To nie był łatwy, szybki i przyjemny mecz. Ba, to nie było nawet wygrane przez polski zespół spotkanie. Jastrzębski Węgiel mimo porażki z Halkbank Ankara w tie-breaku wykonał jednak zadanie, bo awansował do finału Ligi Mistrzów, nie potrzebując do tego „złotego seta”. Polskie zespoły w półfinałach Ligi Mistrzów wykonały natomiast pięćdziesiąt procent planu – bo jutro czeka nas jeszcze starcie, w którym zobaczymy Grupę Azoty ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle. Ale co tu ukrywać: już teraz dostaliśmy kolejne potwierdzenie, że nasza siatkówka przeżywa fantastyczne czasy.
Misja nie była skomplikowana: polski zespół potrzebował dziś jakiejkolwiek wygranej, albo nawet porażki w pięciu setach, aby zapewnić sobie historyczny awans do finału Ligi Mistrzów. Historyczny, bo o ile kluby z PlusLigi już nie raz do tej fazy europejskich rozgrywek dochodziły, tak klub z Jastrzębia-Zdroju ani razu.
W ostatnich latach Jastrzębie zawsze miało przed sobą jakąś przeszkodę nie do ominięcia. Raz pandemia koronawirusa sprawiła, że rozgrywki w ogóle nie zostały dokończone. Innym razem COVID-19 sparaliżował szeregi Pomarańczowych, zmuszając ich do wycofania się z rywalizacji. Rok temu natomiast lepsza okazała się Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, która w tamtym sezonie w ogóle regularnie górowała nad swoimi rywalami.
Ostatnio jednak wiele szło po myśli Jastrzębskiego Węgla. Nawet kiedy wicemistrz Polski nie ma absolutnie perfekcyjnego sezonu – o czym świadczy „zaledwie” trzecia pozycja na koniec fazy regularnej w PlusLidze – to mało kto faktycznie wątpi w jego sportowy potencjał. Zresztą sam za siebie mówił pierwszy mecz półfinału Ligi Mistrzów. Ekipa Marcelo Mendeza przyleciała do Turcji i czuła się jak u siebie w domu. Wygrana w czterech setach to była kapitalna zaliczka przed rewanżem.
Zaliczka, której nie spodziewaliśmy się, że jastrzębianie zmarnują.
Nimir, co nam pokażesz na polskiej ziemi?
Jeśli chodzi o Halkbank Ankara – nie było tajemnicy, kogo polski zespół powinien obawiać się najbardziej. Nimir Abdel-Aziz to znakomity atakujący. Obdarzony kapitalnym atletyzmem, plastycznością ruchów, którego – pomijając już samą wartość na boisku – po prostu świetnie się ogląda. Holender, jak akurat ma dzień, bywa nie do zatrzymania. Inna sprawa, że z polskimi klubami lubi się… średnio. Nie szalał ani dwa lata temu w finale LM z ZAKSĄ, ani przed tygodniem z Jastrzębiem. To jednak oczywiście na jego dyspozycję w dużej mierze zwracaliśmy dziś uwagę. Bo wyłączenie Nimira mogło być kluczem do sukcesu.
Pytanie zatem: jak wypadł holenderski atakujący? Ponownie przeciętnie. W pierwszym secie przyćmił go nie tylko Stephen Boyer, ale również Tomasz Fornal. Dodajmy do tego fakt, że zawodnicy z PlusLigi świetnie radzili sobie w obronie, podbijali piłki, a potem potrafili z nich zrobić użytek – i wyjdzie nam, że ekipa z Turcji znowu stała na przegranej pozycji. Pierwszego seta Jastrzębski Węgiel wygrał aż 25:17.
To oznaczyło tyle, że w drugim Turcy już walczyli o życie. Kolejne potknięcie po prostu nie wchodziło w grę, jeśli chcieli jeszcze zaistnieć w tej edycji Ligi Mistrzów. I faktycznie: udało im się wrócić na parkiet już z inną energią. Drugą partię wygrali niemal tak łatwo, jak pierwszą przegrali – 25:18. Lepiej szło im na polu zagrywki (to zresztą asem zakończyli seta), a w ogóle bardzo dobre zawody rozgrywał Thomas Jaeschke, który miał już 11 oczek na koncie.
Mieliśmy zatem sygnał – Halkbank jeszcze nie złożyło broni.
Panowie, wystarczy tylko jeden
Szybko okazało się, że druga partia nie była tylko wypadkiem przy pracy. Bo Halkbank faktycznie złapało wiatr w żagle i w pewnym momencie trzeciego seta prowadziło nawet 8:2. Przewagę tureckiemu zespołowi zresztą udawało się utrzymywać przez lwią część seta, ale Jastrzębski Węgiel „nie tracił dystansu” do rywali. I w jego końcówce zrobił nam się naprawdę wyrównany mecz. Ale niestety – nieco więcej wyrachowania i skuteczności zaprezentowali przyjezdni. To, co miało być spokojnym dopięciem swego, powoli zamieniało się w thriller. Halkbankowi do awansu brakowało już tylko dwóch wygranych setów.
Jednak nagle, jak na zawołanie, Jastrzębski Węgiel wrócił na poziom z początku meczu. Udana seria zagrywek Jurija Gładyra pozwoliła polskiemu zespołowi zbudować kilkupunktową przewagę na początku czwartej partii. A co było potem? Kompletna dominacja Jastrzębia. I coraz większa frustracja w szeregach jego rywali, która potem przerodziła się w bezradność. Abdel-Aziz – wcześniej szalejący po zdobytych punktach czy motywujący kolegów po nieudanych akcjach – tylko wzruszał ramionami, kiedy w połowie czwartego seta otrzymał nie pierwszą już „czapę”, albo kiedy atakował w antenkę.
Kiedy na tablicy wyników widzieliśmy wynik 18:9 dla gospodarzy – było już niemal jasne, kto zagra w finale Ligi Mistrzów. Żadnego zagrożenia, żadnej pogoni nie doświadczyliśmy. Polski zespół wygrał 25:16. I miał wyjazd do Turynu, a może Katowic – bo jeszcze nie jest pewne, gdzie odbędzie się finał Ligi Mistrzów – w garści.
Tie-break? Na ten niespecjalnie motywowali się siatkarze ani jednej, ani drugiej drużyny (ale szczególnie Jastrzębianie, bo na parkiecie pojawiły się kompletne rezerwy). Trzeba go było tylko zagrać – w miarę formalności możemy powiedzieć, że Turcy zwyciężyli 15:12. Tylko co z tego? Wiadomo, kto będzie w środowy wieczór świętował.
Jastrzębski Węgiel – Halkbank Ankara 2:3 (25:17, 18:25, 22:25, 25:16, 12:15)
Fot. Newspix.pl
Czytaj więcej o siatkówce: