Założenia obu drużyn sprzed starcia na Stadionie Narodowym bardzo szybko legły w gruzach. Ale dzisiejszy futbol, przy elastyczności taktycznej piłkarzy, rozumieniu gry przez trenerów i zmianach w przepisach, daje znacznie więcej możliwości reagowania w czasie rzeczywistym niż dawniej. Finał Pucharu Polski nie był porywającym widowiskiem, ale stanowi ciekawy przykład tego, jak wygląda dziś praca trenerów w trakcie meczu.
Mówiło się przez lata, że trenerzy wpływ na drużyny mają głównie do momentu rozpoczęcia meczu, stając się potem jedynie biernymi obserwatorami wydarzeń. Coś mogą podpowiedzieć, skorygować w szatni, czy zareagować zmianą, ale zasadniczo ich praca odbywała się głównie w miejscach innych niż ławka rezerwowych. To już jednak przeszłość. Mnogość systemów taktycznych, elastyczność zawodników, czy możliwość przeprowadzenia pięciu, a nawet sześciu zmian, sprawia, że reagowanie na wydarzenia meczowe w czasie rzeczywistym staje się jedną z najważniejszych umiejętności trenerskich.
[120 MINUT MORDĘGI DLA WSZYSTKICH. LEGIA Z PUCHAREM POLSKI]
FINAŁ TRENERÓW. JAK RUNJAIĆ I PAPSZUN REAGOWALI NA ZMIANY OKOLICZNOŚCI [ANALIZA]
–
Spis treści
- FINAŁ TRENERÓW. JAK RUNJAIĆ I PAPSZUN REAGOWALI NA ZMIANY OKOLICZNOŚCI [ANALIZA]
- ZASADA TRZECH SEKUND
- REAKCJA NA OSŁABIENIE
- PROBLEM NA SKRZYDŁACH
- POWRÓT DO BAZY
- REAKCJA PAPSZUNA
- WĘDRÓWKA OBROŃCÓW
- CZĘSTOCHOWSKIE PROBLEMY
- KIERUNEK EWOLUCJI RAKOWA
- KOLEJNE ROSZADY
- PAPANIKOLAOU JEDYNYM NIEZMIENNYM
- PRZYGOTOWANIE DO EUROPY
Finał Pucharu Polski doskonale pokazał, że do współczesnego futbolu pasuje słynne zdanie Johna Maynarda Keynesa: „Gdy zmieniają się fakty, zmieniam zdanie”.
Fakty zmieniły się na Stadionie Narodowym bardzo szybko. Do pierwszego gwizdka punktem odniesienia dla obu trenerów były wydarzenia sprzed miesiąca, gdy przy Łazienkowskiej Legia rozbiła Raków w najlepszym jak dotąd meczu pod wodzą Kosty Runjaicia. Dobierając skład, zwłaszcza Marek Papszun wyciągnął wnioski z tamtego spotkania, stawiając choćby na Jeana Carlosa Silvę kosztem Patryka Kuna, który w ligowym starciu został wręcz zjedzony przez Pawła Wszołka.
Obecność Tomasa Petraska też raczej była odpowiedzią na gola straconego podczas poprzedniej wizyty Rakowa w stolicy. Granie na Tomasa Pekharta wymaga szczególnych środków obrony powietrznej. A do takich zdecydowanie należy czeski wielkolud.
ZASADA TRZECH SEKUND
Ale tego typu analizy przetrwały w finale rozgrywek ledwie trzy minuty. Jednym z fundamentów futbolu Marka Papszuna jest zasada trzech sekund. Mówi ona, że jeśli po odbiorze na połowie przeciwnika w ciągu trzech sekund dotrze się z piłką w pole karne, niemal zawsze doprowadzi to do doskonałej sytuacji bramkowej. Zawodnicy Rakowa od lat mają więc wpojone, by po następującym wysoko przechwycie, nie obracać się w kierunku własnej bramki, nie grać na bok, nie poprawiać piłki trzy razy i nie dryblować, tylko natychmiast pchać akcję do przodu.
