Do przerwy Manchester był lepszy, ale to Real strzelił gola. A po przerwie Real był lepszy, ale to Manchester strzelił gola. Gdybyśmy musieli podyktować do telegramu i płacili za każde słowo, to mniej więcej taką relację wysłalibyśmy do redakcji ze stadionu w Madrycie. Przed rewanżem Real wie, że potrafił już rozstrzygać dwumecze ze znacznie gorszej pozycji przed drugim spotkaniem. A “The Citizens” wiedzą, że remis na Santiago Bernabeu to nie jest kapitał, na który można machnąć ręką.
Ścierały się różne koncepcje przed tym meczem. Te dwa główne nurty głosiły, że – z jednej strony – Real wcale nie musi wygrać tego pierwszego meczu, bo przecież i tak jest mistrzem galaktyki w remontadach, zatem na wyjeździe i tak może odrobić każdą stratę. Ale z drugiej strony opozycja głosiła: to starcie będzie fundamentalne dla madrytczyków, bo gdzie mają wypracowywać zaliczkę, jak nie właśnie u siebie.
Problem jednak polegał na tym, że te rozważania… nie miały kompletnie żadnego zdarzenia. Irracjonalna narracja o tym, kiedy i dlaczego komuś ma się bardziej chcieć wygrać jest intrygująca, ale tylko w przestrzeni teoretycznej. A na pewno nie na poziomie dyskusji o półfinale Ligi Mistrzów. Dlatego zostawiamy te wątki na bocznicy i skupiamy się na boisku.
Real Madryt – Manchester City 1:1. Kiepski występ Haalanda
A na boisku wszystko przebiegało zgodnie z tym, co mogliśmy sobie wyobrazić przed meczem. No, prawie wszystko. Ale o tym zaraz. Bo co do zgodności z przewidywaniami – mieliśmy Manchester kontrolujący piłkę, mieliśmy Real czyhający na błyskawicznie przejścia z obrony do ataku, mieliśmy koronkowe akcje po stronie gości i mieliśmy też eksplozywne skrzydła po stronie gospodarzy.
Problem ekipy Guardioli wiązał się jednak z tym, że grali za wolno. Jasne, ten mecz wyglądał trochę tak, jakby był puszczony w tempie 1,25x, ale Manchester przypominał długimi fragmentami schyłkową erę tiki-taki, gdzie rywal wcale nie jest zajeżdżany tempem rozgrywania akcji przez zespół dominujący. Niby Manchester grał od prawej do lewej i od lewej do prawej, ale nie było w tym wysokiej intensywności, która przecież jest elementem nieodłączonym męczenia psychicznie i fizycznie przeciwnika.
Inna sprawa, że Real bardzo przytomnie wyłączył z gry Erlinga Haalanda. Norweg miał straszyć wyjściami na wolne pole, a ze strachu i z pola był tylko Haaland przypominający strach na wróble. Miał dwie okazje – raz świetnie wślizgiem interweniował Alaba, raz z ostrego kąta jego strzał obronił Courtois. I tyle. Trochę mało, jak na taką bestię.
Oczekiwania spełnił za to Vinicius. Dziś dostaliśmy jego ugrzecznioną wersję – bez tego irytującego machania rękoma i rzucania się z pretensjami do każdego rywala. Brazylijczyk skupił się na grze w piłkę i… matko, jaki on jest w to dobry. Pewnie najbardziej zapamiętamy tego genialnego gola – choć nieodłącznie wiązać będziemy ją z fantastycznym rajdem Camavingi. Vinicius przyłożył z dystansu, Ederson nie miał prawa zdążyć z interwencją. Ale Vinicius dzisiaj był biegającym zagrożeniem, upierdliwym do krycia graczem nieprzywiązanym do pozycji.
Real Madryt – Manchester City 1:1. Bramki tracili ci, którzy akurat przeważali
Ta pierwsza połowa była dziwna, bo Manchester dominował, a gola strzelił Real. Zatem dziwić nie powinno nas to, że po takiej połowie role się odwróciły – Real zaczął być groźniejszy, ale bramkę zdobyli goście. I to właściwie po bardzo zbliżonej akcji – przechwyt (choć bliżej bramki rywala), szybkie wypracowanie przestrzeni, uderzenie z dystansu de Bruyne i znów bramkarz bez szans.
Z jednej strony: tak, spodziewaliśmy się, że dominacja “The Citizens” będzie bardziej zaznaczona na boisku. I że Real będzie jednak zagrażał im tylko okazyjnie.
Ale z drugiej: Manchester wywozi z ekstremalnie trudnego terenu remis i wszystko rozstrzygnie u siebie. To naprawdę dobra pozycja przed rewanżem.
I tak na koniec… Pep Guardiola to gość, którego osiągnięcia i wpływ na futbol trudno deprecjonować. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że potrafi solidnie zamieszać w składzie, wystawiać piłkarzy na dziwnych pozycjach, wystawiać siedmiu środkowych pomocników. Ale dziś w męczącym fizycznie starciu… nie przeprowadził żadnej zmiany. A – umówmy się – to nie jest tak, że na ławce Manchesteru siedzi Sylwester Patejuk z Robertem Demjanem.
Real Madryt – Manchester City 1:1 (1:0)
Vinicius Junior (36.) – Kevin de Bruyne (67.)
Czytaj więcej na Weszło:
- Miłostki i kaprysiki. O bogaczach w polskim futbolu
- Trela: Historia na naszych oczach. Mistrzowski wyczyn Papszuna
- Przewrót w Płocku? Adam Majewski kandydatem na trenera Wisły
foto. Newspix