Reklama

Świątek w Rzymie demoluje. Mecz wygrany bez straty gema

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

12 maja 2023, 15:13 • 3 min czytania 15 komentarzy

Iga Świątek nie dała szans Anastasiji Pawluczenkowej. Rosjankę ograła… do zera. Nie tylko w setach, ale i gemach (6:0, 6:0). Piekarnia Świątek serwowała dziś promocję “kup bajgla, drugi dostaniesz gratis”, a Pawluczenkowa się skusiła. Zresztą nie ona pierwsza. To trzeci taki mecz w karierze Igi, a drugi właśnie w Rzymie – dwa lata temu bez straty gema ograła tam w finale (!) Karolinę Plíškovą. Polka po prostu uwielbia korty Foro Italico. 

Świątek w Rzymie demoluje. Mecz wygrany bez straty gema

Co tu napisać? Może zacznijmy od tego, że Świątek jeszcze niedawno leczyła uraz. Potem wygrała turniej w Stuttgarcie, choć momentami nie grała swojego najlepszego tenisa. W Madrycie z kolei w finale pokonała ją Aryna Sabalenka, choć to akurat była impreza, w której warunki najbardziej Białorusince sprzyjały. Nie zmienia to faktu, że powszechnie pisano później o tym, że jeśli coś w Rzymie pójdzie nie tak, to Aryna może Igę zaraz zmienić na pozycji liderki rankingu. Tyle tylko, że Iga Świątek korty w Rzymie wręcz kocha. Zresztą ogółem odpowiadają jej Włochy.

– Na pewno lubię tu grać. Lubię warunki, kocham Włochy. Naprawdę miło było tu wrócić. Wzięłam trochę pewności siebie z poprzednich lat, ale traktuję to wszystko jako nową podróż. Nie chcę przesadzić z pewnością siebie – mówiła już po meczu. Ale jak tu nie mieć pewności siebie, skoro w Rzymie wygrała właśnie dwunasty mecz z rzędu? Triumfowała w tym turnieju już w 2021 roku, rok później obroniła tytuł w znakomitym stylu (bez straty seta), a w tym zaczęła od 6:0, 6:0 z – jakby nie było – całkiem solidną przeciwniczką. Bo Pawluczenkowa, choć poprzedni rok miała fatalny, to dwa lata temu doszła przecież nawet do finału Roland Garros.

Jest coś w rzymskich kortach, co wyciąga z Igi Świątek to, co w Polce najlepsze. A gdy tak się dzieje, przeciwniczki mogą się tylko obawiać.

Reklama

Te zresztą Idze się wykruszają. Wczoraj sensacyjnie przegrała Aryna Sabalenka, którą w dwóch setach ograła – szukająca swojej wielkiej dyspozycji – Sofia Kenin, triumfatorka Australian Open 2021. Tym samym Białorusinka utrudniła sobie walkę o pozycję liderki rankingu, bo rok temu doszła we Włoszech do półfinału i straci sporo punktów. Swój mecz przegrała też trzecia w rankingu WTA Jessica Pegula. Idze nieco “czyści” się więc drabinka i to dla nas doskonała informacja. Bo oznacza łatwiejszą drogę do osiągnięcia całkiem historycznego wydarzenia – czyli trzeciego z rzędu zwycięstwa w turnieju w Rzymie. Choć sama Iga przesadnie na to nie patrzy.

– Staram się skupiać na sobie, rozwijać jako zawodniczka. Na pewno jednak rywalizacja jest w tym roku duża. To miłe, bo motywujemy się wzajemnie do cięższej pracy. Tour jest na coraz wyższym poziomie, gramy coraz lepiej. To najważniejsze. Ale też nie zwracam na to większej uwagi, skupiam się tylko na swoich meczach, nie na innych zawodniczkach – mówiła Polka. I dobrze, niech skupia się na swoich spotkaniach, jeśli mają wyglądać tak jak to dzisiejsze. A potem niech wygra ten turniej, zaliczając w nim hat-trick triumfów.

https://twitter.com/WTA/status/1656998244382314496?s=20

W XXI wieku nie dokonała tego jeszcze żadna tenisistka. Wcześniej – w latach 1993-1996 – cztery razy z rzędu wygrywała tam Conchita Martinez. Ale ona nie potrafiła poprzeć takiego triumfu wygraną na Roland Garros, bo w Paryżu nigdy nie była najlepsza. A Iga zrobiła to już rok temu i wcale nie obrazilibyśmy się, by taki dublet powtórzyła i w tym sezonie. Start ma świetny, bo w meczu z Anastasiją Pawluczenkową na korcie zobaczyliśmy najlepsze wydanie Igi Świątek. Jeśli pójdzie tak dalej, powinniśmy się spodziewać rzeczy wielkich.

Jak przed rokiem właśnie.

Fot. Newspix

Reklama

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

15 komentarzy

Loading...