Jeśli ktoś jeszcze miał jakieś wątpliwości, czy Lech Poznań potrafi łączyć grę w europejskich pucharach z Ekstraklasą, dziś dostał kolejny mięsisty argument. Powiedzmy sobie szczerze: Lech jest dobry w te klocki. Owszem, wiosną przydarzyły mu się porażki z Zagłębiem Lubin i Śląskiem Wrocław, ale dziś możemy traktować je jako pojedyncze wypadki przy pracy. Ostatnie tygodnie mistrza Polski są niemal wzorowe.
Rozprawić się z Djurgardens IF i przejść do ćwierćfinału Ligi Konferencji? Zaliczone. Pokonać bezpośredniego rywala w walce o ligowe podium? Też zaliczone. Co tu dużo mówić, Lech zaliczył kolejny znakomity tydzień. Nieważne, ile rotacji w składzie zarządzi John van den Brom. Nieważne, że Ishak odpoczywa na ławce. Nieważne, że pierwszy traci bramkę. Wystarczy kilka błysków indywidualności, żeby wyszło na jego.
Lech udowadnia, że się da. I Marchwiński też
Gdyby nie stracony początek sezonu przez kosztowną naukę latania (dosłownie i w przenośni, od Poznania po Azerbejdżan), która procentuje dopiero teraz, Lech mógłby bić się o wicemistrzostwo z Legią. Za pierwszym razem gra na kilku frontach mu nie wyszła, ale – jak widać – udało się wyciągnąć wnioski z lata na wiosnę. Kibic “Kolejorza” mimo wszystko raczej nie powinien żałować, że to wszystko potoczyło się w taki sposób. Wiele wskazuje bowiem na to, że do historycznego osiągnięcia w pucharach, także dla całej polskiej piłki, uda się dorzucić brązowy medal. Nie byliśmy przyzwyczajeni do tak skutecznej “podzielności uwagi”, więc nie bagatelizujmy pozytywnych faktów. Skoro na robocie wymięka Pogoń czy Widzew, chcemy Lecha, który zagwarantuje sobie pewną ciągłość. Jest nią oczywiście kolejna szansa na przygodę w europejskich pucharach w sezonie 2023/2024, która należy się ekipie z Poznania jak psu buda.
Jeśli już mowa o tym, co i komu się należy, indywidualne wyróżnienie musi trafić do dwóch piłkarzy Lecha. Jeden skrupulatnie ściąga łatkę przehajpowanego talentu, a drugi udowadnia, że nie musi grać wiele, żeby być niezwykle ważnym elementem zespołu. Filip Marchwiński – dziś bramka, a ogółem w tym roku jeszcze trzy trafienia do siatki i asysta. Mogło być zdecydowanie gorzej, prawda? Z kolei Nika Kwekweskiri w trzech ostatnich spotkaniach załadował dwa gole, a także dorzucił dwa ostatnie podania. Forma mutant, a to wszystko tylko w ciągu 146 minut. Wobec tego należałoby zadać pytanie, kto jest obecnie najlepszym środkowym pomocnikiem Lecha Poznań? Jakie zestawienie jest najbardziej optymalne? Cholera, może zostawmy to na później. Nie chcemy przecież dodatkowego bólu głowy na niedzielny wieczór.
Widzew w kryzysie, ale… spokojnie
Trzeba wrzucić jeszcze kilka słów o Widzewie, który nie potrafił wygrać kolejnego meczu z rzędu. Mówimy już o czterech kolejkach: dwóch porażkach i dwóch remisach. Czy to ten spodziewany kryzys? Na to wygląda. Ekipa trenera Niedźwiedzia ewidentnie ma zadyszkę, co może skończyć się wypadnięciem poza czołową piątkę na koniec sezonu. Gdyby do tego doszło, nikt jednak nie mógłby mieć pretensji. Beniaminek, który był skazywany na pożarcie przed startem kampanii, na 9 meczów przed końcem ma 37 punktów. Utrzymanie jest właściwie zapewnione, więc w Łodzi pozostaje jedynie bawić się piłką i każdą pozycję w górnej części tabeli przyjmować z pocałowaniem ręki.
Niech tylko nikomu nie przychodzi do głowy, żeby słabszą rundę wiosenną traktować jak porażkę, która miałaby podważyć pracę trenera Niedźwiedzia. Robisz coś ponad stan – super, ale tak nie da się przecież w nieskończoność. Słabszy okres Widzewa musiał nadejść prędzej czy później, a wiadomo, że lepiej, jeśli odhacza się go teraz, kiedy już spokojnie można myśleć o większych rzeczach w następnym sezonie.
Fot. Newspix