Reklama

Chorążyk: W bazie mamy ponad 1500 piłkarzy i piłkarek z polskimi korzeniami

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

28 marca 2023, 11:12 • 11 min czytania 5 komentarzy

Kto nazwał go „kłusownikiem”? W jaki sposób zareagował Orest Lenczyk na projekt skautingu zagranicznego? Gdzie powołanie do reprezentacji Niemiec trzymał David Kopacz? Ilu skautów obecnie poszukuje zawodników i zawodniczek z polskimi korzeniami? Skąd wziął się Matty Cash? O tym wszystkim opowiada nam Maciej Chorążyk, szef skautingu zagranicznego PZPN, 77. miejsce w naszym rankingu „100 najbardziej wpływowych osób w polskiej piłce”.

Chorążyk: W bazie mamy ponad 1500 piłkarzy i piłkarek z polskimi korzeniami

Zająłeś 77. miejsce w naszym rankingu „100 najbardziej wpływowych osób w polskiej piłce”. Zaskoczenie? Zawód?

To na pewno dużo zaskoczenie, ale bardzo pozytywne. W ogóle nie spodziewałem się, że znajdę się w zestawieniu, bo do tej pory nigdy w takim nie byłem. Tak naprawdę jest to wyróżnienie dla całego skautingu zagranicznego PZPN. To są już setki skautów, którzy nam pomagali i pomagają. Którzy swój prywatny czas – a często i środki – poświęcają, by pojechać i obejrzeć jakiegoś chłopca czy dziewczynkę. Tak naprawdę na całym świecie. Tak z ciekawości – Bartek Zalewski jest w rankingu?

Nie ma.

A szkoda. Bartek od lat koordynuje wszystkie projekty związane ze szkoleniem młodzieży. Wszystkie Talent Pro, Akademie Młodych Orłów i Future Pro. W zasadzie każdy z reprezentantów począwszy od rocznika 1998 przeszedł przez ręce Bartka, na którymś etapie rozwoju. Ponadto pełni funkcję łącznika PZPN z FIFA oraz UEFA w sprawach rozwoju i definiowania talentu, robi to poprzez komitety techniczne. Pomaga też we wszystkich projektach skautingu zagranicznego. Człowiek-instytucja. Bartek wykonuje mnóstwo pracy u podstaw. A czy w rankingu jest Bartosz Andryszak?

Reklama

Też nie.

Co prawda ranking dotyczy Polski, ale to nasz trener w West Ham United, który zrobił chyba największą karierę z polskich szkoleniowców poza granicami. Jest analitykiem w pierwszej drużynie, po dziesięciu latach pracy w Queens Park Rangers.

Może w następnym już się znajdą, weźmiemy to pod uwagę. Jak mówiłeś, latami pomijano cię w takich zestawieniach, też musiałeś się naczekać te kilkanaście lat, żeby zmieścić się do setki najważniejszych ludzi polskiego futbolu.

Jeszcze kilka dni temu nie spodziewałem się tego, że się znajdę w takim rankingu, aż do twojego telefonu. Zaczynałem sam w 2007 roku, nawet nie od zera, a wręcz od minusa, bo to był wolontariat i pokrywałem wszystkie koszty. Tak przez dwa lata, potem pojawiły się zwroty. Ale udało się rozwinąć projekt skautingu zagranicznego, obecnie sekcja ma 40 skautów, którzy obserwują młodych zawodników i zawodniczki z polskimi korzeniami. Rozmawiamy w środę rano i właśnie widzę, że spłynęły trzy nowe.

Sporo?

Reklama

Po weekendzie jest ich dużo więcej. Sekcja dalej działa na zasadzie wolontariatu, dwóch skautów pracuje etatowo – Tomek Rybicki w Niemczech oraz Przemek Soczyński w Anglii. Reszta to wolontariusze, staramy się im inaczej wynagradzać poświęcony czas.

W jaki sposób?

Dajemy związkowe ubrania i wejściówki na mecze. Dostają specjalne legitymacje, które upoważniają do oglądania rozgrywek młodzieżowych, co w niektórych krajach jest obowiązkowe. Pomagamy w takich sprawach jak list polecający, jeśli nasi skauci szukają nowych wyzwań w karierze klubowej.

40 skautów – widoczny progres w porównaniu z początkiem.

Wszystko zaczęło się w 2006 roku w trakcie mistrzostw świata w Niemczech, kiedy pracowałem w telewizji przy obsłudze meczów. W tamtym mundialu szaleli Miroslav Klose oraz Lukas Podolski i pewnego dnia zacząłem rozmawiać z trenerem Jerzym Engelem, który był gościem w studiu, czy nie dałoby rady jakoś się tym zająć, żeby tacy zawodnicy grali dla Polski.

