORLEN Wyścig Narodów?
Przede wszystkim powiedzmy sobie o etapie – startował z Sanoka, skąd kolarze wyjechali w Bieszczady. Nie był to etap z długimi, wymagającymi podjazdami, ale właściwie nie było na nim ani chwili odpoczynku. Ścianka za ścianką, zjazd, podjazd, ciągłe zmiany tempa – to wszystko solidnie dawało się w kość kolarzom. Zwłaszcza, że im dalej, tym trudniej tak naprawdę było. Ścianki pod Gruszową, Kalwarią Pacławską, a nawet ta finalna – do Hotelu Arłamów, gdzie znajdowała się meta. Na każdej z nich ktoś odpadał, aż zostali najmocniejsi.
Choć ataki zaczęły się tak naprawdę od samego początku. Wiadomo, tuż za Sanokiem zawiązały się ucieczki, aktywnie jechali w tym czasie Polacy, a ostatecznie w ucieczce, która faktycznie odjechała od peletonu znalazł się Mateusz Gajdulewicz. Zresztą nie pierwszy raz w trakcie tego wyścigu. Do przodu odjechała pięcioosobowa grupka, ale inni kolarze chcieli do niej dołączyć. Raz za razem z peletonu ruszali więc kolejni zawodnicy, ale żadnemu nie udało się doskoczyć do prowadzącej grupki. W peletonie tymczasem o tempie decydowali głównie Duńczycy, którzy liczyli, że Nikolaj Mengel utrzyma koszulkę lidera do samego końca wyścigu, oraz Brytyjczycy. Ci drudzy wczoraj zaliczyli etapowy dublet, a dziś mieli nadzieję na powtórkę.
Ogółem przez długi okres niewiele na trasie się zmieniało. Ucieczka nie była w stanie wypracować sobie dużej przewagi, kolejne ataki czy to z niej, czy to z peletonu, były szybko neutralizowane. Aż trafiła się wspominana już ścianka pod Kalwarią Pacławską. Tam świetne tempo podyktował Fernando Tercero, przez co peleton znacznie przybliżył się do ucieczki, a chwilę później ją złapał. Wtedy inicjatywę przejęli w nim Włosi. A gdy oni docisnęli, to stała się najważniejsza rzecz tego dnia – z grupy faworytów odpadł Nikolaj Mengel. A wraz z nim Lukas Nerurkar, do dziś drugi w klasyfikacji generalnej.
To oznaczało, że zawodnicy z dalszych miejsc dostali dodatkową motywację do ataków. Początkowo wyczekiwali jednak na odpowiedni moment, zwłaszcza Glivar, który przed tym etapem był trzeci. Słoweniec nie dał się też odczepić rywalom, utrzymując mocne tempo narzucane choćby przez Włochów. Jechał mądrze, konsekwentnie i świetnie pilnował przeciwników. Sam spróbował wyrwać się do przodu pod koniec etapu, jednak jego atak został skasowany. Dlatego wszystko rozstrzygnęło się na finiszu z małej grupki, a którym najlepszy okazał się Antonio Morgado z Portugalii. Tuż za nim przyjechał Glivar, który dzięki temu wygrał cały wyścig. Za jego plecami w klasyfikacji generalnej uplasowali się Davide Piganzoli (Włochy) i Hannes Wilksch (Niemcy).
Warto zapamiętać ich nazwiska. Poprzedni zwycięzcy ORLEN Wyścigu Narodów potrafili już zaistnieć w World Tourze. Z tej trójki żaden na razie nie jeździ w ekipie z tego poziomu. Ale zmienić może się to szybko.
Fot. Adria Mobil/Instagram