Studiował budowę maszyn i przez osiem lat pracował jako inżynier w przemyśle motoryzacyjnym. Ale od dekady trudni się budowaniem maszyn do pressingu w kolejnych europejskich krajach. Jego Benfica robiła w tym sezonie furorę w Europie. Tylko w ojczyźnie Niemiec na razie nie zapracował na pełne docenienie.
To był tylko sparing, ale Pep Guardiola i tak był poruszony. – Tak agresywnego ofensywnego futbolu jeszcze nigdy nie widziałem – stwierdził ówczesny trener Bayernu Monachium, po tym, jak jego zespół został przez Red Bull Salzburg rozbity trzema bramkami. W podobny sposób austriacka machina zgniotła pięcioma golami w dwumeczu Ajax Amsterdam już w Lidze Europy. Po niemieckiego trenera, który w ojczyźnie prowadził tylko II-ligowe SC Paderborn, zgłaszała się połowa Bundesligi. Bayer Leverkusen, który wygrał ten wyścig, pod jego batutą miał zostać jedną z najbardziej efektownych drużyn Europy. Absolwent budowy maszyn, który przez osiem lat pracował w zawodzie jako inżynier w przemyśle samochodowym, wkraczał na wielką scenę. To był szczyt międzynarodowej popularności Bundesligi. Za rywali miał Pepa Guardiolę, Juergena Kloppa, czy Thomasa Tuchela. Aż trudno uwierzyć, że niemal dekadę później jego dorobek w ojczystej lidze wciąż zamyka się na jednym klubie, w którym spędził niepełne trzy sezony. Samo to, że jest z Benficą w ćwierćfinale Ligi Mistrzów jako jeden z dwóch — obok Thomasa Tuchela — Niemców, świadczy o tym, że doszedł na zawodowe szczyty. Ale była to okrężna droga. Niemal z pominięciem ojczyzny.
KOMPROMITACJA NA STARCIE
Zatrudnienie Schmidta było pierwszą ważną decyzją personalną Rangnicka, który w połowie 2012 roku został dyrektorem sportowym obu klubów Red Bulla i przekonał Dietricha Mateschitza, właściciela koncernu, do futbolu energetycznego, opartego na wysokim pressingu. A były trener Paderborn miał najlepiej wcielić te idee w życie. Zaczęło się jednak od totalnej katastrofy. W drugim meczu w nowym klubie Schmidt przegrał z luksemburskim FC Dudelange w eliminacjach Ligi Mistrzów. W rewanżu nie zdołał odrobić strat, zaliczając jedną z największych kompromitacji w dziejach austriackiej piłki. Trudno było wtedy zakładać, że spośród wielu zdolnych trenerów, którzy ruszali w ostatnich latach z Salzburga w świat, to właśnie pierworodne dziecko Rangnicka będzie po czasie wspominane z największym rozrzewnieniem. Nawet jeśli w debiutanckim sezonie zajął tylko drugie miejsce w lidze, co nigdy później klubowi Red Bulla już się nie zdarzyło.
FUTBOL ICE
Tamten porywający styl tylko częściowo udało się Schmidtowi przenieść na wyższy poziom niemieckiej Bundesligi. Jego Bayer miewał momenty zapierającego dech w piersiach piękna. Jego futbol okraszano skrótem „ICE”, którym określa się niemiecką szybką kolej. Zdarzyło mu się ograć Bayern Guardioli, Borussię Kloppa i urwać punkt Barcelonie Luisa Enrique, ale nigdy nie udało mu się ustabilizować formy zespołu. Im dłużej pracował, tym jaśniejsze stawało się, że to trener bez planu B. Łatwy do rozszyfrowania. Zawsze wybierający gaz do dechy. Jego drużyna traciła zbyt wiele goli. Po 2:6 od Dortmundu Tuchela pokazano mu wreszcie drzwi.
KRÓTKI LONT TRENERA
Ogólny obraz trenera psuł też krótki lont, z którego dawał się poznać w momentach niepowodzeń. Gdy odmówił sędziemu Feliksowi Zwayerowi, który wyrzucił go na trybuny, opuszczenia ławki rezerwowych, a mecz Bayeru z Dortmundem trzeba było z tego powodu przerwać na dziesięć minut, wybuchł skandal na całe Niemcy. Kilka miesięcy później nagrano go, jak ubliżał Julianowi Nagelsmannowi, prowadzącemu wówczas Hoffenheim. Nikt nie odmawiał mu fachowości, ale atmosfera wokół niego po niemal trzech latach w Bundeslidze zrobiła się gęsta. Podjęcie pracy na chińskiej prowincji w wieku zaledwie 50 lat uznano za akt kapitulacji w futbolu na najwyższym poziomie.
ODBUDOWA W HOLANDII
A jednak Schmidt wrócił. Z Azji przywiózł Puchar Chin i wspomnienie trzech udanych sezonów. Praca w PSV Eindhoven, którą później podjął, dorzuciła mu do CV dwa kolejne trofea. Choć dwa razy doprowadził zespół zaledwie do wicemistrzostwa, w Niemczech zwrócono uwagę na to, jak przywrócił do żywych Mario Goetzego. I sam również zaczął ponownie być gorącym kandydatem do powrotu do ligi niemieckiej. Przymierzano go do Lipska, Herthy Berlin czy Eintrachtu Frankfurt. On jednak konsekwentnie odrzucał wszystkie oferty z Bundesligi. Nigdy głośno tego nie powiedział, ale jednak w doniesieniach przebijały się informacje, że wolałby pracować z dala od medialnego zgiełku panującego w ojczyźnie. Wybrał karierę obieżyświata, który w każdym kraju prowadzi maksymalnie jeden klub. I po dwóch-trzech latach przeprowadza się, zaczynając z czystą kartą.
ODSTRASZAJĄCA KLAUZULA
W Portugalii była ona do tego stopnia czysta, że Nicolas Otamendi miesiące po jego zatrudnieniu przyznał, że początkowo nie miał pojęcia, kto został trenerem jego drużyny. Nazwisko Schmidta nic mu nie mówiło. W kraju, który wychowuje w ostatnim czasie tylu cenionych szkoleniowców, też panowało zdziwienie, że tak wielki klub zdecydował się na zatrudnienie trenera, który nawet w ojczyźnie nie należał do głównego nurtu. Zwłaszcza że od trzynastu lat, gdy pracował tam Hiszpan Quique Sanchez Flores, nie zatrudniono w Lizbonie zagranicznego trenera. W XXI wieku jedynymi szkoleniowcami spoza Półwyspu Iberyjskiego, których tam zaproszono, były dwie rozpoznawalne międzynarodowo postaci — Ronald Koeman i Giovanni Trapattoni. Obawiano się dalszej marginalizacji klubu, który od 2019 roku nie sięgnął po mistrzostwo, oglądając ze sporej odległościu punktowej triumfy Porto oraz Sportingu. Po niespełna sezonie pracy Schmidta klub zaproponował mu przedłużenie kontraktu do 2026 roku. Głównie po to, by podnieść zawartą w nim kwotę wykupu trenera do 30 milionów. Dziesięć, które widniało tam wcześniej, zaczynało zbyt mocno wyglądać na promocję, zwłaszcza dla ciągle myszkujących w Portugalii bogaczy z Premier League.
NAJLEPSZY PORTUGALSKI ZESPÓŁ OD LAT
Ruben Amorim, jeden z najzdolniejszych trenerów młodego pokolenia w Europie, prowadzący Sporting, stwierdził jakiś czas temu, że tegoroczna Benfica to najlepszy portugalski zespół od wielu lat. Po 26 kolejkach klub ze stolicy miał na koncie 71 punktów, co w 90-letniej historii ligi zdarzyło się tylko dwukrotnie. Strzelił najwięcej goli i najmniej stracił. W pierwszych 40 meczach sezonu we wszystkich rozgrywkach zanotował tylko dwie porażki. I to pomimo faktu, że w lecie stracił Darwina Nuneza na rzecz Liverpoolu, a w zimie Enzo Fernandeza wyrwała mu Chelsea. Zespół Schmidta wykreował nowe gwiazdy, jak Goncalo Ramos, który na mundialu wygryzł ze składu Portugalczyków Cristiano Ronaldo, ale też odrestaurował stare. Joao Mario, Alejandro Grimaldo czy Chiquinho, którzy wydawali się wcześniej odstawieni na boczny tor, znów zaczęli odgrywać ważne role w drużynie.
PRZEMARSZ PRZEZ EUROPĘ
Jeszcze bardziej imponujący był jednak przemarsz tego klubu przez Europę. Charakterystyczne były słowa Schmidta, który po wygraniu grupy stwierdził, że „po losowaniu było mu obojętne, czy wyjdzie do fazy pucharowej z pierwszego, czy z drugiego miejsca”. Tak, jakby obecność Paris Saint-Germain czy Juventusu w tej samej grupie nie wywołały w nim ani cienia wątpliwości, że jego zespół i tak znajdzie się w dwójce najlepszych. Ostatecznie finiszował jako lider, za co dostał nagrodę w postaci wylosowania FC Brugge 1/8 finału. Po Belgach jego zespół się przejechał. Benfica bywała już w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, ale nigdy nie dotarła do niego w takim stylu. Schmidt na tym poziomie jeszcze nie gościł. Z Bayerem Leverkusen odpadał w najlepszym wypadku w 1/8 finału. Z PSV i Salzburgiem nigdy się do Ligi Mistrzów nie dostał.
NAUKA PLANU B
W hymnach pochwalnych, jakie powstawały na cześć Niemca, podkreślano jego trenerską ewolucję. Wprawdzie Benfica oczywiście gra szybki, dynamiczny, oparty na kontrpressingu futbol, ale ma więcej wymiarów niż poprzednie drużyny Schmidta. Mając ponad 60 procent średniego posiadania piłki, wie, co z nią zrobić także w spokojniejszym ataku pozycyjnym. W Lidze Mistrzów nie zawsze stawia, jak dawniej, na szaleńczy futbol spod hasła: „uważajcie, nadchodzimy”. Jeśli chodzi o agresywność doskoku, drużyna Niemca zajmuje w tej edycji miejsce bliżej środka europejskiej stawki. W wieku 56 lat trener wreszcie zaczął przystępować do meczów z więcej niż jednym planem na zwycięstwo.
NAJTRUDNIEJSZE TYGODNIE
Jak na dobrą opinię, jaką Schmidt cieszy się w fachowych kręgach, w jego gablocie jest jednak stosunkowo niewiele trofeów. I ostatnie tygodnie zaczynają niebezpiecznie pokazywać dlaczego. Do rewanżu z Interem Mediolan Benfica przystąpi w najtrudniejszej dla siebie fazie tego sezonu. Nie dość, że dwubramkowo przegrała z tym rywalem na własnym stadionie, stawiając się w arcytrudnej sytuacji przed starciem na San Siro, to jeszcze w lidze przegrała dwa razy z rzędu. O ile porażkę w meczu na szczycie z FC Porto dało się jakoś wytłumaczyć, to przecież także silna drużyna, o tyle 0:1 z Chaves w ostatni weekend pokazało, że coś się w jego maszynie zacięło. Przewaga w lidze z dziesięciu punktów stopniała do czterech. W krajowym pucharze Orłów już nie ma po ćwierćfinałowej porażce z Bragą w rzutach karnych. W Lidze Mistrzów, choć po losowaniu drabinki wydawało się, że istnieje realna szansa przebicia się nawet do pierwszego od 33 lat finału, prawdopodobnie pozostał już tylko jeden wieczór. A w międzyczasie Schmidt odrzucił jeszcze w trybuny butelkę, którą rzucił w niego jeden z fanów Vizeli, by potem prowokować tłum pokazywaniem mu na palcach korzystnego dla jego drużyny wyniku. To oczywiście szczególnie skrzętnie zostało odnotowane w ojczyźnie. Nawet jeśli Schmidt od czasów Bundesligi się zmienił, to jednak nie tak do końca.
WYGRANY EUROPEJSKIEGO SEZONU
Niezależnie od tego, czy Benfice uda się w Mediolanie jakoś odwrócić losy dwumeczu, Schmidta trzeba będzie uznać za jednego z największych trenerskich wygranych tej edycji Ligi Mistrzów. Do najlepszej ósemki przebijał się przez dwie rundy eliminacyjne i bardzo trudną grupę. Doszedł do szczebla, który dla portugalskich klubów od niemal dwudziestu lat stanowi sufit nie do przebicia. Samej Benfice obecność w ćwierćfinale zdarzyła się dopiero po raz trzeci w ostatnich dziesięciu edycjach. Chociaż w Bundeslidze mogli już o nim zapomnieć, Roger Schmidt to dziś jeden z najważniejszych eksporterów wciąż bardzo wpływowej niemieckiej myśli szkoleniowej na europejskie rynki. Sułtan pressingu nigdy nie miał się tak dobrze.
Czytaj więcej na Weszło:
- Rudzki: Czy sezon Arsenalu będzie udany, jeśli przegrają tytuł z City?
- Galan: Odwiedziłem Auschwitz. Możesz o tym czytać, ale dopiero tam czujesz, co się stało
- Hity w tej lidze mogą być ciekawe
Fot. Newspix