Pasy rozgrywają czwarty z rzędu sezon, w którym na finiszu ich mecze nie mają już większej temperatury. Jednocześnie co jakiś czas wciąż pada tam hasło o pucharowych ambicjach. Tyle że sposób budowy kadry pokazuje, że to deklaracje bez pokrycia.
Ilekroć ktoś podstawi Januszowi Filipiakowi pod nos mikrofon, tyle razy prezes Cracovii zgłasza mistrzowskie albo przynajmniej pucharowe aspiracje. Nie zawsze dotyczą one danego sezonu. Czasem wybiegają w dalszą przyszłość, zwykle bliżej nieokreśloną, żeby nie było tak łatwo rozliczyć go z deklaracji. Jacek Zieliński jest w tych kwestiach ostrożniejszy, bardziej przyziemny. Nikt nie przyłapie go jak Michała Probierza, na mówieniu o mistrzostwie. Ale i on przed meczem z Widzewem Łódź stwierdził, że to ostatnia szansa, jeśli Pasy chcą jeszcze włączyć się do walki o miejsca pucharowe. To było zaskakujące, bo po pierwsze wszyscy wokół, nawet najbardziej kategorycznie odrzucający tezy o garbatej doli Cracovii, już dawno wyleczyli się ze wszelkich złudzeń co do finiszu tej drużyny w czwórce. A po drugie, gdyby nawet się nie wyleczyli, lepiej do ogłaszania wozu albo przewozu nadawałby się sobotni mecz z Pogonią: sześć punktów straty do miejsca pucharowego. Przy porażce — dziewięć i koniec złudzeń. Przy wygranej — trzy i tląca się wciąż nadzieja.
Cracovia i jej polityka kadrowa
Ważniejsze jednak od tego, czy krakowianie wieczorem wciąż jeszcze zachowają jakiś cień szans na grę w przyszłym sezonie w Europie, wydaje się ustalenie, na jakiej w ogóle podstawie sądzą, że powinno to być ich celem. Co uczynili w tej kwestii? Jak przygotowali się, by wedrzeć się między Raków i Pogoń, które finiszowały na podium w dwóch poprzednich sezonach oraz Legię i Lecha, które podzieliły między siebie dwa ostatnie mistrzostwa Polski? Tzw. mecz ostatniej szansy z Widzewem stanowił w tej kwestii pewien symbol. Bo Cracovia w ostatnich miesiącach zrobiła wiele, by nie dać sobie realnej szansy na skończenie ligi tam, gdzie — deklaratywnie — chciałaby ją skończyć.
Choć trenerzy od czasu wybuchu pandemii mogą zabierać na mecze dwudziestu zawodników, obok Zielińskiego siedziało ostatnio tylko siedmiu rezerwowych. Jednym z nich był oczywiście Lukas Hrosso, drugi bramkarz. Spośród sześciu graczy z pola, tylko Mateusz Bochnak, ściągnięty w zimie z Chrobrego Głogów oraz Michal Siplak, realnie rywalizują na co dzień o miejsce w podstawowym składzie. Kacper Śmiglewski raczej jest wykorzystywany w Centralnej Lidze Juniorów, gdzie ma pomóc w utrzymaniu drużyny w lidze. Kacper Jodłowski ma prawie 24 lata, gra w III-ligowych rezerwach i na ekstraklasowych boiskach uzbierał dotąd minutę. 22-letni Michał Stachera dobija do stu występów w III lidze, ale w Ekstraklasie dostał szansę tylko raz, gdy praktycznie nie było innego wyboru. Przemysław Kapek to wciąż młodzieżowiec, jakiś czas temu podejrzewany nawet o spory talent. Michał Probierz trzy lata temu pozwolił mu na dwie minuty pojawić się na boisku. Ale dziś to też piłkarz rezerw.
Zielińskiemu nie wypada tego przyznać, lecz w ostatnim meczu ligowym miał maksymalnie dwie możliwości zmiany: wpuszczenie Siplaka do defensywy albo Bochnaka do ofensywy. Pozostali siedzieli tam tylko na sztukę, na wypadek jakiegoś kataklizmu. Tym dwóm bardziej doświadczonym graczom z pola też trener jednak niespecjalnie ufał. Słowaka wpuścił, bo musiał wobec kontuzji Davida Jablonsky’ego, a on i tak był później zamieszany w utratę bramki. Bochnaka wykorzystał, podobnie jak Śmiglewskiego, jako zmianę taktyczną dla urwania kilkudziesięciu sekund. Przez 90 minut przeprowadził jedną, wymuszoną zmianę.
Rezerwowi z III ligi
Janusz Niedźwiedź, który też nie prowadzi kadrowego potentata i też przyjechał do Krakowa z przetrzebioną drużyną, w drugiej połowie wprowadził Bożidara Czorbadżijskiego (wywalczony rzut karny), Jakuba Sypka, który z miejsca rozruszał grę, Andrejsa Ciganiksa, reprezentanta Łotwy oraz Juliusza Letniowskiego, który już udowadniał, że na poziomie Ekstraklasy też może dawać impulsy z drugiej linii. Cracovia, ponoć celująca w puchary, w przeciwieństwie do Widzewa, który mówił o spokojnym utrzymaniu, mogła co najwyżej odpowiedzieć etatowymi III-ligowcami.
