Legia mająca spore problemy z Miedzią? Gdzieś to już widzieliśmy…
Pamiętacie? W Warszawie Miedź potrafiła szybko załadować legionistom dwie sztuki i wydawało się, że takiej okazji zwyczajnie nie da się zmarnować. Równie prędko okazało się, że legnicki beniaminek jednak potrafi wypuszczać z rąk nawet najlepsze prezenty, robiąc przy tym niewytłumaczalne gafy. Wtedy, choć miał już Legię na ruszcie, ostatecznie sam na niego trafił i został zjedzony. Z 0:2 zrobiło się 3:2.
Względem spotkania z jesieni, scenariusz dzisiejszego meczu miał kilka podobieństw. Wtedy bramkę Miedzi na srebrnej tacy wyłożył Augustyniak, dziś Hładun. Wtedy błyszczał Dominguez z dublecikiem asyst na koncie, dziś strzelił bramkę. I wreszcie wtedy również Legia zdążyła się ogarnąć, pokazując Miedzi, że spoko, można się chwilę pobawić, ale gdy przychodzi co do czego, o kompromitacji nie ma mowy. Dziś było inaczej.
Legia sama prosiła się o kłopoty
Miedź jeszcze raz wyszła na prowadzenie, natomiast Legia dosłownie wyglądała tak, jakby obsrała zbroję. A tu Nawrocki kopał się po czole, a to Baku, Kapustka czy Slisz podawali do niebieskich lub w aut. No i Josue, który co prawda pięknie zapakował z rzutu wolnego i wykorzystał rzut karny, jednak jak na swoje standardy w kreowaniu gry ofensywnej zagrał poniżej przeciętnej. Zasłużył na najlepszą oceną w zespole, ale gdyby nie te bramki, także wylądowałby pod kreską oceny wyjściowej na liście not. Wiele mówi fakt, że Portugalczyk wręcz ratował resztę kolegów. Nie licząc jednego groźnego strzału, Legia miała przebłysk geniuszu swojego kapitana i uśmiech od losu, który dał jej jedenastkę po 90. minucie. Nie brzmi to dobrze.
Rozumiemy, gdyby Legia pojechała do topowego zespołu w Ekstraklasie, ale, kurde, to przecież tylko Miedź Legnica. Najgorszy zespół w Ekstraklasie, z którym niedawno rozprawiła się Lechia czy Korona. Mówiąc wprost, wstyd takiego rywala nie pokonać. I wstydem dzisiaj Legia się okryła, mając przecież doskonałą okazję do zmniejszenia straty punktowej do Rakowa, który kilka godzin wcześniej potknął się na Radomiaku.
Dwóch rannych
Miedź natomiast mogła jeszcze przez chwilę pomarzyć o utrzymaniu. Znów była blisko, nawet bliżej niż jesienią, żeby odtrąbić zwycięstwo z Legią, ale znów „czegoś zabrakło”. To byłaby naprawdę duża rzecz. Nawet nie tyle w kontekście utrzymania w Ekstraklasie, co bardziej jako fajny bodziec na koniec sezonu. Kto wie, może to byłby jakiś początek ostatniej próby oszukania przeznaczenia. „Miedzianka” miała plan na ten mecz i skutecznie go realizowała. Całkowicie zneutralizowała Legię i czyhała na jej błędy. To dało punkcik, ale z jej perspektywy to strata, nie zysk. To Legia się cieszy, bo do końcówki spotkania wszystko wskazywało na to, że wstyd będzie jeszcze większy.
Po raz kolejny możemy powiedzieć, że Miedź traci punkty, choć zrobiła wiele, żeby wygrać. Jak jednak wiadomo, akurat wygrywanie nie jest specjalnością beniaminka. A jeśli takiego jak dzisiaj nie udaje się całkowicie przechylić na swoją korzyść, mamy wątpliwości, czy to uda się przed wakacjami. Na tak słabą Legię nie trafia się często, więc w Legnicy mogą jedynie pluć sobie w brodę. Oczywiście takie same odczucia mogą mieć w Warszawie, bo chyba mało kto realnie zakładał, że Legia po tym meczu nie zbliży się do swojego króliczka. Goni go i goni, dystans jest mniejszy niż przed kilkoma miesiącami, jednak gdy trzeba było zrobić kolejny krok (łatwiejszy niż wygranie bezpośredniego starcia z Rakowem), Legia poślizgnęła się, rypnęła w ziemię i złapała jajo. Zamiast mieć cztery punkty straty do Rakowa, nadal ma sześć.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: