Nim skończył 30 lat, prowadził już jeden z kultowych niemieckich klubów. Nim odebrał licencję trenerską, miał już za sobą najbardziej udane wejście w zawód w historii zawodowego futbolu w Niemczech. Jeśli jego FC St. Pauli ogra dziś Eintracht Brunszwik, zanotuje jedenaste zwycięstwo z rzędu, co w dziejach 2. Bundesligi nie zdarzyło się jeszcze nikomu. Fabian Huerzeler błyskawicznie wyrósł na jedno z najgorętszych nazwisk nowego pokolenia trenerów w Niemczech.
Gdy dziennikarze “Hamburger Abendblatt” ruszyli na drugi koniec kraju, do zamieszkiwanej przez niespełna 600 osób bawarskiej wioski Pipinsried, w poszukiwaniu korzeni nowego trenera FC St. Pauli, nie musieli długo czekać na mięsistą wypowiedź. “Wydał mi się rozpieszczonym dzieciakiem, którego rodzice kładli na płatkach róży” – wypalił rzecznik prasowy V-ligowca na temat trenera, o którym rozpisują się ostatnio wszystkie niemieckie media. Pierwsze wrażenie było uprawnione. Huerzeler miał 23 lata. Miał za sobą dekadę spędzoną w akademii Bayernu Monachium. Pochodził z dobrego domu. Jego rodzice prowadzą jedną z najbardziej znanych klinik dentystycznych w bawarskiej stolicy. Ojciec jest zapraszany na sympozja naukowe na całym świecie. W wiosce, której nawet nazwa sugeruje, że jest pipidówą, miał prawo wywoływać podejrzliwość miejscowych. Zwłaszcza gdy na przedsezonowym obozie przygotowawczym zaczął codziennie urządzać wideoanalizy. I przegrał cztery z pierwszych sześciu meczów ligowych.
KROK OD 36-LETNIEGO REKORDU
Siedem lat później Huerzeler jest najbardziej znaną postacią, jaka kiedykolwiek pojawiła się w wiosce. Jej łącznikiem ze światem. Autorem największego sukcesu w historii lokalnego klubiku. Jako grający trener wprowadził go do IV ligi, dzięki czemu na miejscowy stadionik zaczęły przyjeżdżać rezerwy Bayernu, Norymbergi, a nawet pierwsza drużyna TSV 1860. Dziś nikt tam już nie ma wątpliwości, że trzeba dla niego zrobić miejsce w galerii sław zawieszonej na ścianie budynku klubowego. Choć 2. Bundesliga to jeszcze nie Liga Mistrzów, o której Huerzeler mówił już w czasach Pipinsried, scena, na której obecnie występuje, już jest wielka. Jako pierwszy trener w historii zawodowego niemieckiego futbolu rozpoczął pracę od dziesięciu zwycięstw. Jako pierwszy w historii FC St. Pauli w ogóle wygrał dziesięć meczów z rzędu. Jeśli w niedzielę pokona beniaminka z Brunszwiku, pobije 36-letni rekord drugiego szczebla ustanowiony przez Karlsruher SC Winfrieda Schaefera. Przez drugą ligę niemiecką przewinęło się w ostatnich dwudziestu latach kilku bardzo cenionych trenerów, od Juergena Kloppa, przez Ralfa Rangnicka, po Christiana Streicha. Żaden jednak nie wyczyniał w niej jednak takich cudów jak trener, który licencję UEFA Pro odebrał dopiero przed kilkunastoma dniami.
OBYWATEL ŚWIATA
Huerzeler to obywatel świata. Przyszedł na świat w Houston, gdzie na początku lat 90. pracowali jego rodzice. Z tego tytułu ma obywatelstwo amerykańskie i był przymierzany do gry w reprezentacji olimpijskiej tego kraju na igrzyskach w Londynie w 2012 roku. Stany Zjednoczone opuścił jednak jako dziecko. Przez Zurych (jego ojciec jest Szwajcarem, matka Niemką) i Fryburg trafił do Monachium. I jako 11-latek dołączył do akademii Bayernu. W najsłynniejszym niemieckim klubie szkolono go aż dziesięć lat, choć twierdzi, że przez pierwsze trzy był absolutnie najgorszym piłkarzem w klubie.
KAPITAN PRZYSZŁYCH GWIAZD
Szybko na pierwszy plan wyszła jednak jego osobowość. Charakter lidera. Jego ówcześni trenerzy porównują go do Stefana Effenberga, którego przypominał także liczbą łapanych kartek. W jednym z sezonów w Pipinsried uzbierał ich czternaście. Bilans całej kariery to 81 żółtych i siedem czerwonych. Wyróżniał się też wizją gry. Zabrakło mu jednak talentu, by zrobić karierę taką, jak jego kumple z drużyny. Najbliżej trzymał się z Emrem Canem. Grał z Davidem Alabą, Pierrem-Emilem Hoejbjergiem, czy występującymi dziś w Bundeslidze Philippem Maxem i Mitchellem Weiserem. Najbliżej marzenia o zawodowstwie był już po przenosinach do Hoffenheim, gdzie spędził letnie przygotowania z pierwszą drużyną, ale po obozie usłyszał od trenera Markusa Gisdola, że nie będzie mu potrzebny i znów wylądował w rezerwach. Na boisku nigdy nie wyściubił nosa ponad IV ligę.
SPOŁECZNY ROZWÓJ W TRUDNYCH CHWILACH
Wczesne rozpoczęcie kariery trenerskiej okazało się dla niego najlepszą drogą. Przekonanie rodziców, że po latach gonienia za piłkarskim marzeniem i stawiania edukacji na drugim planie, jego nowym sposobem na życie będzie praca w Pipinsried, nie było ponoć łatwe, zwłaszcza że trójka jego rodzeństwa dobrze już sobie radziła w “prawdziwych”, szanowanych zawodach. Ale talent Huerzelera szybko pozwolił mu przebić się wyżej. Po sensacyjnym awansie wywalczył jeszcze bardziej sensacyjne utrzymanie. A w kolejnym, już spadkowym sezonie, ludzie w wiosce zauważyli, że stał się bardziej przystępny, ludzki. Moment niepowodzenia sprawił, że jego warsztat wzbogacił się o komponent społeczny, chyba najważniejszy w pracy trenera.
DOŚWIADCZENIE W STRUKTURACH ZWIĄZKU
Już jako szkoleniowiec tej drużyny pracował również w strukturach związkowych, jako asystent selekcjonerów reprezentacji U18 i U20, zyskując znajomości w całej branży. Gdy Timo Schultz, trener FC St. Pauli, potrzebował asystenta, zatrudnił Huerzelera, którego poznał na jednej z konferencji. Długo pisali wspólnie historię sukcesu. Wyrzucili z Pucharu Niemiec Borussię Dortmund. W całym 2021 roku zdobyli rewelacyjne 75 punktów. W poprzednim sezonie do ostatniej kolejki walczyli o awans do Bundesligi. A sam Schultz potwierdzał status ikony hamburskiego klubu. Spędził w nim przecież siedem lat jako piłkarz i kolejne dziewięć jako trener młodzieży oraz asystent w pierwszej drużynie. Gdy w grudniu, po siedemnastu latach spędzonych na Millerntor, wyrzucano go z pracy, kibice pisali petycje do zarządu. Podkreślali w nich, że takie potraktowanie legendy było sprzeczne z wartościami klubu.
TRUDNA SYTUACJA WYJŚCIOWA
Huerzeler nie miał więc łatwego startu. Także ze względu na opłakaną sytuację sportową. Po fatalnej jesieni walka o awans sprzed kilku miesięcy wydawała się odległym wspomnieniem. Z drużyny odeszły w lecie największe gwiazdy Guido Burgstaller i Daniel Kofi-Kyereh, których nie udało się zastąpić. “Piraci” nie wygrali żadnego wyjazdowego meczu. Zimowali poza strefą spadkową tylko dzięki lepszej różnicy bramek, ale tylko z punktem przewagi nad ostatnim miejscem. Klub krytykowano, że w takiej sytuacji stawia na żółtodzioba, który w dodatku był członkiem poprzedniego sztabu. Z perspektywy kilku miesięcy wydaje się to jednak momentem zwrotnym w pełnej turbulencji historii St. Pauli.
NAJLEPSZY MOMENT W KARIERZE
Zaczęło się od Norymbergi. Potem był Hanower. Kaiserslautern. Magdeburg. Hansa. Paderborn. Fuerth. Sandhausen. Jahn Regensburg. Wreszcie przed tygodniem walczące o bezpośredni awans Heidenheim. Dziesięć zwycięstw. Bilans bramek 18:3. Po ostatnim meczu kapitan Jackson Irvine powiedział zawodnikom w szatni, by doceniali ten moment, bo prawdopodobnie nigdy w karierze już im się nie powtórzy. Tylko naprawdę najlepszym klubom świata udaje się kiedykolwiek wygrać dziesięć razy z rzędu. Ale im także rzadko.
DNA BAYERNU
Nowy trener, drugi wśród najmłodszych w historii tego szczebla, w momencie nominacji miał jeszcze 29 lat, nie przeprowadził rewolucji. Pozostał przy preferowanym przez poprzednika systemie. Choć podkreśla, że dziesięć lat w Bayernie odcisnęło poważne piętno na jego DNA i sprawiło, że zawsze chce dominować i mieć piłkę przy nodze, jego drużyna pasuje charakterem do miejsca, w którym gra. Drużyna St. Pauli ma być jak trybuny. Dzika. Waleczna. Intensywna. Nawet gdy nie gra rewelacyjnie, przebiega ponad 120 kilometrów w meczu. I jest za to nagradzana szczyptą szczęścia.
LIDER CAŁEJ GRUPY
Oprócz drobnych korekt, takich jak zrobienie z rezerwowego środkowego pomocnika Connora Metcalfe’a ciekawego skrzydłowego, najważniejsze było rozpalenie ognia w całej drużynie. Sprawienie, że grupa pójdzie za nim. A nie przyszło to łatwo. Na jednym z pierwszych treningów Leart Paqarada, lewy wahadłowy i jedna z ważniejszych postaci szatni, pomstował, że w jednej z drużyn znalazło się “pięciu graczy poniżej 170 cm wzrostu”. Trener chciał odesłać go do szatni, ale piłkarz odmówił. Na konferencji prasowej Huerzeler… pochwalił Kosowianina za to, że jest emocjonalnym liderem zespołu. Dziś 28-latek mówi już o trenerze tylko w superlatywach.
HAMBURSKA WALKA O AWANS
Niesamowita seria nie pozostała bez wpływu na sytuację w tabeli. Nad strefą spadkową St. Pauli ma już aktualnie 20 punktów przewagi, więc nie musi się nią zajmować. Jest w końcu na czwartym miejscu, tuż za Hamburgerem SV. Jeśli dziś wygra, zbliży się do lokalnego rywala na ledwie trzy punkty. A w kolejny weekend rozegra z nim derby. Z siedemnastopunktowej przewagi sprzed trzech miesięcy może wkrótce nie zostać nic. Niezależnie jednak od tego, czy Fabian Huerzeler zdoła zwieńczyć tę niezwykłą historię sensacyjnym awansem do Bundesligi, w której Pauli ostatni raz grało dwanaście lat temu, on może być pewny, że w zawodzie nie zginie. Emre Can, jego dawny kumpel z bursy, publicznie wróży mu wielką karierę. Poprzedniemu trenerowi, który w wieku 31 lat dokonywał w 2. Bundeslidze cudów, wystarczyło 11 meczów w Erzgebirge Aue, by dostać pracę w Schalke 04. Dziś Domenico Tedesco ma 37 lat, jest zdobywcą Pucharu Niemiec, ma na koncie mecze w Lidze Mistrzów i prowadzi reprezentację Belgii. Niemieccy dyrektorzy sportowi rzadko pozostają obojętni na pojawienie się trenerskich talentów. Zwłaszcza gdy wchodzą na rynek z takim hukiem jak Fabian Huerzeler.
WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI:
- Państwo w państwie. Dlaczego kadra potrzebuje własnej wewnętrznej hierarchii
- Nostalgia za letnią baśnią. Po co Niemcom organizacja Euro 2024?
- Grzeszna przyjemność – oglądanie Lukasa Podolskiego w Ekstraklasie
Fot. Newspix