Trzeba przyznać, że do pewnego stopnia to obrazek tendencyjny. Krakowianie lizali bowiem rany z meczu z Rakowem Częstochowa, który sporo kosztował ich kadrowo, wykluczając z gry pauzujących za kartki Janiego Atanasova, Patryka Makucha i Jakuba Jugasa. Gdyby każdy z nich był do dyspozycji, udałoby się wypełnić ławkę rezerwowych. Może nawet byłoby kogo z niej wpuścić i o miejsce w składzie odbywałaby się jakaś rywalizacja na innych pozycjach niż tylko lewego wahadłowego (Jaroszyński kontra Siplak) i ofensywnego pomocnika (Rakoczy/Konoplanka kontra Bochnak).
Mało goli dżokerów
Ale tak krótka ławka to nie jest wcale dla Pasów sytuacja wyjątkowa. Limitu zmian Zieliński nie wykorzystał ani w Częstochowie (4), ani w Grodzisku Wielkopolskim (3), ani ze Śląskiem Wrocław (4), ani z Piastem (4). Ostatni raz przeprowadził wszystkie pięć zmian w meczu ze Stalą Mielec półtora miesiąca temu. Wtedy zresztą Cracovia ostatni raz wygrała, jedyny raz w sezonie odwracając wynik meczu. Wprowadzeni z ławki Otar Kakabadze i Jewhen Konoplanka wypracowali obie bramki. Tylko dwa razy w sezonie zdarzyło się, by rezerwowy Pasów strzelił gola. Żaden zespół w lidze nie jest pod tym względem gorszy. Najlepsze — Widzew, Pogoń i Wisła Płock zawdzięczają dżokerom aż dziewięć trafień. To przepaść.
Wcale nie musiałoby tak być. Takuto Oshima, strzelając gola Widzewowi, został już piętnastym zawodnikiem Pasów, który trafił w tym sezonie do siatki. Jedenaście ostatnich bramek Cracovii zdobyło jedenastu różnych piłkarzy. W żadnej innej drużynie ligi gole nie rozkładają się tak równomiernie. Zieliński też nie jest trenerem co do zasady unikającym sięgania po rezerwowych. Pod względem liczby przeprowadzanych zmian Cracovia zajmuje jedenaste miejsce, co oznacza, że jest kilka klubów w lidze, które jeszcze mniej korzystają z prawa do przeprowadzenia pięciu roszad w meczu. Widać jednak pewną tendencję.
W pierwszych 13 kolejkach Zieliński aż siedem razy sięgał po pięć zmian, a ani razu po mniej niż cztery. W kolejnych trzynastu pięciu rezerwowych wpuścił tylko trzykrotnie. Ale na początku sezonu kadra Cracovii wyglądała jeszcze inaczej. O sile drugiej linii decydował Mathias Hebo Rasmussen. Zagrożenie ze skrzydła zapewniał Kamil Pestka. Defensywę trzymał Matej Rodin. Dynamikę w ofensywie zapewniał Jakub Myszor. Z tej czwórki wiosną na boisku pojawiał się tylko ten ostatni. Na siedem minut w dwóch pierwszych kolejkach. Ani on, ani żaden z pozostałych ubytków nie został adekwatnie zrekompensowany. Więc Zielińskiemu zostaje coraz mniej zawodników, którym może ufać.
Wąska kołdra
Będzie jeszcze gorzej, bo z drużyny właśnie wypadł do końca sezonu kolejny z filarów, Jablonsky, który w meczu z Widzewem zerwał więzadła. Analiza kadry Cracovii wskazuje, że do końca sezonu sytuacja z meczu z Widzewem może się powtarzać. Zieliński będzie miał w porywach szesnastu piłkarzy z pola prezentujących ekstraklasowych poziom. W porywach, bo Myszor wciąż zmaga się z kontuzjami i na razie do tego grona wlicza się tylko teoretycznie, a na przykład Rakoczy w najbliższym meczu będzie pauzował za kartki. Biorąc pod uwagę, że Jewhen Konoplanka też co chwilę ma problemy zdrowotne, w wielu meczach wyjściowa jedenastka będzie się wystawiać praktycznie sama. A później będzie musiała grać przez blisko 90 minut bez żadnych zmian. Siplak i Cornel Rapa, rezerwowi wahadłowi, będą musieli zabezpieczać także pozycję stoperów, na dwa miejsca w środku pomocy jest trzech kandydatów.
O jakimkolwiek posadzeniu kogoś na ławce, bo prezentuje się słabiej, nie ma co nawet mówić. Wahadłowi Paweł Jaroszyński i Siplak spisują się w tym sezonie kiepsko, ale któryś z nich musi grać. Nowo pozyskani Atanasov, Arttu Hoskkonen i Bochnak na razie nie pokazali nic, co kazałoby w nich widzieć etatowych graczy podstawowego składu albo przynajmniej pierwszych zmienników, ale muszą nimi być, bo kołdra jest na tyle krótka. Napastnicy Benjamin Kallman czy Patryk Makuch też nie zawsze prezentują formę, która kazałaby im dawać abonament na grę. O Konoplance nie wspominając. Ale w tej chwili Cracovia to trzynaście do piętnastu nazwisk.
