Właściwie pewne było przed dzisiejszą, niezwykle wymagającą czasówką, że walka o zwycięstwo w Giro d’Italia rozstrzygnie się między dwoma kolarzami. Prowadzącym Geraintem Thomasem i tracącym do niego niecałe pół minuty Primozem Rogliciem. Długo wydawało się, że wygra Walijczyk, zwłaszcza że Słoweniec stracił cennych kilkanaście sekund na walkę z defektem. Ale mimo tego pojechał genialnie i, co przyznał sam Thomas, zmiażdżył rywala. Jeśli jutro Primoż dojedzie do mety, wygra Giro d’Italia po raz pierwszy w karierze!
A w Giro d’Italia to jest tak: nuda
Rozczarowywało tegoroczne Giro właściwie wszystkich fanów kolarstwa. Przez wycofania kolarzy (również to jednego z głównych faworytów, Remco Evenepoela, który po kilku świetnych etapach, poczuł się źle i po przeprowadzeniu testu wyszło, że choruje na COVID). Przez brak walki. Przez mnóstwo kalkulacji i etapy, w trakcie których emocje zapewniali nie rywalizujący w generalce zawodnicy, a ci z niższych pozycji, jeśli akurat mogli odjechać do przodu.
To po prostu nie było takie kolarstwo, jakie fani chcieli oglądać. Giro – uchodzące za najciekawszy z Wielkich Tourów – było w tym roku nudne. Po prostu.
Wczorajszy, „królewski” etap był tego najlepszym dowodem. Nikt z faworytów nie chciał powalczyć na nim o zwycięstwo i dodatkowy prestiż. Ich grupa dojechała prawie dwie minuty po triumfatorze, Santiago Buitrago. Gorzej, że i tak nikt specjalnie nie kwapił się w niej do ataków. Dopiero pod koniec finałowego podjazdu, ugrać cokolwiek spróbował Primoż Roglić, ale za jego kołem utrzymał się Geraint Thomas, który potem też spróbował zaatakować. Ostatecznie jednak minimalnie mocniejszy był Słoweniec i odrobił w klasyfikacji generalnej trzy sekundy. Przez co tracił ich do Walijczyka 26.
A dlaczego obaj wczoraj pojechali bez wielkiego ryzyka? Bo dziś czekała ich bardzo trudna jazda indywidualna na czas. I to też, na co zwracają uwagę fani, pewien problem. Gdyby ten etap zorganizowano po dwóch trzecich wyścigu, w późniejszych w górach zawodnicy z miejsca drugiego czy trzeciego musieliby atakować. A że to miał być etap rozstrzygający o losach wyścigu, to najlepsi postanowili po prostu te góry przetrzymać. Zwłaszcza Roglić, który czasowcem jest znakomitym.
Innymi słowy – Słoweniec postawił wczoraj wszystko na jedną kartę. I to zawiodło nieco kibiców, którzy liczyli, że w piątek obejrzą fantastyczną walkę. Na szczęście dzisiejszy etap już trochę emocji faktycznie przyniósł.
Słoweńska góra
Tarvisio, skąd dziś wyruszali kolarze, leży co prawda we Włoszech. Ale jest na tyle blisko granicy ze Słowenią, że fani Primoza Roglicia nie mieli najmniejszego problemu z przyjechaniem na najważniejszy etap tegorocznego Giro d’Italia. Dlatego choć włoska, to im bliżej szczytu, tym bardziej Monte Lussari, gdzie umiejscowiona była meta, wydawała się zaanektowana przez słoweńskich fanów, którzy liczyli na kolejny wielki triumf swojego kolarza w jednym z trzech największych wyścigów świata.
Zadanie było w teorii niełatwe. 26 sekund straty do Thomasa, który czasówki też jeździć potrafi – to dużo.
To jednak jazda na czas inna niż te typowe – początkowo, owszem, dość płaska, ale im dalej w las, tym bardziej górska. Po nieco ponad 10 kilometrach kolarze zmieniali dziś nawet rowery, żeby na drugim z nich wspinać się pod Monte Lussari (czy też Svete Visarje, jeśli używać – dziś bardzo adekwatnej – słoweńskiej nazwy). I to właśnie na tym podjeździe – liczącym 7.3 kilometra długości, o średnim nachyleniu 12.1 procent – miały rozstrzygnąć się losy wyścigu.
Roglić na podobnej czasówce rywalizował już przedostatniego dnia Tour de France 2020. I poniósł wówczas sromotną klęskę, gdy, wydawało się – pewnego, tytułu pozbawił go młody rodak, Tadej Pogacar. Teraz to on miał odebrać zwycięstwo liderowi.
Łańcuch spadł, ale Primoż nie pękł
Darujmy sobie opis poczynań innych kolarzy i przejdźmy do rzeczy: Primoż Roglić, który na trasę wyjechał jako przedostatni, od początku kręcił znakomite rezultaty. Na pierwszym pomiarze czasu był najszybszy, ale Thomas trzymał się blisko, ledwie dwie sekundy za nim. Tyle tylko, że to był płaski odcinek, ten lepszy dla Gerainta. A skoro tam Primożowi nie uciekł, to jasnym stało się, że Słoweniec może to wszystko wygrać.
Długo jednak wydawało się, że Walijczyk wytrzyma. Na drugim pomiarze Roglić, owszem, miał większą przewagę, ale było to 16 sekund. O jedenaście za mało, żeby wygrać z Geraintem, trzeba było jeszcze dołożyć. Zdawało się zresztą, że Słoweniec może to zrobić, ale wtedy… spadł mu łańcuch.
⚠️Technical problem for @rogla!
.
⚠️ Salto di catena per @rogla!#Giro #GirodItalia pic.twitter.com/YlhnLXHdxJ— Giro d’Italia (@giroditalia) May 27, 2023
Defekt szybko naprawił, owszem. Tyle że stało się to na wzniesieniu. Trzeba było (z pomocą innych, w takiej sytuacji to dozwolone) jeszcze raz się rozpędzić, odzyskać rytm, a do tego przepracować tę sytuację w głowie. Wielu pewnie by się w takiej sytuacji poddało. Ale Roglić walczył, do samego końca, zresztą, co sam przyznawał, pchany do mety dopingiem swoich fanów. A realizator w międzyczasie pokazał nam jego – oglądających to już na szczycie, w telewizji – kolegów z Jumbo-Visma, którzy zdawali się wszystkim załamani.
Cóż, chyba nawet oni nie docenili możliwości Roglicia.
Bo ten jechał jak szalony, wykręcał absolutnie mistrzowskie czasy. Prowadzącego przed nim Joao Almeidę (trzeciego zawodnika generalki) wyprzedził o 42 sekundy. I czekał na to, co zrobi Geraint Thomas. A ten tracił, pod koniec wydawał się piekielnie zmęczony. Kręcił nogami, jechał dość szybko, ale sekundy upływały. Na 800 metrów przed metą – tam zlokalizowano ostatni punkt pomiaru czasu – już był wirtualnie za Rogliciem.
A potem stracił jeszcze kilka sekund. Ostatecznie dojechał o 40 za Słoweńcem. W teorii i tak pojechał znakomitą czasówkę, cały etap skończył przecież jako drugi. W praktyce – o 14 sekund – przegrał Giro d’Italia. To jedna z najmniejszych różnic pomiędzy triumfatorem a drugim zawodnikiem w historii tego wyścigu. Taka zostanie, bo jutro już tylko etap przyjaźni, przeznaczony dla sprinterów. – Lepiej przegrać o tyle, niż gdyby była to sekunda czy dwie. Primoż mnie zmiażdżył. Mówiąc szczerze, zasługuje na to. Miał jeszcze problem mechaniczny, czapki z głów – powiedział na mecie Thomas.
A Roglić świętował. Z kolegami i rodziną. Został nowym liderem, założył maglia rosa, różową koszulkę dla najlepszego zawodnika. Jutro na ostatni etap wyjedzie właśnie w niej i jeśli tylko dojedzie do mety, to wygra Giro d’Italia. To czwarty triumf w Wielkim Tourze w jego karierze, ale pierwszy we Włoszech. Do tej pory wygrywał tylko w hiszpańskiej Vuelcie, w latach 2019-2021.
🇸🇮 Thanks to a superb performance and the warmth of his fans, @rogla is the new Maglia Rosa!
.
🇸🇮 Grazie a una prestazione superlativa e al calore dei suoi tifosi, @rogla è la nuova Maglia Rosa! #Giro #GirodItalia pic.twitter.com/2W3jg4VHUQ— Giro d’Italia (@giroditalia) May 27, 2023
To też triumf tym cenniejszy, że przyszedł po rozczarowaniach z poprzedniego sezonu, gdy przez kraksy nie ukończył ani Tour de France, ani Vuelty. Tym razem przetrwał cały wyścig. I wygrał, potwierdzając, że jest jednym z najwybitniejszych kolarzy ostatnich lat.
Fot. Newspix