Reklama

Królowa Ligi Europy nie chce abdykować. Sevilla w finale

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

19 maja 2023, 00:35 • 3 min czytania 10 komentarzy

Czasy się zmieniają, a Sevilla ciągle nie przegrywa w półfinale Ligi Europy. Najbardziej utytułowana drużyna tego turnieju powalczy w Budapeszcie o siódmy triumf. Nawet kapitalnie dysponowany Wojciech Szczęsny nie dał rady zatrzymać Los Nervionenses.

Królowa Ligi Europy nie chce abdykować. Sevilla w finale

Schalke 04, Osasuna Pampeluna, Valencia, Fiorentina, Szachtar Donieck, Manchester United i w ten czwartkowy wieczór dołączył do tego grona Juventus. Te ekipy poległy z zespołem z Andaluzji w półfinałach Ligi Europy. Kiedy już Sevilla dochodzi do tego etapu rywalizacji, nie odpada. Po prostu tak jest i już. Najwyraźniej to trochę jak prawo natury. Nie ma sensu tego kwestionować.

I obowiązuje nawet w tak trudnym sezonie, jak obecny. Przecież w LaLiga rozegrano 34 kolejki i z tego 33 drużyna ze Stadio Ramon Sanchez Pizjuan spędziła w drugiej połowie tabeli, z czego aż pięć w strefie spadkowej. Tak, tak, był moment, że Los Nervionenses musieli się martwić o utrzymanie w hiszpańskiej ekstraklasie, a i tak ostatniego dnia maja zmierzą się z Romą w finale Ligi Europy.

Królowa nie chce oddać korony.

Choć w pewnym momencie drugiej połowy wydawało się, że władza zostanie przekazana, kiedy Dusan Vlahović poradził sobie z Nemanją Gudeljem oraz Loikiem Bade i zdobył bramkę na 1:0. To nie była pierwsza dobra okazja Juventusu, a po drugiej stronie Szczęsny sprawiał wrażenie herosa. Kogoś z nadprzyrodzonymi mocami. Niemożliwego do pokonania.

Reklama

Uderzenie Lucasa Ocamposa głową – Polak wybija piłkę z linii.

Bomba Marcusa Acunii z dystansu pod ladę – Polak przenosi futbolówkę nad poprzeczką.

Bryan Gil głową – znowu Polak.

Aż Federico Chiesa stracił głowę i po chwili także piłkę w okolicach własnego pola karnego. Kilka sekund później Suso ułożył futbolówkę na lewej nodze. Cały stadion wiedział, że właśnie to zrobi. Ba! Pewnie całe Włochy to wiedziały, bo przecież w latach 2015-20 występował w Milanie. A już na pewno powinni to wiedzieć Bianconeri, jako że już dziewięciokrotnie grał przeciwko nim w barwach Rossonerich i – uwaga – nie strzelił ani jednego gola. Może właśnie dlatego dopuścili do uderzenia? Bo kto jak kto, ale Suso nie trafi, gdzie tam?

Ale ułożył futbolówkę na lewej nodze i trafił. Huknął tak, że nawet Szczęsny nie sięgnął. 1:1. Do dziesięciu razy sztuka…

A przeznaczenie dopełniło się w dogrywce po strzale Erika Lameli.

Reklama

Przeznaczenie, bo najwyraźniej europejskie trofea nie są pisane Juventusowi. Jakby na złość rodzinie Agnellich, której nigdy nie zależało na prymacie w kraju. To jakby przychodziło naturalnie. Europa – to się dla nich liczyło i liczy!

Ale to miłość bez wzajemności.

Od 1996 roku Stara Dama nie wywalczyła europejskiego pucharu.

Naturalnie, w Turynie od zawsze marzą przede wszystkim o Lidze Mistrzów (kiedyś Pucharze Europy), ale właśnie do spełnienia tego marzenia potrzebny im triumf w Lidze Europy. W Italii nikt się nie łudzi – ujemne punkty wrócą do Juve, choć w mniejszym rozmiarze niż pierwotnie, kiedy odebrano im piętnaście. Ale tak na pewno, to nie wiadomo, ile tym razem zagarną prokuratorzy, co sprawia, że utrzymanie miejsca w TOP 4 może okazać się niemożliwe. A to oznacza brak Champions League.

Dlatego ewentualna wygrana Ligi Europy, która gwarantuje udział w niej zwycięzcy, miała być ubezpieczeniem.

Ale nie będzie.

Koniec końców Bianconeri mogą mieć pretensje do samych siebie, bo dobre lub bardzo dobrze sytuacje partolili Angel Di Maria, Moise Kean, Adrien Rabiot, Federico Chiesa, Gleison Bremer czy Federico Chiesa. Ostatecznie to zespół z Turynu wypracował wyższy współczynnik goli oczekiwanych (1,65 do 1,36).

Na finiszu należy wspomnieć o absolutnie najgorszej postaci widowiska – to sędzia Danny Makkelie i jego ekipa. Jakim cudem ani on, ani VAR nie zauważył, jak przed przerwą Juan Cuadrado ścina niczym wiosenne kwiatki Olivera Torresa? Trudno o bardziej ewidentnego karnego. Mało? Cóż, w dogrywce Holender z rozpędu ukarał Acunę za opóźnianie gry żółtą kartką, jednak zapomniał, że już wcześniej jedną mu pokazał i dopiero krzyk protestu Leandro Paredesa mu przypomniał. Taki bajzel panował na murawie.

Sevilla – Juventus 2:1

Suso (71.), Lamela (95.) – Vlahović (65.)

WIĘCEJ NA WESZŁO:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Europy

Komentarze

10 komentarzy

Loading...