Odkąd z klubu odszedł Probierz, dyrektor sportowy Stefan Majewski oraz Zieliński starali się skończyć z hurtowym sprowadzaniem piłkarzy i dokonywać tylko pojedynczych, punktowych wzmocnień. Zeszłej zimy przyszli do klubu tylko Virgil Ghita i Konoplanka, minionego lata Makuch, Oshima, Kallman i — w awaryjnym trybie po kontuzji Pestki — Jaroszyński. W poprzednim oknie Atanasov, Hoskkonen i Bochnak. Teoretycznie to dobry kierunek, za który można by chwalić. Problem jednak w tym, że ostatnio sytuacja doszła już do ekstremum.
Drużynę w tym samym okresie opuścili Pelle Van Amersfoort, Sergiu Hanca, Luis Rocha, Rodin, Thiago, Filip Balaj, Marcos Alvarez, Florian Loshaj, Rivaldinho, Sylwester Lusiusz i Damir Sadiković. Przy długotrwałych kontuzjach Jablonsky’ego, Hebo Rasmussena i Pestki daje to czternaście nazwisk w trzy okienka. Przy ośmiu transferach przychodzących. Nie zgadza się to nawet liczbowo. Nie mówiąc już o tym, że Konoplanka nie daje tyle, ile dawał Van Amersfoort, Oshima jest na razie gorszy od Rasmussena, Jaroszyński od Pestki, Hoskkonen od Rodina, a Bochnak od Hanki. Atanasov dotąd niespecjalnie różni się od Loshaja. Zastąpieni zostali najsłabsi z listy odchodzących — Makuch i Kallman to mimo wszystko lepszy duet niż Rivaldinho i Balaj — ale całościowo trudno mówić o wzmocnieniu kadry. Z nowo pozyskanych jedynie o Ghicie można powiedzieć bez żadnych zastrzeżeń, że został wzmocnieniem.
Wewnętrzne zastępstwa
Lada moment kontrakt kończy się Niemczyckiemu, którego pewnie Cracovia straci za darmo, bo trudno będzie przekonać go perspektywą, że za chwilę już naprawdę zacznie się bić o najwyższe cele. Widząc logikę ostatnich okienek, Pasy będą przekonywać, że w jego miejsce będą chcieli pozyskać tylko kogoś, kto faktycznie podniesie jakość zespołu i w efekcie zostaną z Lukasem Hrosso jako jedynką, który przecież już udowodnił, że potrafi bronić w Ekstraklasie. Tak samo rozwiązano przecież sprawę Van Amersfoorta (bo był Rakoczy), Hanki (bo był Myszor), Rodina (bo był Jablonsky). W efekcie jedenastka Cracovii do pewnego stopnia cały czas wygląda przyzwoicie i pozwala zajmować miejsce w górnej części tabeli, a nawet czasem, w dobry dzień, postraszyć kogoś z czołówki. Ale nie będzie pozwalała rywalizować z drużynami, w których z ławki wchodzą Amaral, Kvekveskiri, Marchwiński, Satka, czy Gorgon, Borges, Malec, Kurzawa, Biczachczjan albo Rosołek, Carlitos, Sokołowski, Baku, albo Jean Carlos, Wdowiak, Cebula czy Lederman.
Puchary jak naprawa dachu
Kontrakt po sezonie wygasa nie tylko Niemczyckiemu, ale także trenerowi. Sprawa na razie jest odsuwana, co sam Zieliński bagatelizuje, ale co świadczy o tym, że w Cracovii czekają na rozstrzygnięcia z tego sezonu z decyzją, czy kontynuować tę współpracę. A wiadomo, że rozstrzygnięcia z tego sezonu to awans do pucharów albo jego brak. Można oczywiście dyskutować, czy po półtora roku pracy Zielińskiego Cracovia zrobiła jakiś krok do przodu i czy był odpowiednio duży. Ale główny klucz do tego, dlaczego wciąż stoi w miejscu (w poprzednim sezonie 9. miejsce, w jeszcze wcześniejszym na boisku dziewiąte, 19/20 siódme) raczej nie tkwi w trenerze, a w polityce kadrowej. Pasy zachowują się jak proboszcz, któremu tak naprawdę wcale nie chodzi o wyremontowanie dachu, lecz o ciągłe zbieranie na to pieniędzy. Tak, jakby wcale nie zależało im, by faktycznie walczyć o puchary, lecz by zbudować najtańszą kadrę, która będzie utrzymywać iluzję, że to możliwe.
MICHAŁ TRELA, Canal+ Sport
WIĘCEJ O CRACOVII:
- Zieliński: – Mogą mnie karać. Decyzje Sylwestrzaka były niezrozumiale
- Groźny uraz Davida Jablonsky’ego
Fot. Newspix