Wydawało się, że Piast musi skupić się na walce o utrzymanie, bo drużyna nie ma żadnych szans, by przedłużyć trwającą od sezonu 18/19 passę, kiedy to zawsze znajduje się w TOP6 na finiszu rozgrywek. Do klubu trafił jednak Vuković, stwierdził, że czemu nie, czołówka brzmi przecież dobrze i fajnie byłoby się tam znaleźć. No to Piast konsekwentnie realizuje ten plan, tym razem wygrywając w Łodzi z Widzewem.
Dotychczasowa przygoda trenera z gliwiczanami jest kapitalna. Zaczęło się trudno, prawda, od trzech meczów bez zwycięstwa – w tym wylot z Pucharu Polski na rzecz Górnika Łęczna – ale potem ta machina zaczęła się rozpędzać. Efekty widzimy teraz. Serial ośmiu spotkań bez porażki, w tym ledwie jeden remis – z Lechem Poznań. Poza tym zawsze do przodu. Nie poprzez wysokie wyniki, najczęściej mowa o 1:0, natomiast co z tego?
Piast ogląda się całkiem przyjemnie, to nie jest strzelenie gola, a potem murowanie za wszelką cenę. Ostatecznie też za 1:0 „płacą” w tabeli tyle samo, co za 5:0, a Vuković przejmował drużynę w kryzysie, nie zaś samograj.
Tabela ligowa za okres jego pracy wygląda następująco:
Robi wrażenie, prawda? Tempo Legii, a w szczególności Rakowa jest kapitalne, jednak Piast nie ma do liderów wcale tak daleko. Ciekawi jesteśmy kolejnego sezonu. Vuković ma mimo wszystko wciąż łatkę człowieka od odbudowy, aniżeli od budowy, choć stara się z nią walczyć – na boisku i poza nim, ostatnio w Weszłopolskich tłumaczył, dlaczego taki odbiór jest według niego krzywdzący. Niemniej jeśli będzie tak dalej kierował Piastem, pokonywał nieuniknione kryzysy (taka branża), nikt mu roli strażaka już nie udowodni.
A dziś – przez trzy-czwarte meczu klasa, potem niepotrzebna nerwówka, choć i tak udało się wyjść z niej zwycięsko. Przede wszystkim dlatego, że gliwiczanie długo byli do bólu skuteczni, właściwie nie podejmowali zbędnych ruchów – jak już uderzali na bramkę, to musieli mieć przekonanie, że wpadnie. Próbuje Tomasiewicz zza pola karnego? Pach, gol. Kopie Dziczek? Na linii strzału stoi Wilczek i myli Wrąbla. Kun się gubi i traci futbolówkę? Jedzie z nią Pyrka, bez problemu mija bramkarza i ładuje na pustaka.
Jak idzie, to idzie. Widać, kiedy zespół jest pewny siebie, dobrze ustawiony i doskonale wiedzący, co chce zrobić. Taki jest właśnie Piast. A że ma szczęście – no właśnie, jak już żre, to żre, szczęście sprzyja lepszym. A też trzeba umieć wykorzystać sprzyjające okoliczności. Prawda, że Kun podarował Pyrce prezent na środku boiska, natomiast nie takie patelnie były w tej lidze marnowane. Dużo czasu, to i masa myśli, a zawodnik Piasta doskonale wiedział, co chce zrobić i zrobił to bezbłędnie.
3:2 jest więc wynikiem nieco mylącym, bo gdyby nie wyraźny błąd Placha, to Widzew nie byłby w stanie podjąć jakiegokolwiek zrywu, grał bowiem bardzo, ale to bardzo przeciętnie. Piast górował nad gospodarzami bodaj w każdym elemencie, lecz – jak mawiał klasyk – football is football, you know? Proste uderzenie Letniowskiego, a Plach zamiast odbić, odstawia jakiegoś Krzysztofa Ignaczaka po ciężkiej nocy i puszcza klopsa. Widzew napędzany trybunami rusza, Pawłowski strzela gola kontaktowego i jest gorąco.
Shehu dwa razy był bliski uprzedzenia Placha, strzał Hansena został zablokowany, Pawłowskiemu piłka spadła na piątym metrze, ale nie zrobił z tego użytku. To powinny być didaskalia, nic nie znaczące historie o tym spotkaniu, natomiast jak w dominie: Plach się – delikatnie mówiąc – nie popisał i zrobił się zupełnie niepotrzebny smród.
No, ale Piast to wytrzymał i znów wygrał. A Widzew – znów przegrał. Na zwycięstwo beniaminka czekamy od połowy lutego. Rozumiemy, że małe oczekiwania, że tzw. równanie do średniej, ale po prostu trochę tęskno za lepszym obliczem ekipy Niedźwiedzia. Obyśmy je jeszcze kiedyś zobaczyli.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- 75 lat Pogoni. Szczecińskiej tak mocno, jak tylko się da
- Trela: Podstawy do utrzymania. Pięć aspektów, które odmieniły sytuację Korony
- Jak narobić sobie kłopotów. Klimala pozdrawia izraelskich kibiców
Fot. Newspix