Czas ma tutaj fundamentalne znaczenie. Giannis Papanikolaou nie odebrał wprawdzie piłki na połowie rywala, ale blisko linii środkowej. W jego kopnięciu za plecy Filipa Mladenovicia było widać automatyzm znany z zasady trzech sekund. Fran Tudor wygrał z Yurim Ribeiro pojedynek biegowy. A że został przez obrońcę Legii sfaulowany, warszawian czekała perspektywa rozgrywania niemal całego meczu w osłabieniu.
Być może kluczowy dla losów spotkania moment miał miejsce kilkadziesiąt sekund później, gdy Ivi Lopez ustawił piłkę na wprost bramki Kacpra Tobiasza, chcąc wykonać rzut wolny. Uderzył mocno i celnie, ale młody bramkarz zdołał odbić piłkę jedną ręką na rzut rożny. Gdyby w tamtej sytuacji padła bramka, od razu po czerwonej kartce, Legia mogłaby się nie pozbierać. A przynajmniej mecz przybrałby zupełnie inny obrót. Ale Tobiasz wybił piłkę i Legia miała okazję przystosować się do nowych realiów.
REAKCJA NA OSŁABIENIE
Początkowo Kosta Runjaić chyba uznał, że faza meczu jest zbyt wczesna, by marnować jedną zmianę i poświęcać któregoś ze świeżych wciąż podstawowych zawodników, sadzając go na ławce. Zwłaszcza że granie piątką obrońców ma tę zaletę, że można dość bezboleśnie przejść na czwórkę, do której każdy zawodnik jest mniej lub bardziej przyzwyczajony.
Formalni gospodarze spróbowali więc tego wariantu, przechodząc na ustawienie 4-4-1. Filip Mladenović i Paweł Wszołek z wahadłowych przekształcili się w typowych bocznych obrońców, a Ernest Muci i Josue bez piłki, czyli przez większość czasu, bronili bocznych stref. W krótkich przerwach w grze kapitan Legii sugestywnie pokazywał partnerom, by cały czas grali blisko siebie. Miało to oczywiście tę zaletę, że częstochowianom trudno było przejść przez środek, gdzie mieli naturalną, wynikającą z samego ustawienia, przewagę liczebną, ale za bardzo eksponowało Legię od strony skrzydeł.
PROBLEM NA SKRZYDŁACH
By skutecznie bronić czwórką defensorów przeciwko drużynie grającej z szeroko ustawionymi wahadłami, trzeba albo rozciągnąć linię obrony, co tworzy w niej wyrwy, które można przeszyć jednym prostopadłym podaniem, albo mieć bardzo zdyscyplinowanych skrzydłowych, którzy skutecznie zajmą się pilnowaniem wahadłowych, pozwalając bocznym obrońcom pozostawać w szerokości pola karnego. A że skrzydłowymi Legii w tamtym momencie byli Josue i Muci, trudno było oczekiwać, że skutecznie na dłuższą metę upilnują Jeana Carlosa Silvę i Frana Tudora.
Zwłaszcza że w jednym z pierwszych pojedynków Hiszpan poradził sobie z Pawłem Wszołkiem, sprawiając, że zawodnik Legii musiał już grać z żółtą kartką na koncie. Legia przetrwała w taki sposób ponad pół godziny, ale jeszcze przed przerwą Runjaić postanowił działać. Poświęcił Muciego, wprowadzając za niego Maika Nawrockiego, czyli naturalnego następcę Ribeiro.
POWRÓT DO BAZY
To oznaczało dla warszawian powrót do wyjściowego ustawienia, oczywiście uszczuplonego o jednego zawodnika. Wszołek i Mladenović znów byli wahadłowymi, a pola karnego bronił tercet Artur Jędrzejczyk — Rafał Augustyniak — Maik Nawrocki. Względem wyjściowego, różniło się jedynie zadanie Josue, który cały czas musiał konsekwentnie ustawiać się bliżej prawej strony, zamykając tam Rakowowi przestrzenie w rozegraniu, ale w tym ustawieniu został odciążony od zadań defensywnych, bo główne wsparcie Wszołka znów miał stanowić Jędrzejczyk.
Odbijając ustawienie Rakowa, Legionistom łatwiej było pilnować przestrzeni i sprawiać, że mecz toczył się jako pasmo pojedynków. A grając piątką z tyłu, piłkarze ze stolicy lepiej pilnowali całej szerokości boiska.
REAKCJA PAPSZUNA
Wszystkie te przetasowania nie pozostawały jednak bez echa w ekipie rywali. Marek Papszun niespodziewanie zareagował na zmianę Legii, samemu także dokonując roszady jeszcze przed przerwą. Petrasek, którego obecność w składzie dało się uzasadnić tylko zadaniem neutralizowania Pekharta, był o tyle bezużyteczny, że do czeskiego napastnika i tak nie docierały żadne piłki.
Od momentu otrzymania czerwonej kartki cała drużyna Legii skupiała się wyłącznie na obronie. Dośrodkowania do wybicia z powietrza były bardzo nieliczne. A Raków miał problemy z rozgrywaniem akcji pozycyjnych i wygrywaniem pojedynków, w czym Petrasek nie jest zbyt pomocny.
Papszun zareagował więc na potrzeby zespołu. Zorana Arsenicia z lewej strony centralnego bloku przesunął w miejsce Petraska na jego środek. Stratosa Svarnasa przerzucił z prawej na lewą stronę, bo Grek czuje się tam lepiej niż Fran Tudor, który został cofnięty piętro niżej z wahadła na pozycję półprawego stopera.
WĘDRÓWKA OBROŃCÓW
Obrona Rakowa grała przez większość czasu na czterdziestym metrze od bramki rywala. Najbardziej cofnięci zawodnicy częstochowian i tak stali na połowie przeciwnika. Bardziej liczyło się w tym momencie, jak obrońcy radzą sobie z piłką przy nodze i jak szybko biegają, niż to, jak grają w powietrzu. Na boisku pojawił się z kolei Kun, co dawało szansę, że Raków będzie wygrywał pojedynki na bokach.
Przyszły zawodnik Legii poszedł na lewe wahadło, najbardziej naturalne dla siebie, więc Jean Carlos Silva musiał zmienić stronę na prawą, na której też czuje się bardziej swobodnie. Po 45 minutach meczu, w którym było 0:0, żaden z pięciu obrońców Rakowa nie schodził do szatni na tej samej pozycji, na jakiej z niej wychodził.
CZĘSTOCHOWSKIE PROBLEMY
W grze Rakowa najbardziej brakowało umiejętności wygrywania pojedynków oraz przyspieszania ataków pozycyjnych. Legioniści grali w sposób zdyscyplinowany, unikając niemal wszelkich ofensywnych wypadów. Wiedzieli, że przeciw rywalowi grającemu w przewadze i tak dobrze reagującego po przechwycie, nie mogą sobie pozwolić na nadzianie się na kontratak. Praktycznie tylko raz, gdy Ivi Lopez i Vladislavs Gutkovskis z pomocą Augustyniaka wyprowadzili kontrę, którą strzałem próbował wykończyć Władysław Koczergin, ale przegrał pojedynek z bardzo pewnym Tobiaszem, Legia dała się w ten sposób zaskoczyć.
Drużyna Runjaicia grała głęboko, w sposób bardzo zdyscyplinowany, pracując zespołowo i unikając indywidualnych pomyłek. A Raków w ataku pozycyjnym ewidentnie się męczył, nie mogąc w ten sposób przyspieszyć akcji. Bodaj dopiero w 97. minucie udało się częstochowianom przeprowadzić naprawdę dobry atak kombinowany. Silva zagrał wówczas prostopadle do Bartosza Nowaka, który strzelił niecelnie z ostrego kąta.
KIERUNEK EWOLUCJI RAKOWA
Zespół Papszuna przeszedł w ostatnich latach długą drogę, jeśli chodzi o prowadzenie gry i wygląda pod tym względem o niebo lepiej niż choćby w pierwszym sezonie po awansie. Ale gdy trafi na dobrze zorganizowanego rywala, mającego obrońców o niezłych umiejętnościach indywidualnych, ma problemy. Wciąż za mało jest tam piłkarzy kreatywnych albo przebojowych, umiejących wypracować przewagę w ostatniej tercji.
Gdy pracę w Borussii Dortmund kończył po siedmiu latach Juergen Klopp, który doprowadził ją do sukcesów głównie świetną grą bez piłki, władze klubu zatrudniły Thomasa Tuchela, oczekując od niego lepszej gry w ataku pozycyjnym. Słusznie zdiagnozowały, że zespół potrzebuje w tej kwestii zrobić kolejny krok. Wydaje się, że dla Dawida Szwargi to powinien być kierunek ewolucji zespołu, który przejmie po Papszunie.
