W meczu z Wartą Poznań Michał Skóraś zdobył swoją siódmą i ósmą bramkę w obecnym sezonie ligowym. Jeśli dorzucimy do jego dorobku gole strzelane na europejskim poletku, bilans zakręci się już na piętnastu trafieniach. Dodajmy do tego cztery asysty i wychodzą nam naprawdę konkretne liczby skrzydłowego, który ma stać się latem poznańskim towarem eksportowym. Towarem, który wypada bardzo dobrze na tle innych zawodników grających na flance, którzy w ostatnich latach opuszczali Ekstraklasę za kilka milionów euro i zaistnieli przy okazji w reprezentacji Polski. Oto kozacy i badziewiacy 27. kolejki ligowej.
27. kolejka Ekstraklasy. Najlepsza jedenastka
Jeszcze kilka miesięcy temu Michał Skóraś mógł być posądzany co najwyżej o transfer do Cośtamsporu. Już samo zaistnienie w drużynie, która sięgnęła po mistrzostwo Polski, zdawało się być szczytem jego możliwości. Największymi argumentami, jakie skrzydłowy miał rywalizując o skład, były…
- dyskusyjna forma Kristoffera Velde,
- dyskusyjna forma Adriela Ba Louy,
- status młodzieżowca.
A więc szału nie robił. Skóraś zdawał się nie mieć wówczas żadnego podjazdu do młodszego o dwa lata Jakuba Kamińskiego, który szykował się do podboju Bundesligi. Jego metryka – choć oczywiście wciąż daleko mu było do starca – powoli biła na alarm. Wygasający status młodzieżowca podawał w wątpliwość to, czy w kolejnym sezonie również otrzyma tak wiele szans. Jego powolny rozwój miał jeszcze bardziej wyhamowywać. Pisaliśmy to nie raz, więc napiszemy po raz kolejny – nikt nie spodziewał się, że AŻ TAK eksploduje z formą.
Brzydkie kaczątko stopniowo wznosiło się na kolejne poziomy. Utrzymał się w składzie, mimo że nie punktował już jako młodzieżowiec. Stał się najpoważniejszym skrzydłowym w układance van den Broma. Potem motorem napędowym Lecha. Jego liderem. Gwiazdą ligi. Kandydatem do ciekawego wyjazdu. Reprezentantem Polski. Uczestnikiem mundialu. Powoli możemy ogłaszać odhaczenie kolejnego przystanku. Skóraś wykręca lepsze liczby niż inni skrzydłowi, którzy w ostatnich latach byli bohaterami dużych transferów.
Zwróćmy uwagę na relację gola/asysty do rozegranych minut w ostatnich sezonach poszczególnych skrzydłowych przed wyjazdem.
Michał Skóraś w sezonie 22/23:
Ekstraklasa: 8 goli i 1 asysta (1717 minut)
Liga Konferencji: 5 goli i 2 asysty (875 minut)
Kwalifikacje pucharów: 2 gole i 1 asysta (703 minuty)
Łącznie: gol lub asysta co 173 minuty
Jakub Kamiński w sezonie 21/22:
Ekstraklasa: 9 goli i 6 asyst (2658 minut)
Puchar Polski: 0 goli i 0 asyst (169 minut)
Łącznie: gol lub asysta co 188 minut
Kamil Jóźwiak w sezonie 19/20:
Ekstraklasa: 8 goli i 4 asysty (2927 minut)
Puchar Polski: 1 goli 3 asysty (373 minuty)
Łącznie: gol lub asysta co 206 minut
Przemysław Płacheta w sezonie 19/20:
Ekstraklasa: 8 goli i 4 asysty (3052 minut)
Łącznie: gol lub asysta co 254 minut
Konkrety, proszę państwa, konkrety. Skóraś zaprezentował je w derbach Poznania, które były jednym z najlepszych meczów w jego wykonaniu w tym sezonie. Nie tylko zakończył akcję na 1:0 przytomną dobitką, to on ją de facto też zapoczątkował. Wywalczył również karnego, którego w nieprzepisowy sposób na gola zamienił Ishak. Wykorzystał wreszcie konterkę po przechwycie szwedzkiego napastnika Lecha. Co ciekawe, mimo tak kapitalnego sezonu, w jedenastce kozaków Skóraś ląduje dopiero trzeci raz. Pewnym wytłumaczeniem tego stanu rzeczy jest fakt, że „Kolejorz” nie koncentrował wszystkich swoich sił na ligowym podwórku.
Co dalej? „Meczyki” podają, że Lech oczekuje za swojego zawodnika siedem milionów euro. To kwota jak najbardziej realna do osiągnięcia. Mniejsza co prawda niż w przypadku Kamińskiego (tu decydował rocznik i potencjał), lecz ponad dwa razy większa niż w przypadku Płachety czy Jóźwiaka (choć odstępne za niego idzie przez Wiedeń), a więc, nie ukrywajmy, gigantyczna.
Płachetę chciała cała liga. Wiadomo było, że to materiał na duży transfer.
Jóźwiak uchodził przez lata za jednego z flagowych wychowanków Lecha.
I tenże Skóraś, którym interesują się między innymi Montpellier, Chicago Fire czy Bologna, może kosztować więcej niż ta dwójka razem wzięta. Co za historia.
27. kolejka Ekstraklasy. Najgorsza jedenastka
Mamy wątpliwości, czy powrót Kevina Friesenbichlera do Lechii Gdańsk będzie najlepszym powrotem w historii Ekstraklasy. Wydaje nam się, że mecz z Jagiellonią delikatnie oddalił sympatycznego Austriaka od tego miana. Były piłkarz łotewskiego RFS został przez nas w tym sezonie oceniony dziewięć razy. Trzy razy przyznaliśmy mu notę wyjściową, a poza tym…
Czwórki, trójki, no i wreszcie dwójka i debiut w jedenastce badziewiaków. Oznacza to mniej więcej tyle, że Austriak nie rozegrał jeszcze po powrocie do Gdańska dobrego meczu. To transfer nieudany, ale bohaterem najgłupszego zimowego ruchu może okazać się jego kolega z drużyny – Jakub Bartkowski. Sama wizja odejścia z Pogoni była z perspektywy zawodnika całkiem rozsądna. Przy zwyżkującej formie Wahlqvista – Szwed znalazł się swoją drogą po raz pierwszy w kozakach – raczej by sobie nie pograł. Natomiast… Lechia? No cóż, dało się wybrać lepiej.
Po pierwsze dlatego, że Lechia może zaraz wylądować w pierwszej lidze.
Po drugie dlatego, że Lechia może zaraz wylądować w czwartej lidze.
Po trzecie dlatego, że prawy obrońca przegrywa rywalizację z Henrikiem Castegrenem.
I sami nie wiemy, co jest większym policzkiem. Długo zastanawialiśmy się, jak beznadziejnym piłkarzem musi być Castegren, skoro przez długie miesiące nie łapie się nawet na ławkę. I cóż – wolelibyśmy dalej się zastanawiać. W spotkaniu z Jagiellonią zaprezentował nam prawdziwy popis jakościowego piłkarstwa:
- zgubił krycie Pazdana przy stałym fragmencie, gdy ten uderzył głową tak, że sprzed linii musiał wybijać Maloca
- to z jego strefy groźną bombę posłał Romanczuk (obie sytuacje to najgroźniejsze akcje Jagi w pierwszej połowie)
- kiedy podłączył się do ataku, wygrał konkurs przeciągniętej wrzutki im. Jacka Krzynówka
- gdy Maloca podał mu piłkę, zapomniał, że powinien do niej ruszyć
- Gual założył mu siatkę
- Wdowik okiwał go prostym zwodem (puścił sobie piłkę obok niego) i musiał go faulować na żółtą kartkę.
Dramat. Podobnie jak rzut karny w wykonaniu Jesusa Imaza. Zdecydować się na Panenkę w meczu o takim ciężarze gatunkowym? Duża rzecz. Zdecydować się na Panenkę w meczu o takim ciężarze gatunkowym marnując wcześniej pięć karnych w Ekstraklasie? To już, powiedzielibyśmy, naiwność. Zdecydować się na Panenkę w meczu o takim ciężarze gatunkowym marnując wcześniej pięć karnych w Ekstraklasie, w tym jeden w okropnie nonszalancki sposób, czego skutkiem była utrata szansy na puchary? Absurdalna głupota. Rozumiemy, że każdy Jesus w święta Wielkiej Nocy czuje się mocny, ale chyba nie każdy powinien.
Co poza tym? Dwie sensacje XXI wieku.
Vladislavs Gutkovskis znowu zagrał beznadziejne zawody. Możemy zrobić coś, czego nie robiliśmy przez cały tydzień, czyli zaalarmować – Raków ma problem z napastnikiem!
I druga – Lisandro Semedo po raz kolejny powalczył o to, by przydomek „Atrapa Skrzydłowego” zyskał na popularności.
Niesłychane. Tego jeszcze w Ekstraklasie nie grali.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Co z przepisem o młodzieżowcu? Decyzja przed zakończeniem sezonu
- Jak co derby Poznania – Lech znów wygrywa z Wartą
- Kamil Grosicki – bohater w swoim domu
Fot. FotoPyK