Co odpowiedział?

Powiedział, żebym przygotował projekt i przyszedł do siedziby federacji. Pracowałem wówczas w „Tygodniku Kibica” i TVP, nie miałem zielonego pojęcia o skautingu, ale zrobiłem, co mogłem i zjawiłem się na Wydziale Szkolenia.

Nie było obaw, że cię oleją? Że zgodzono się cię wysłuchać wyłącznie w związku z pomocą Engela?

Były, oczywiście. Pamiętam, że w komisji poza trenerem Engelem siedzieli m.in. Władysław Stachurski, Wojciech Łazarek czy Orest Lenczyk. W pewnym momencie trener Engel zapytał, czy są jakieś pytania, na co nagle trener Lenczyk jakby się przebudził. Podniósł głowę, popatrzył na mnie i… powiedział „eeeee”, machnął ręką i jednak o nic nie zapytał.

Lenczyk potrafi zdeprymować.

Kiedy tak na mnie spojrzał, pomyślałem, że to koniec. Koniec, po projekcie. Ale za momencik trener Engel zapytał, czy wszyscy są za, a że nic to PZPN nie kosztowało, byli, więc ruszyło.

Co dalej?

Zacząłem w internecie skupiać ludzi zainteresowanych czymś takim, bo przecież jeździć nie mogłem. Szukać piłkarzy i trenerów z przeszłością za granicą. Na forum „Piłki Nożnej” zamieściłem kilka postów i w ten sposób znalazłem pasjonatów chętnych do współpracy. Kiedy w 2008 roku pojawiło się trochę pieniędzy, wspólnie z konsulem Jakubem Wawrzyniakiem zorganizowaliśmy w Kolonii pierwsze spotkanie dla młodych piłkarzy i piłkarek polskiego pochodzenia. Zaprosiliśmy byłych zawodników – jak Marek Leśniak czy Andrzej Rudy. Te spotkania okazały się kluczowym elementem, który sprawił, że program „Gramy dla Polski” poszedł dalej. Spoiwem tego wszystkiego.

RANKING NAJBARDZIEJ WPŁYWOWYCH OSÓB W POLSKIEJ PIŁCE – CZĘŚĆ 1

Z czasem zaczęliście organizować takie same w Londynie i USA.

Tak, rok temu odbyło się pierwsze w New Jersey, teraz było w Chicago. Zapraszamy 30 najlepszych chłopców z dwóch roczników, zajmują się nimi dwaj trenerzy, organizują treningi, sparingi, a najlepszych zapraszają na zgrupowania reprezentacji.

W Londynie działamy znacznie dłużej i tak jak w Kolonii regularnie zapraszamy między 40 a 50 zawodników i zawodniczek, na każdym mamy poważną delegację PZPN, z selekcjonerami reprezentacji różnych kategorii wiekowych, którzy długo rozmawiają z nimi. To takie polonijne grille, każdy uczestnik dostaje od nas zestaw – koszulka, szalik, proporczyk, ale połączone z częścią roboczą. Właśnie na takim spotkaniu zjawił się Matty Cash.

Prawy obrońca Aston Villi to jeden z największych sukcesów skautingu zagranicznego.

Trafił do nas za pośrednictwem strony „Gramy dla Polski”, na której każdy piłkarz lub piłkarka może stworzyć profil i zgłosić chęć gry dla naszych kadr narodowych. To jeden z rezultatów profesjonalizacji, która następowała wraz z rozwojem projektu. Kolejny to system obserwacji. Każdy skaut ma dostęp do niego, jedzie na mecz, robi obserwację zawodnika, wypełnia specjalny formularz, ten trafia do systemu i wszyscy szkoleniowcy mogą go zobaczyć.

Cash to jeden z ostatnich piłkarzy, który dzięki wam trafił do kadry narodowej, ale nie pierwszy?

Pierwszy był Sebastian Tyrała. Miał różne momenty w karierze. Zanim trafił do nas, występował regularnie dla Niemiec, ale później miał poważne problemy zdrowotne. Było źle, następnie chwilę dobrze i w tamtym czasie pojechał na takie grudniowe zgrupowanie do Turcji, za Leo Beenhakkera. Tyle że później znowu było źle i kontuzje go wyhamowały. Kolejny był Adam Matuszczyk, po nim Ludovic Obraniak.

W reprezentacji zagrał 34 razy, zdobył sześć bramek.

