Arka pokazała, co to znaczy być głośnym. Ruch zaprezentował, jak być konkretnym. Co lepsze? Bezapelacyjnie to drugie, bo zespół z Chorzowa wykonał kolejny krok ku Ekstraklasie i obronił pozycję wicelidera pierwszej ligi, a drużyna z Gdyni oddaliła się choćby od strefy barażów.
Jakub Bielecki. To imię i nazwisko będzie się śniło zawodnikom Arki. Były momenty, kiedy wydawało się, że między słupkami Ruchu lata heros. Ktoś nie do pokonania. Nieśmiertelny. Nie do zdarcia.
Strzał Omrana Haydary’ego po rykoszecie? Nie ma problemu.
Uderzenie Karola Czubaka z bliska? Proszę bardzo, chętnie.
Bomba Sebastiana Milewskiego z dystansu? Oczywiście.
Próba Luana Capanniego z ostrego kąta? Nic prostszego.
Bielecki bronił wszystko i gospodarze mieli prawo zwątpić, że w ogóle warto dalej atakować. Jakby walili głową w nowiutką ścianę. Bez sensu.
Bramkarz Niebieskich to swój chłopak, w klubie z Chorzowa przeszedł wszystkie szczeble, od zespołów młodzieżowych po seniorów. Już rok temu miał oferty z Ekstraklasy, ale wymarzył sobie, że zagra tam w koszulce z „eRką” na klatce piersiowej i w tym sezonie robi wiele, by to marzenie się spełniło. W sobotę zachował trzynaste czyste konto.
Historia Bieleckiego zaczyna przypominać filmową – przecież jeszcze kilka lat temu nie dawał rady na wypożyczeniu w Śląsku Świętochłowice. Co wchodził, to zawalał. Rodzice kazali mu wybierać – albo studia, albo praca. Piłka? Z tego chleba mieć nie będzie. Niech da spokój. Wybłagał ultimatum – ostatnie pół roku szansy, ale gdyby nie wsparcie dziadków, pewnie mama z tatą pozostaliby nieugięci. Na gościnne treningi w Niebieskich pozwolił mu ówczesny szkoleniowiec seniorów Łukasz Bereta, choć bez perspektyw na grę. Tak zapowiadał. Ale jednak ambitny golkiper jakimś cudem zasłużył na zajęciach na szansę i ruszyło.
Dużo wskazuje, że kolejne rozdziały tej historii będą napisane w Ekstraklasie.
Dzięki 21-latkowi starcie w Gdyni wyglądało tak, jakby od początku goście chcieli pozwolić gospodarzom na wyszumienie się. Niech sobie pokrzyczą, pomachają rękami, zrobią harmider. I tak nic nie osiągną, bo w bramce stoi Bielecki. A jak już się wyszumią, przyjmą ciosy, które przyjezdni im przygotowali.
Pierwszy wyprowadził Tomasz Wójtowicz. Gdynianie swoje dołożyli, bo najpierw niechlujnym przerzutem piłki dali rywalom aut na swojej własnej połowie, potem zaś pozwolili Wójtowiczowi na swobodne zbliżenie się do ich pola karnego. Drugi – w chwili solidnego naporu Arki – dołożył Daniel Szczepan. Trzy strzały w pierwszej części zawodów, trzy celne, dwa gole, 2:0. Z żółto-niebieskich nie było co zbierać.
Ruch może i nie był efektowny, ale do bólu efektywny. Niebiescy coraz bliżej sensacyjnego awansu jako beniaminek pierwszej ligi. Na dwa spotkania przed metą mają dwa punkty więcej niż trzecia Wisła Kraków.
Arka Gdynia – Ruch Chorzów 0:2
Wójtowicz (7), Szczepan (44)
WIĘCEJ O PIERWSZEJ LIDZE:
- Czy Nacho Monsalve to najlepszy stoper w pierwszej lidze?
- Gęsta atmosfera w Rzeszowie. Stal gra o awans, działacze chcą zwolnić trenera
- Kasolik: – Transfer do Ruchu to był dla mnie „wóz albo przewóz” w piłce
foto. Newspix