La Spezia. Włoska ziemia, śródziemnomorskie powietrze, polskie DNA. Poza granicami naszego kraju nie ma klubu, w którym znajdziemy więcej rodzimych akcentów. Czterech piłkarzy. Dwóch istotnych pracowników pionu sportowego. Właściciel, który lada moment zainwestuje w ŁKS. Dlatego podczas wizyty w Italii nie mogłem nie odwiedzić zespołu, który jest bardziej “nasz” niż BVB za czasów trio Kuba, Lewandowski, Piszczek.
Pierwszy kontakt z klubem. Przyjeżdżają Polacy? Nic nowego, dzień jak co dzień. Zaskoczyć może co najwyżej to, że nie wpadają po to, żeby podpisać ze Spezią kontrakt. Szybko docierają do mnie historie o telefonach od menedżerów, którzy próbują dobić się do drużyny z Ligurii.
Mają nowego Kiwiora. Obiecują kolejnego Drągowskiego. Proszą o szansę dla następnego Recy.
Nie brakuje także zapytań o wywiady. Polscy zawodnicy Spezii Calcio regularnie pojawiają się w mediach, opowiadają o klubie. Też chcę zrobić wywiad, ale wtedy pada propozycja: słuchaj, może wpadniesz na dzień otwarty?
Człowiek z Radomia, więc odpowiedzieć mogłem tylko w stylu “BoKoTów” – nie trzeba mnie namawiać.
Spezia Calcio od kulis. Odwiedziliśmy Polaków w Ligurii
Z okolic dworca kolejowego w La Spezii w kierunku stadionu zmierzają małe grupki kibiców. Bardziej rodziny, bardziej grupy przyjaciół niż kohorty zorganizowanych ekip ultrasów reprezentujących poszczególne dzielnice. Ze ścian obiektu wszystkich bacznie obserwuje orzeł, symbol klubu. Łypie groźnie, wręcz ostrzegawczo, choć przecież Spezia to raczej Aquilotti niż Aquile.
Malutkie orły, orzełki.
Przed wejściem na wytarte schodki prowadzące do poszczególnych sektorów stoi miły pan z kamerą. Zaczepia kilku szalikowców, prosi o parę zdań. Być może montuje kulisy. Albo film motywacyjny. Ale z jakiego właściwie powodu? Co takiego się dzieje, że na Stadio Alberto Picco ściągnęło kilkuset fanów w białych barwach? Czym właściwie jest rzeczony “dzień otwarty”?
– Organizujemy takie wydarzenia co jakiś czas, żeby jednoczyć społeczność – wyjaśnia mi Leonardo Stefanelli, rzecznik prasowy klubu. – Głównie przed istotnymi meczami. Ten taki będzie. Gramy z Sampdorią, czyli po pierwsze to regionalne derby, po drugie ważne spotkanie dla układu tabeli.
Spezia Calcio reprezentuje jedno z dwóch najmniejszych miast w Serie A. I jak to z kopciuszkami bywa, walczy o przetrwanie w lidze.
– Serie B to piekło. Byłem tam przez osiem lat i nie mam ochoty wracać. Spadasz i nie możesz się wygrzebać. Liczysz na walkę o awans, ale spadasz do Serie C – opowiada, rozkładając ręce.
Kiedy mój rozmówca wymienia nazwy drużyn, które były w piłkarskim raju, a teraz podążają drogą Dantego, zwiedzając zakamarki diabelskiego siedliska. Crotone runęło aż do trzeciej ligi. SPAL i Venezia mogą podążyć tym śladem. Cagliari, królestwo Gigiego Rivy, także cierpi katusze.
Skoro los nie oszczędza nikogo, to czemu ma oszczędzić Spezię? Czy w ogóle warto trzymać kciuki za to, żeby populacja orłów na piłkarskich salonach pozostała niezmienna?
Bartłomiej Drągowski – idol włoskich kibiców
– Daiiii! – wrzeszczy młody chłopak, zmieniając tylko nazwiska towarzyszące temu typowemu dla Włochów okrzykowi zagrzewającemu zawodników do boju. Piłkarze raz za razem pędzą z jednego końca boiska na drugi, przyklejeni do linii bocznej, jednak sympatyk Spezii nie ma dość. Inny dzieciak stanął na krzesełku, żeby lepiej widzieć swoich idoli.
Większość obecnych jest w pełnym rynsztunku. Koszulka z nazwiskiem lokalnej gwiazdy na plecach. Czapeczka, szalik czy inny gadżet towarzyszący. Ktoś macha flagą na kiju. Kolejni pozują do zdjęć klubowego fotografa na tle swojej fany. Na trybuny ściągnęło kilkaset osób w różnym wieku. Są matki z dziećmi, są babcie, są młodzi gniewni.
– Frekwencja mogłaby być wyższa, ale godzina trochę nie sprzyja. Jest piętnasta, wielu kibiców jest jeszcze w pracy – mówi Leonardo, jakby trochę się usprawiedliwiając.
Nie musi. Atmosfera, którą chciał mi pokazać, jest naprawdę sympatyczna. Nie jest to wizyta w stylu “zróbmy hałas”. Bez rac, bez okrzyków sugerujących, co trzeba zrobić z piszczelami zawodników Sampdorii. Jeśli jednak myślicie, że w takim razie ciężko mówić o faktycznym zachęceniu piłkarzy do tego, żeby dali z wątroby, jesteście w błędzie.
Kiedy zespół podszedł w okolice ławek rezerwowych i oklaskami podziękował za obecność, zbierałem się już na umówioną rozmowę. Myślałem, że to byłoby na tyle. Za moment jednak pod bandami pojawił się pierwszy gość w czarnym trykocie. Za nim następny, potem kolejny. Nim się obejrzałem, otaczała mnie grupa kibiców opętanych obsesją zrobienia sobie zdjęcia, zgarnięcia podpisu do kolekcji.
Trybuny w zasadzie spłynęły na boisko. Niewielka frekwencja? Nic z tego, kolejka do autografów była ogromna, a zainteresowani nie dawali za wygraną.
Przemysław Wiśniewski też podpisywał gadżety
– Drago, Drago! – wołali Bartłomieja Drągowskiego kibice to z jednej, to z drugiej strony. Polski bramkarz zaś krążył przez kilkanaście minut, podpisując wszystko, co przytargali ze sobą sympatycy. Daniele Maldini usłyszał, że jest futuro campione, przyszłym mistrzem. Ktoś domagał się przekazania pomarańczowej narzutki do prywatnego muzeum. Eksponat najpewniej tam trafi, bo chwilę później był już w garści uradowanego Włocha.
Rozanielenie kibiców rosło wprost proporcjonalnie do tego, jak daleko od konkretnej osoby znajdował się Bartłomiej Drągowski. Albo M’Bala Nzola. Tylko ten napastnik dorównuje popularnością Polakowi.
– Mieliśmy szczęście, że nie trafił do Premier League i mogliśmy go do siebie ściągnąć. To nasza nadzieja na utrzymanie. Chciałbym, żeby został na kolejny sezon – słyszę od lokalsów. – Drago wygrał kilka ostatnich głosowań na piłkarza meczu. To nagroda od kibiców, bardzo istotna, ważniejsza niż oficjalne nagrody ligowe. Na koniec sezonu fani wybierają MVP całych rozgrywek i na pewno zostanie nim albo Drago, albo N’Zola.
Mbala, potrzymaj dzieciaka. Trzeba mu zrobić pamiątkę na przyszłość
Szał trwa dobre pół godziny, przez tłum kibiców przewija się spora część zespołu. Wsparcie przed derbami? Bez dwóch zdań. Fani z La Spezii pokazali, że im zależy.
Walczą o życie i rosną. Jak rozwija się Spezia Calcio?