Większość spraw organizacyjnych, tej papierkowej roboty, należało do mnie. Jeździłem do Lille, tam pomagał pan Tadeusz Fogiel – już świętej pamięci. Udało się „zarazić” tym pomysłem Beenhakkera i Ludo trafił do reprezentacji. Potem długo, długo nic, aż wreszcie w jednym roku w pierwszej kadrze znalazło się dwóch „naszych zawodników”.

Cash i Nicola Zalewski.

Nicola przeszedł z nami całą drogą, od kategorii U-15 do seniorów. Mnóstwo rozmów odbyłem z jego tatą, wielkim pasjonatem i patriotą.

W Zalewskim dostrzegliście potencjał, choć jako dzieciak w związku z warunkami fizycznymi nie był w stanie go w pełni pokazywać.

Widać było, że ma talent, ale na początku nie był czołową postacią w roczniku 2002. Ale pilnowaliśmy Nicoli, selekcjonerzy zapraszali go na zgrupowania, cierpliwie czekaliśmy aż wystrzeli i wystrzelił. To była bardzo miła niespodzianka, bo zdecydowanie więcej zawodników – setki – pochodziło z Niemiec i Anglii, a jako jedyny drogę z młodzieżówek do seniorów pokonał Zalewski z Włoch. Mam nadzieję, że pierwszy z niemieckiej strony będzie Maik Nawrocki.

Trudno przekonać do reprezentowania Polski kogoś z Romy czy Werderu?

Nie, bo my ich wcześniej znaleźliśmy, mieli po 14 lat. Maika z jakiegoś powodu nie powoływano do niemieckiej kadry, a Werder przespał moment i stracił go za dużo mniejsze pieniądze niż był w rzeczywistości wart. Wielu z tych chłopców od początku chce występować dla Polski, jak choćby David Kopacz. To była absolutnie pierwszoplanowa postać juniorów Borussii Dortmund. Pamiętam, kiedy wybrałem się na mecz BVB z Bayerem, w którym grał Jakub Bednarczyk. Do 75. minuty było 2:0 dla ekipy z Leverkusen, po czym wszedł Kopacz, strzelił dwa gole i zanotował asystę. 3:2 dla Borussii. Strzał, podanie, technika. Miał wszystko. Dostał powołanie do reprezentacji Niemiec, ale trzymali je na szafie, tata Davida mi pokazywał. Nigdy nie pojechał, bo chciał grać dla Polski.

Dzisiaj kopie w trzeciej lidze niemieckiej.

Przejście z juniorów do seniorów bywa bardzo trudne. Taki Kacper Przybyłko rozwijał się harmonijnie, zaczął występować w 2. Bundeslidze, w kadrze przeszedł ścieżkę od U-15 do U-21 i wydawało się, że może być tym, który jako pierwszy dojdzie aż do pierwszej reprezentacji, ale dopadł go kryzys. Kiedy odbudował się w USA i zaczął zdobywać bramki, wszyscy konkurenci zdobywali bramki. Musiałoby coś się wydarzyć z napastnikami znajdującymi się w hierarchii nad nim, jednak się nie wydarzyło. Niby był blisko, a już prawdopodobnie nawet nie zadebiutuje.

Ale pewnie nie zawsze udaje się wyłapać kogoś jako 14-latka?

W większości się udaje, ale oczywiście nie ma szans zwrócić uwagę na każdego. Potrafimy kogoś przeoczyć, bo rodzice się nie wychylają, a np. jedno jest z innego kraju i chłopiec czy dziewczynka nie ma polskiego nazwiska. Nie ma opcji byśmy się domyślili, że ma nasze korzenie. Choćby niedawny przypadek – Alex da Graca Marques z Hamburger SV.

Za cholerę nie wpadłbym na to, że ma polskie pochodzenie.

A tu przyjeżdża mama i okazuje się, że jest Polką. Pojawia się Alex i proszę, mówi płynnie po polsku. Teraz dostał powołanie od Marcina Brosza na drugą rundę eliminacji mistrzostw Europy U-19.

Tommaso Guercio – również w życiu bym nie powiedział, że ma cokolwiek wspólnego z Polską.

Tommaso na razie nie mówi po polsku, bo mama – Polka – go nie nauczyła, zresztą nie za bardzo interesuje się sportem. Za to tata – Włoch – mówi po polsku, złapał język, kiedy pracował w naszym kraju, i zakochał się w Polsce. To on jest motorem napędowym występów syna w biało-czerwonych barwach, to on go zgłosił w systemie. Pasjonat, trochę jak ojciec Nicoli Zalewskiego. Walczył z Interem, kiedy nie chcieli puszczać Tommaso na zgrupowania kadry.

