Nie muszą wybudować żadnego nowego stadionu, a istniejące wymagają tylko kosmetycznych zmian. Dziewięć z dziesięciu miast-organizatorów gościło już mundial przed siedemnastu laty. Gdyby się uparli, mistrzostwa byliby w stanie przyjąć choćby w najbliższy weekend. Kwestie infrastrukturalne są jednak łatwiejsze niż ponowne wywołanie w narodzie zbiorowego entuzjazmu. I to największe wyzwanie gospodarzy kolejnych mistrzostw Europy na 15 miesięcy przed startem turnieju.
Po dwunastu latach spędzonych na emigracji w Paryżu Heinrich Heine wraca do ojczyzny. Odwiedza kolejne miasta, wspomina młodość, rozlicza się z teraźniejszością. Powstaje z tego gorzka satyra na temat XIX-wiecznych Niemiec, ich rodzącego się nacjonalizmu i drobnomieszczańskich zwyczajów. „Niemcy. Baśń zimowa” staje się klasykiem tamtejszej literatury. Obrazkiem z ponurej epoki, z której ducha zrodzą się w kolejnym stuleciu jeszcze bardziej ponure wydarzenia. To na tle Heine’owskiego obrazu kraju Soenke Wortmann swój film dokumentalny o mundialu w 2006 roku zatytułował „Niemcy. Baśń letnia”, przy okazji dając nazwę zjawisku, które już dawno wykroczyło poza futbol i stało się przedmiotem badań socjologicznych. Zorganizowanie mistrzostw świata w 2006 roku stało się mitem założycielskim nowych Niemiec. Zjednoczonych, otwartych, różnorodnych, uśmiechniętych. Zorganizowanie mistrzostw Europy w 2024 to próba ożywienia tamtego ducha sprzed siedemnastu lat, który gdzieś się ulotnił.
KONIEC KONTROWERSJI
Turniej, o udział w którym właśnie rozpoczyna się rywalizacja, będzie przeciwieństwem kilku poprzedzających go wielkich imprez piłkarskich. Taki zresztą chyba był zamysł. Trudno było w ostatnich latach o futbolowe igrzyska, które nie rodziłyby dziesiątek pytań natury pozasportowej. Szczytem kontrowersji było zorganizowanie zimowych mistrzostw świata na stadionach, których budowa kosztowała życie tysięcy robotników. Ale wątpliwych decyzji nie brakowało i wcześniej, gdy FIFA zaprosiła cały świat na podwórko Władimira Putina. Kiedy Brazylijczycy budowali stadion w środku amazońskiej puszczy. Albo, gdy w Republice Południowej Afryki stawiano potiomkinowskie wioski, odgradzając je od dzielnic biedy.
Zwykle to działania światowej federacji wywoływały największe kontrowersje, ale UEFA też miała swoje za uszami. Obrywała na przykład za rozrzucenie poprzedniego turnieju po całej Europie, co krytykowano jeszcze bardziej po wybuchu pandemii. Albo za to, że do zorganizowania miesięcznych zmagań piłkarskich kraje muszą wydawać tak wiele, że nikomu już się to nie opłaca.
GOSPODARZ BEZ RYZYKA
Dlatego przyznanie organizacji turnieju akurat Niemcom to dla europejskiej federacji wybór bez żadnego ryzyka. Nie trzeba będzie budować całego kraju od zera, bo praktycznie wszystko jest już gotowe i na upartego można by zorganizować tam mistrzostwa choćby jutro. Nie trzeba się obawiać o puste stadiony i brak atmosfery, jak bywało na niektórych meczach poprzednich mistrzostw, bo tamtejsza kultura piłkarska, tradycja chodzenia na stadiony, gęstość zaludnienia i położenie w środku Europy gwarantują, że atmosfera przez miesiąc będzie znakomita. Nie trzeba jednocześnie narażać się na zarzuty, że po turnieju pozostaną białe słonie, wielkie i ociekające przepychem konstrukcje, które przydadzą się tylko na kilka tygodni, a potem zostaną puste.
Na Euro 2024 żaden stadion nie powstanie od zera. Dziewięć z dziesięciu miast, w których będą się odbywać mecze, gościło już mundial osiemnaście lat wcześniej. Dołączył do nich jedynie Duesseldorf, gdzie stadion też już od lat jest gotowy. Jako że w kontynentalnym turnieju gra mniej drużyn niż w globalnym, lista organizatorów skurczyła się o dwa ośrodki. W porównaniu do mundialu 2006 wypadły z niej Hanower, Kaiserslautern i Norymberga. UEFA nie będzie więc musiała wysłuchiwać żadnych oskarżeń o łamanie praw człowieka, dawanie podestu dyktatorom, przestrzeganie praw mniejszości czy kwestie klimatyczne.
KOSMETYCZNE ZMIANY
Niemcy z kolei względnie tanim kosztem mogą zafundować kolejnemu pokoleniu zbiorowe uniesienie. W 1974 roku organizowali mundial. Czternaście lat później mistrzostwa Europy. Po kolejnych osiemnastu latach mistrzostwa świata. I osiemnaście lat później kolejne Euro. Tak, by co kilkanaście lat zaprosić świat do siebie i zaproponować społeczeństwu, by zrobiło coś wspólnie. Na większości stadionów inwestycje są w gruncie rzeczy kosmetyczne.
Jedynie w Stuttgarcie, gdzie na meczach VfB już od jakiegoś czasu widać plac budowy, praktycznie od nowa postawiona zostanie trybuna główna, pamiętająca jeszcze mundial sprzed 49 lat. Powstaną tam nowsze i większe loże VIP, nowocześniejsze pomieszczenia prasowe, lepsza infrastruktura telewizyjna, a całość ma kosztować około 100 milionów euro. Na pozostałych stadionach lista zadań wygląda podobnie. Chodzi o renowacje gruntownie wyremontowanych lub wybudowanych dwie dekady temu stadionów. Ewentualnie o dostosowanie infrastruktury technicznej do obecnych standardów produkcji telewizyjnej, czy o zastosowanie bardziej ekologicznych rozwiązań w stylu instalacji fotowoltaicznych, czy oświetlenia led. Nie aż tak wiele, jak na organizację wielkiego turnieju.
OTWARTA TWARZ NIEMIEC
Z niemieckiej perspektywy mistrzostwa na własnych stadionach to przede wszystkim atrakcyjna perspektywa, by znów, jak osiemnaście lat temu, zafundować sobie doświadczenie jednoczące. Wtedy Niemcy nauczyli się po raz pierwszy wieszać w oknach flagi narodowe, malować twarze na czarno-czerwono-złoto i śpiewać hymn bez poczucia zażenowania. Przez pokolenia mieli wpojone, by nie emanować symbolami narodowymi, by chować je w szafach i rezerwować jedynie dla instytucji państwowych. Jeszcze w 2002 roku z sympatią, ale i lekkim politowaniem spoglądano tam na euforyczną dumę Turków, którzy akurat maszerowali po trzecie miejsce na świecie. Cztery lata później Niemcy sami się zdziwili, że potrafią razem się cieszyć, razem oglądać mecze w strefach kibica. Postarali się pokazać światu inne oblicze niż to, które od dekad się do nich przykleiło. I nawet sami się zdziwili, że tak potrafią.
HISTORIA ZWIEŃCZONA W BRAZYLII
Duch letniej baśni nie zniknął z końcem tamtego upalnego lata. Gdy tylko zaczął się sezon Bundesligi, Niemcy masowo ruszyli na stadiony, by celebrować miejscowe kluby, które zaczęły przeżywać niewidziane nigdy wcześniej oblężenia. Kadra, jeżdżąc od miasta do miasta, ściągała tłumy. A strefy kibica organizowano przy wszystkich kolejnych wielkich turniejach. Duch 2006 roku niósł niemiecki futbol aż do zwieńczenia tamtej historii osiem lat później w Brazylii, gdy udało im się, po raz pierwszy po zjednoczeniu kraju, zdobyć mistrzostwo świata.
ENTUZJAZM, KTÓRY WYPAROWAŁ
Dziś już nie tylko w niemieckim futbolu po 2006 roku została jedynie nostalgia. Tamtejsza piłka znów woła o reformy, na meczach kadry notorycznie widać puste miejsca. Mało kto czuje ekscytację, gdy zbliża się kolejne spotkanie reprezentacji. Niemiecki Związek Piłkarski jest skompromitowany kolejnymi aferami, z piłkarzami mało kto się utożsamia, okazało się, że organizacja mundialu 2006 została zagwarantowana łapówkami. Do parlamentu weszła skrajna prawica, co przez dekady się nie zdarzało, w niektórych krajach związkowych jest nawet czołową siłą. Otwartość na imigrantów spadła. Gdy Mesut Oezil odchodził z reprezentacji, na pierwszym planie wcale nie były sprawy sportowe.
Zbiorowy entuzjazm z początków XXI wieku wyparował.
Przed mistrzostwami świata osiemnaście lat temu główne wyzwanie stanowiła infrastruktura. Dziś wyzwanie stojące przed Niemcami jest mniej widoczne, ale to nie znaczy, że mniejsze. Muszą znów wzbudzić w sobie radość, optymizm, autentyczną chęć wyjścia na ulice i rzucenia się w ramiona obcej osoby. Tylko jeśli to się uda, w Niemczech będzie można uznać, że organizacja Euro 2024 miała sens.
WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI:
- Grzeszna przyjemność – oglądanie Lukasa Podolskiego w Ekstraklasie
- Gorsze wyniki to nie zawsze kryzys. Dlaczego Stal Mielec powinna zachować spokój
- Zamknięty sezon łowiecki. Trudny czas dla napastników w Ekstraklasie
foto. Newspix