Wszystko jest symbiozą. Kibice dbają o klub, klub dba o kibiców. Spezia Calcio nie pozwoliła mi zachwycić się samą sobą jako miejscem. Oczywiście morze, góry i włoskie uliczki są urokliwe z natury, jednak Aquilotti chyba trochę wstydzą się tego, że klubowa infrastruktura odbiega od sympatycznego wizerunku miasta i fanów. Od wizji ciekawego projektu z amerykańskim właścicielem za sterami, z zaawansowanymi danymi, które pomagają wyszukiwać Kiwiorów.
La Spezia ma stary stadion i skromną bazę treningową. Wszystko jest miejskie, więc wypada odesłać do reportażu z Florencji, gdzie przeboje tym spowodowane doprowadzają do szewskiej pasji Rocco Commisso.
Ruina i dzieło sztuki. Dlaczego Fiorentina jest więźniem Stadio Artemio Franchi?
Ekipa z Ligurii ma ciut łatwiej.
– Latem rozpoczynamy remont głównej trybuny, który sfinansuje pan Platek. Rok temu właściciel zainwestował w trybunę, na której jest sektor gości. Następnie odnowiona zostanie część stadionu przeznaczona dla ultrasów. Powstanie nad nią dach, co zwiększy komfort oglądania spotkań – opowiada mi rzecznik prasowy Spezii.
Leonardo oprowadza mnie po klubie. Mijamy kontenery i budki, które robią za tymczasowe miejsca pracy dla obsługujących ligowe mecze. Nadawcy narzekają, że obiekt w La Spezii nie sprzyja transmisjom ligowych spotkań. Kręcić nosem mogą nie tylko oni. Na liście rzeczy do zrobienia wysoką pozycję zajmuje remont szatni. Obecna przypomina, że Stadio Alberto Picci liczy sobie ponad sto lat.
– Stadion na dwanaście tysięcy miejsc nam wystarcza, to idealna pojemność dla takiego klubu, jak nasz. Chcemy jednak, żeby obiekt był nowoczesny, żeby przyciągał kibiców na mecze – tłumaczy mój rozmówca i wskazuje na ściankę z malowniczymi widokami i hasłem reklamującym region. – Słyszałeś, o Cinque Terre? To turystyczna perła Ligurii, co roku odwiedzana przez miliony turystów. Współpracujemy z regionalnymi władzami, promujemy nasz zakątek Włoch. Mamy prosty cel: niech ci, którzy wpadają do Cinque Terre, zajrzeli do Spezii, zainteresowali się klubem.
Trzeci komplet strojów Spezii inspirowany jest właśnie wspomnianą turystyczną atrakcją. Stąd żółte tło, stąd morze kolorów na froncie.
Bartłomiej Drągowski prezentuje „turystyczne” stroje
Z koszulkami oraz z regionem związana jest także postać zmarłego dekadę temu Paolo Ponzo. Były pomocnik Spezii, który dostał ataku serca podczas maratonu, inspiruje zawodników ze ściany w szatni.
“Każdy zawodnik, który zakłada ten trykot, musi czuć się zaszczycony, że może to robić oraz odpowiedzialny za to, jak go reprezentuje”.
Hasło wygłoszone przez Ponzo swego czasu widniało nawet na t-shirtach meczowych Aquilatti, konkretniej na kołnierzyku. Klubowy korytarz znów prowadzi mnie do biura, w którym widnieje wielki orzeł z brązu. Symbol, ozdoba, historia. Temat rozmów już dawno zszedł na postaci wyjątkowe, co okazało się dobrą okazją do powrotu do tego, co przyciągnęło mnie do niewielkiego miasteczka oddalonego o 160 km od Florencji, destynacji mojej podróży.
– Jakub Kiwior to najważniejszy piłkarz w historii Spezii – deklaruje Leonardo, zachwycając się Polakiem jako zawodnikiem, podkreślając wagę jego transferu do Arsenalu.
Czuję się usatysfakcjonowany. O takie słowa o rodakach grających poza granicami kraju nic nie robiłem. Za to Spezia zrobiła sporo, żeby zyskać moją sympatię i zdrowaśkę za to, żeby liguryjczycy uratowali się przed ogniem piekielnym.
WIĘCEJ O WŁOSKIEJ PIŁCE: