Mistrzostwo dla Płocka? Nie tym razem. I tak od 12 lat. Barlinek Industria Kielce wygrała z Orlen Wisłą 27:24 i obroniła tytuł. Nafciarze mieli szansę, żeby w końcu zmienić bieg historii, ale w decydującej akcji ich zawodnik… oddał piłkę w ręce rywali.
61:29. To nie wynik mało zaciętego koszykarskiego meczu do przerwy, tylko liczba fauli gospodarzy versus gości w dzisiejszym spotkaniu. Zawodnicy Talanta Dujszebajewa zdominowali tę statystykę, co pokazuje jedno – długimi momentami byli w tyłach bardziej zawzięci od rywali. To może dziwić, bo w teorii to wiecznie drudzy wiślacy powinni być bardziej spragnieni tytułu, a co za tym idzie agresywniejsi w grze. W praktyce to miejscowi wyszli na parkiet naładowani tak bardzo, jakby każdy z nich dostał przed meczem po wiadrze witamin od Kazimierza Węgrzyna. W tym czasie mogła imponować szczególnie trójka zawodników Industrii – Tomasz Gębala, Artsem Karalek i Michał Olejniczak, który w ostatnich miesiącach poczynił w grze w tyłach spore postępy. A że do tego tria dołączył świetny między słupkami Andreas Wolff, gospodarze w 16. minucie prowadzili 8:4.
Trener płocczan Xavi Sabate wziął wtedy czas. Miał o czym rozmawiać ze swoimi zawodnikami, bo podkreślmy to raz jeszcze: najlepsza zdaniem niektórych defensywa w lidze w tym czasie była w zdecydowanym cieniu kieleckiej obrony. Miało to też przełożenie na dyspozycję bramkarza Marcela Jastrzębskiego, który nie odbił w tym czasie choć jednej piłki. Pierwszą udaną interwencję zanotował w 19. minucie spotkania! Wielkie mecze w handballu wymagają wielkich występów golkiperów. Dziś ci z Płocka takiego nie zanotowali, szczególnie w pierwszej połowie, między innymi dlatego do przerwy Industria prowadziła 15:11.
Wielu mogło się wówczas wydawać, że Wisła nie ma swojego dnia i zakończenie sezonu będzie mało spektakularne. Cóż, tak się nie stało, z kilku powodów. Po 1, w drugiej połowie kielecka bramka nie grała już tak dobrze, jak w pierwszej, a w naftowym zespole kilka ważnych piłek odbił rezerwowy bramkarz Ignacio Biosca. To na pewno nie był występ jego życia, ale i tak spisywał się klasę lepiej niż Jastrzębski. Po 2, Nafciarze w końcu nieco się przebudzili z przodu, gdzie mieli olbrzymie problemy od samego początku – poza Siergiejem Kosorotowem nie było w Wiśle zawodnika, który stanowiłby większe zagrożenie dla rywali. Prawe rozegranie płocczan w tym meczu właściwie nie istniało, podobnie jak współpraca II linii z kołem. Impuls w ataku dał im niespełna 20-letni Gergő Fazekas, który dzięki swojej dynamice był momentami nie do zatrzymania dla rywali.
Nagle z meczu, w którym Kielce miały wszystko pod kontrolą, zrobiło się naprawdę zacięte spotkanie. Przypomnijmy, że płocczanie mieli zapas dwóch goli przewagi z pierwszego starcia, więc tytuł mistrzowski dawała im nawet jednobramkowa porażka. Kiedy w 59. minucie tego spotkania goście przegrywali 23:25 i mieli piłkę, ta opcja wydawała się możliwa. I właśnie wtedy Fazekas… podał ją w dłonie Alexa Dujszebajewa. Młody chłopak najwyraźniej nie wytrzymał presji i popełnił błąd, który zdarza się rzadko nawet juniorom. W efekcie kielczanie trafili do siatki i stało się jasne, że tej przewagi już nie wypuszczą.
Sięgnęli po kolejny tytuł bo byli drużyną agresywniejszą w tyłach, mającą lepsze strzelby z II linii i większą dojrzałość w grze, a co za tym idzie popełniającą przy dużej presji oczekiwań mniej głupich błędów. A Wisła? Jej racjonalnym fanom pozostaje liczyć, że w kolejnym sezonie Sabate wykona pracę, która o kilka kolejnych procent zmniejszy dystans między oboma drużynami, co będzie miało przełożenie na końcowy wynik. A tym, którzy bardziej bujają w obłokach – że po prostu liczba 13 okaże się dla Kielc pechowa…
Fot. Newspix.pl