Aljamain Sterling wciąż – mimo trzech udanych obron tytułu mistrza kategorii koguciej UFC – musi pracować na to, by pozbawiać wątpliwości jego krytyków. W nocy z soboty na niedzielę czekało go kolejne wyzwanie z gatunku tych nieoczywistych. Mierzył się ze złotym medalistą Igrzysk Olimpijskich w zapasach, byłym mistrzem dwóch kategorii wagowych UFC, ale i jednocześnie z gościem, który wracał do klatki po trzech latach przerwy. Henry Cejudo jawił się jako wymagający rywal i tak też w istocie było. Po zaciętym boju Sterling wygrał jednak przez niejednogłośną decyzję (48-47, 48-47, 47-48).
„Aljo” cały czas nosi ze sobą w plecaku echa słynnej wygranej przez dyskwalifikację nad Piotrem Janem z 2021 roku. Rosjanin dominował wówczas Amerykanina, ale pod sam koniec czwartej rundy posłał absurdalne, nielegalne kolano na głowę Sterlinga, gdy ten był w parterze. Sterling udawał oszołomionego, zgłaszał brak zdolności do walki, z niesmakiem i zaskoczeniem przyjął pas, by… niedługo później brylować z nim tak, jakby wygrał go po przekonującym triumfie nad Janem.
Od tego czasu wielu zarzucało mu, że nie jest „prawdziwym mistrzem”. Zmagał się z piętnem symulanta, który wykorzystał irracjonalny błąd przeciwnika i tylko cwaniactwu zawdzięcza pas. Sęk w tym, że do starcia z Cejudo podchodził już po dwóch udanych obronach tego pasa – najpierw udanie zrewanżował się Janowi, a później rozbił w drugiej rundzie TJ Dillashawa. Ale znów: nie brakowało takich, którzy rewanż punktowali dla Rosjanina, a i problemy z wypadającym barkiem Dillashawa wyraźnie odbiły się na tym, że to „Aljo” grał w tym pojedynku do jednej bramki.
Walka z Cejudo miała rozstrzygnąć – czy Sterling zasiada na tronie kategorii koguciej absolutnie zasłużenie.
„Triple-C” wracał do oktagonu po trzyletniej przerwie. Ostatni raz widzieliśmy go w UFC w maju 2020 roku, gdy rozbił przed czasem Dominicka Cruza. Wówczas jednak były mistrz olimpijski zwakował oba dzierżone przez niego pasy, rzucił MMA i ogłosił, że do oktagonu nie wróci, bo chce się zająć życiem prywatnym. Ale ciągnęło wilka do lasu – wielokrotnie podgryzał w mediach rywali, zaczął przebąkiwać o powrocie, a Dana White i spółka tylko czekali na jasny znak z obozu Amerykanina.
I ten sygnał wreszcie nadszedł. Sytuacja w czubie kategorii ułożyła się idealnie pod powrót Cejudo, od razu zestawiono go w walce mistrzowskiej. I trzeba przyznać, że jak na trzyletnią przerwę od bojów w klatce, „Triple-C” wyglądał nieźle. Miał swoje momenty na UFC 288. Dwukrotnie kapitalnie wystrzelił latającym kolanem. W pierwszej rundzie relatywnie szybko znalazł się w dosiadzie nad Sterlingiem. W czwartej i piątej rundzie cały czas hasał na biegu naprzód i wywierał wyraźną presję na obecnym mistrzu. Przed rundą piątą dostał czytelny sygnał od narożnika – jest albo dwa do dwóch w rundach, albo prowadzisz 39-37.
Ale trzeba oddać Sterlingowi, że na dwa momenty Cejudo przypadały trzy momenty „Aljo”. Nie dał się zdominować w zapasach, bardzo dobrze wyglądał w klinczu, gdzie wyprowadzał zdecydowanie więcej ciosów od ex-mistrza. Sukcesywnie okopywał też lewą nogę przeciwnika, co z upływającym czasem coraz mocniej odznaczało się na mobilności pretendenta. „Funk Master” nie świrował, nie podpalał się po udanych pojedynczych ciosach, nie rzucał się z całymi kombinacjami. Wyszlifowana baza, konsekwentne realizowanie planu i punktowanie – Sterling zdawał się panować nad sytuacją. Nawet jeśli długo walczył na wstecznym biegu.
Ostatecznie na kartach sędziowskich wygrał Sterling – 48-47, 48-47, 47-48. Sędziowie byli jednogłośni tylko przy pierwszej i czwartej rundzie, którą wszyscy zgodnie dali Sterlingowi. I zdaje się, że nie ma tu poważniejszych kontrowersji, choć Cejudo był lekko zaskoczony. Ale nie zamierzał rozdzierać szat. Zdarł z siebie tylko rękawice, lecz nie zostawił ich w oktagonie na znak zakończenia kariery. – Muszę porozmawiać z rodziną, porozmawiać z Daną. Ale tak, to może być ostatni raz, gdy widzicie mnie w oktagonie. Zejście do kategorii niżej? Nie, nie wchodzi w grę – mówił tuż po przegranej.
Sterling z kolei po walce miał inne rzeczy na głowie, bo do oktagonu zaproszony został Sean O’Malley, który zdaje się oczywistym kolejnym pretendentem do pasa. Obaj nie szczędzili sobie ostrych słów, choć i tak show skradł Merab Dwaliszwili (rankingowa jedynka kategorii), który… przechwycił kurtkę O’Malleya, gdy ten wykłócał się z „Aljo”. Wiele wskazuje na to że jeszcze w tym roku Sterling stanie do kolejnej obrony pasa właśnie z 28-letnim Amerykaninem.
Co poza tym działo się na UFC 288? Belal Muhammad po dość męczącej walce pokonał Gilberta Burnsa na punkty i jest niepokonany w dziesięciu ostatnich starciach. Wygląda jednak na to, że to nie wystarczy do title-shota, bo w kolejkę przed niego do starcia z mistrzem Leonem Edwardsem wpycha się Colby Covington. W kategorii słomkowej Xiaonan Yan po zaledwie dwóch minutach rozprawiła się z Jessicą Andrade i sporo wskazuje na to, że w niedalekiej przyszłości o pas kategorii słomkowej zawalczą dwie Chinki, czyli właśnie Yan z Weili Zhang.
Świetny nokaut zaliczył Ikram Aliskerov, efektownie Drew Dobera skończył Matt Frevola, ale… czegoś nam na tej karcie brakowało. A, no tak. Brakowało nam eliminatora do pasa kategorii lekkiej, czyli starcia Charlesa Oliveiry z Beneilem Dariushem, które ostatecznie wypadło z karty przez uraz Brazylijczyka. Ale spokojnie – już za miesiąc obaj zmierzą się na UFC 289.
WIĘCEJ O UFC