KOLEJNE ROSZADY
Po roszadach z końca pierwszej połowy trenerzy nie skupili się wcale na biernym oglądaniu meczu. Widząc, że to kompletnie nie jest mecz pod Pekharta, Runjaić wprowadził do roli jedynego napastnika Macieja Rosołka, który miał głównie harować bez piłki, starając się przeszkadzać stoperom Rakowa w rozegraniu.
Papszun z kolei wymienił napastnika, a także wpuścił Nowaka za Bena Ledermana, co wymusiło cofnięcie Koczergina o jedno piętro. Od początku dogrywki wpuścił natomiast na prawe wahadło Wiktora Długosza, Silvę przesuwając ponownie na lewe, gdzie zaczynał mecz. W Legii w ostatnich 35 minutach gry doszło jeszcze do trzech zmian personalnych w obrębie tych samych pozycji.
PAPANIKOLAOU JEDYNYM NIEZMIENNYM
W efekcie, z 20 zawodników z pola, którzy o 16.00 stali na murawie przy Mazurku Dąbrowskiego, do serii rzutów karnych przystąpiła tylko połowa. Spośród tej dziesiątki, jedynie Giannis Papanikolaou spędził pełne 120 minut, grając ciągle na tej samej pozycji w tym samym ustawieniu.
W Legii tylko zadania Bartosza Slisza pozostały przez całe popołudnie z grubsza te same, choć on też musiał się dostosowywać do zmian systemu całej drużyny. Połowę rzutów karnych wykonywali zawodnicy, którzy mecz zaczynali na ławce. Futbol jeszcze nigdy bardziej nie przypominał koszykówki czy hokeja na lodzie. A trenerzy jeszcze nigdy nie mieli większego wpływu na wydarzenia. Umiejętność dostrzeżenia pewnych spraw w trakcie meczu i odpowiedniej reakcji na nie zaczęła należeć do najważniejszych w warsztacie.
PRZYGOTOWANIE DO EUROPY
Po niedawnym hicie między tymi drużynami przy Łazienkowskiej mówiono, że to reklama polskiej ligi i mecz, który można by bez wstydu rozegrać w jakichś silniejszych piłkarsko rozgrywkach. Finał Pucharu Polski był z kolei meczem, który można by bez wstydu pokazać jako finał ważnych rozgrywek. Tak zwykle wyglądają decydujące mecze. Zwłaszcza gdy jeden z zespołów szybko obejrzy w nich czerwoną kartkę. W lidze Legia pokazała Rakowowi indywidualne umiejętności jej zawodników, w pucharze na pierwszy plan wyszła zespołowość. Runjaić, a wcześniej Aleksandar Vuković, starali się przywrócić tej drużynie solidność. Umiejętność unikania prostych pomyłek. Błędów własnych, którymi karmi się rywala.
Nie w każdym meczu Legii było to widać, ale w tym najważniejszym, decydującym o ocenie całego sezonu, już tak. Trofeum zgarnął zespół, który potrafił powściągnąć indywidualne ambicje na rzecz zbiorowego wysiłku. Dla obu drużyn takie starcia wagi ciężkiej to najlepsze przygotowanie przed pucharami. Raków zobaczył, co go może czekać w meczu, w którym teoretycznie będzie faworytem, ale trafi na zdyscyplinowanego i zorganizowanego przeciwnika. Legia przećwiczyła 120 minut biegania za piłką i cierpliwego przesuwania, do czego rzadko ma okazję w lidze. Nawet jeśli to nie był porywający mecz, czuć było, że faktycznie uczestniczą w nim mocne i wyrównane zespoły, które wiedzą o sobie wszystko. Czyli takie, których trzeba oczekiwać w finale.
WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:
- 120 minut mordęgi dla wszystkich. Legia z Pucharem Polski
- Nerwy na ławkach i presja na Lasyka. Na finale iskrzyło między sztabami Rakowa i Legii
- Długo wyczekiwany moment triumfu. Kosta Runjaic wreszcie z pucharem na koncie
Fot. Newspix.pl