A dlaczego rodzice się nie wychylają? Może nie chcą, by dziecko reprezentowało inny kraj niż ten, w którym mieszkają?

To nie to, po prostu najczęściej nigdy o tym nie pomyśleli. Staramy się rozreklamować w środowiskach polonijnych „Gramy dla Polski”, ale nie każdy żyje takimi sprawami. Wyjechali i już, nie szukają kontaktu z rodakami. Nie mają z nimi styczności i taka opcja do nich nie dociera. Niedawno miałem taki przykład w Belgii.

Możesz opowiedzieć?

Pojechałem do Charleroi obserwować jednego zawodnika, tyle że ten odniósł uraz tuż przed meczem. Ale powiedziano mi, że przecież jest jeszcze jeden chłopak, też polskimi korzeniami. Zrobiłem obserwację, wypadł nieźle, kilka miesięcy później obaj przyjechali na zgrupowanie i ten, na którego trafiłem przypadkowo – Matias Pruszko – już został w zespole Rafała Lasockiego. Jego rodzice właśnie zupełnie nie mieli pojęcia, że istnieje taka możliwość i że można syna zgłosić poprzez stronę internetową.

A nie ma ryzyka, że jeśli ktoś się nie interesował, to w przyszłość potraktuje reprezentację Polski przedmiotowo? Jako trampolinę do innej kadry?

W 99 procentach jesteśmy pewni, że nic takie się nie wydarzy. Naturalnie są tacy, co do których nie możemy być pewni. Bo mama lub tata są z innego kraju i ciągną w drugą stronę. Bo menedżerowie naciskają, by wybrali miejscową reprezentację. Ale na tym polega nasze zadanie – powoływać tych godnych zaufania.

Byli tacy, którzy je zawiedli?

Zdarzali się. Była sytuacja chłopca z bardzo dobrego klubu, który pod silnym naciskiem rodzica innej narodowości ostatecznie wybrał drugą kadrę. Zresztą to już też pewien schemat – zawodnik nie dostawał powołań i nagle, kiedy przychodzi z Polski, miejscowi się budzą i zapraszają. Choćby z ostatniego campu w USA szybko czwórka otrzymała wezwania na amerykańską reprezentację. To miesza tym chłopcom i dziewczynkom w głowach.

Co robicie w takiej sytuacji?

Mówimy, żeby jechali, zobaczyli i porównali sobie. Zazwyczaj wracają do nas.

W pewnym momencie na wasze działania uwagę zwrócili Niemcy.

To był pierwszy artykuł o naszej pracy, w Kickerze nazwali mnie „kłusownikiem”.

To ci utrudniło robotę?

Nie. Rzecz jasna czasem mam pod górkę, ale to bardzo rzadkie. Wykonywaliśmy swoją pracę, nie robiliśmy niczego nielegalnego. Generalnie bez problemu dogadujemy się z trenerami czy szefami akademii. Kluby najczęściej traktują to jako wyróżnienie, nie problem. Żadnych oficjalnych protestów nie było.

Czujesz dumę, że dwóch piłkarzy wyszperani dzięki waszej pracy to aktualni reprezentanci Polski seniorów?

Bardzo dużą, zwłaszcza, że byłem również kierownikiem juniorskich kadr, więc „mam” sześciu czy siedmiu takich zawodników. Jestem bardzo szczęśliwy z tego, jak potoczył się projekt i mam pomysły, jak to wszystko rozwijać. A w tym momencie mamy w bazie 1552 piłkarzy i piłkarek. Oczywiście 90% nie będziemy regularnie obserwować, bo występują na niskim poziomie, ale mamy ich na radarze i gdyby zrobili postęp, będziemy na to gotowi.

Przez te szesnaście lat nie było chwil zwątpienia?

Nie. Fakt, kwestia pierwszej reprezentacji, która stanowi zwieńczenie pracy, była czymś mniej pozytywnym, ale nie było załamania, tylko dalsze poszukiwania. Zawsze w każdym zespole od kategorii U-15 do U-21 było jeden, dwóch, czasem trzech chłopaków wynalezionych przez nas i to pokazywało, że idziemy w dobrym kierunku. A Cash i Zalewski pokazali to dobitnie. Więc zwątpienie? Nigdy. Ani kroku wstecz.

ROZMAWIAŁ MATEUSZ JANIAK

WIĘCEJ NA WESZŁO:

foto. FotoPyk

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

5 komentarzy

Loading...