Kierowcom dziewięciu z dziesięciu zespołów pozostaje tylko załamać ręce. Red Bull najlepszy bolid w stawce miał już w poprzednim sezonie, ale teraz jakby wszedł na jeszcze wyższy poziom. Grand Prix Arabii Saudyjskiej z łatwością wygrał Sergio Perez, a drugie miejsce przypadło Maxowi Verstappenowi, mimo tego, że Holender – po wpadce w kwalifikacjach – rozpoczął wyścig… z piętnastej pozycji.
Jeśli Max jakimś cudem odniósłby dzisiaj zwycięstwo, mówilibyśmy o naprawdę niespotykanym awansie. Ostatecznie jednak Holender, który ucierpiał na awarii silnika w kwalifikacjach, akurat swojego kolegi z drużyny pokonać nie zdołał. Co jednak ciekawe – przez chwilę Grand Prix Arabii Saudyjskiej miało innego lidera.
Dominacja Red Bulla, której jeszcze pomogli sędziowie
Wszystko przez to, że tuż po starcie Pereza wyprzedził Fernando Alonso (drugi w kwalifikacjach). I zrobił to łatwo. Wręcz podejrzanie łatwo. Okazało się później, że Hiszpan źle ustawił się na starcie, zyskując niesprawiedliwą przewagę nad Meksykaninem. I otrzymał pięć sekund kary. Inna sprawa, że Perez wkrótce go wyprzedził – zanim Fernando zjechał do pit-stopu i „odbył” tam karę.
Jak radził sobie w międzyczasie Max Verstappen? Holender nie zyskał nic tuż po samym starcie, ale potem naturalnie przedostawał się w górę klasyfikacji. Nie mogło być inaczej – jego tempo było po prostu zbyt wysokie dla rywali.
Kolejnym ważnym wydarzeniem było wzniesienie żółtej flagi, po tym jak na 18. okrążeniu nawalił bolid Lance’a Strolla. Sędziowie zdecydowali, że w tej sytuacji na torze musi pojawić się samochód bezpieczeństwa. Kierowcy zyskali zatem okazję do skorzystania z „darmowego” pit-stopu, a różnice między nimi (w obliczu restartu) zrobiły się minimalne. To była oczywiście kolejna dobra wiadomość dla Verstappena. Inna sprawa, że Stroll bez problemu opuścił tor, jego bolid znajdował się poza bandami i tak naprawdę żadnej neutralizacji być raczej nie powinno.
W każdym razie, w tej sytuacji jedna rzecz była nieunikniona. Zanim się obejrzeliśmy, Max znalazł się na drugim miejscu. I pytanie, które mogliśmy sobie zadawać, brzmiało: który z kierowców Red Bulla wygra Grand Prix Arabii Saudyjskiej?
Znajome podium? Nie tak szybko
Tu naprawdę nie było żadnej dyskusji. Perez i Verstappen znajdowali się kompletnie poza zasięgiem całej reszty stawki. Apetyt Fernando Alonso na to, żeby dzisiaj utrzeć nosa Red Bullowi mógł się rozbudzić po starcie GP, ale został błyskawicznie zgaszony. I Hiszpan musiał się skupić, żeby powtórzyć wyczyn z poprzedniego weekendu Formuły 1, zajmując trzecie miejsce.
To ostatecznie mu się jednak nie udało. Nie dlatego, że ktoś go wyprzedził. Tylko sędziowie dopatrzyli się (już po końcu wyścigu) u niego nieprawidłowego odbycia kary za wspomniane wykroczenie po starcie. Fernando zatem dostał kolejne minusowe 10 sekund, a na podium awansował George Russell. Hiszpanowi przypadła więc czwarta pozycja.
Co natomiast z „rywalizacją” Perez-Verstappen? Po neutralizacji nie napotkaliśmy już żadnych większych emocji. Meksykanin nieustannie utrzymywał parę sekund przewagi nad swoim kolegą. Obaj zresztą byli zadowoleni z tego, że Red Bull zapewni sobie dublet i nie mieli absolutnie żadnej potrzeby, aby się ze sobą ścigać.
– Okazało się, że było ciężej niż myślałem. Samochód bezpieczeństwa narobił sporo zamieszania – opowiadał po wyścigu Perez. – Byłem bliski zwycięstwa ostatnim razem, a teraz mi się udało. Świetny start sezonu dla Red Bulla? Tak, będziemy dalej napierać.
Red Bull będzie napierać, a Ferrari (dzisiaj szóste oraz siódme miejsce), Mercedes (trzecie i piąte) czy Alonso (jak wspomnieliśmy, czwarty) raczej będą musieli przyzwyczaić się do walki o najmniej zaszczytne miejsce na podium. Choć kto wie, sezon dopiero się przecież rozpoczął. Może i Red Bull za kilka tygodni wcale nie będzie nie do ugryzienia.
AKTUALIZACJA:
Mamy kolejną zmianę wyników. Fernando Alonso jednak utrzyma podium w GP Arabii Saudyjskiej. A to oznacza, że 41-latek z Hiszpanii zaliczył właśnie setny wyścig F1, który ukończył w najlepszej trójce.
Fot. Newspix.pl