Konkurs w Lillehammer miał przebłyski. Pozytywne, ale i sporo negatywnych. Wiatr kręcił i potrafił wyciąć nawet najlepszych skoczków, o czym boleśnie przekonał się w drugiej serii Stefan Kraft, a Johann Andre Forfang zdenerwowany od razu po swojej próbie uciekł przed kamerą. Polacy mieli jednak sporo szczęścia i trafiali na stosunkowo dobry wiatr. W dodatku Dawid Kubacki pięknie to wykorzystał. I wygrał konkurs, po raz szósty w tym sezonie!
Na poprawę nastrojów
Powiedzmy sobie to wprost: po mistrzostwach świata nasi skoczkowie mocno spuścili z tonu. Owszem, Dawidowi Kubackiemu udało się wkraść na trzecie miejsce w Oslo, ale dzień wcześniej był 9., a w pierwszym konkursie w Lillehammer dopiero 19. Kamil Stoch dobre próby przeplatał słabszymi i… pechowymi, bo często trafiał na fatalne warunki. Piotr Żyła po MŚ nie przypominał tego skoczka, który zdobywał tam złoto, częściowo zapewne z powodu infekcji, której skutki jego organizm odczuwał dość długo. Odżył nieco Paweł Wąsek, ale szału w jego skokach – podobnie jak tych Olka Zniszczoła – po prostu nie było.
Dlatego dzisiejszy konkurs z naszej perspektywy traktujemy jako ten, który pokazał nam, że w tym sezonie jeszcze możemy się nacieszyć dobrymi występami Biało-Czerwonych. Bo ci poskakali naprawdę nieźle.
Zwłaszcza w drugiej serii. Po pierwszej bowiem ucieszył nas głównie skok Dawida Kubackiego, który uplasował się tuż za podium, do pudła tracił bowiem ledwie 0.4 punktu. Kamil Stoch po niezłym skoku na 130 metrów był jedenasty, Paweł Wąsek (17.) i Olek Zniszczoł (23.) skakali na swoim poziomie, a martwił jedynie Piotr Żyła, dopiero 27., który ledwie się zakwalifikował. Inna sprawa, że w pierwszej serii odpadli na przykład Karl Geiger czy Andreas Wellinger, co sugerowało, że na skoczni swoje potrafiły zrobić warunki.
No i w drugiej serii – o czym za chwilę – przekonaliśmy się, że faktycznie, nie będzie to idealnie równa rywalizacja. Na szczęście Polacy w tej wietrznej loterii albo trafiali dobrze, albo przynajmniej tak, że byli w stanie powalczyć o niezłą odległość. Dzięki temu aż czterech zaliczyło awanse, nie udało się to tylko Pawłowi Wąskowi, który i tak zajął jednak 20. miejsce. I ostatecznie był najgorszym z naszych skoczków. Innymi słowy: wszyscy w tej czołowej „20” się zmieścili. A to po fatalnym wczorajszym konkursie – najgorszym w sezonie w wykonaniu naszych zawodników – naprawdę świetny wynik.
Tym lepszy, że dostaliśmy sporo pozytywnych sygnałów. Aleksander Zniszczoł podniósł się w drugiej serii na 17. miejsce. Piotr Żyła udowodnił wszystkim, że też stać go nadal na dobre skakanie tej zimy i awansował o 13 pozycji, na 14. lokatę. Świetnie skoczył Kamil Stoch, który wylądował na 134 metrze i podniósł się na siódme miejsce. Ale bohaterem został przede wszystkim Dawid Kubacki. W stosunkowo słabych warunkach skoczył aż 138.5 metra, co punktowo było najlepszym skokiem całej serii.
Przy tym wystarczająco dobrym, by wygrać konkurs. Bo choć Anze Lanisek (136 metrów) czy Daniel Tschofenig (134), którzy byli przed nim po pierwszych skokach, przesadnie niczego nie zepsuli, to z Kubackim nie byli w stanie rywalizować. Polak wygrał szósty konkurs w tym sezonie, ale pierwszy od… Turnieju Czterech Skoczni. A więc minęły już ponad dwa miesiące, odkąd Dawidowi udała się taka sztuka.
– To były naprawdę dobre zawody dla mnie, szczególnie po problemach w poprzednich dniach. Bardzo płynne skoki, może nie perfekcyjne, ale dobre. Mogłem użyć szybkości wypracowanej na rozbiegu. Zrobiłem spory progres od wczoraj. Nie patrzyłem na wiatr, ale warunki faktycznie były trudne. Pod koniec wiatr zaczął „wirować”, to było wyzwanie dla jury, by doprowadzić ten konkurs do końca, ale i dla nas, bo musieliśmy czekać na skoki na zimnie i pozostać skoncentrowanymi – mówił Kubacki po konkursie.
https://twitter.com/Eurosport_PL/status/1636430805638496260?s=20
W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Dawid zmniejszył straty do Halvora Egnera Graneruda, ale… i tak trudno podejrzewać, by miał jeszcze powalczyć o kryształową kulę. Przed nami w końcu kilka konkursów lotów – gdzie Norweg będzie jednym z faworytów – a do tego strata w tej chwili wynosi aż 318 punktów. A na pięć konkursów indywidualnych przed końcem sezonu to po prostu za dużo. Warto jednak dodać, że Kubacki pobił dziś polski rekord w liczbie podiów w jednym sezonie PŚ – ma ich na koncie 15. W dodatku jego wygrana była 99. polskim triumfem w zawodach PŚ.
Nie obrazilibyśmy się za setkę jeszcze tej zimy.
Wycięty Kraft, rekord Eisenbichlera
Żeby to wszystko nie wyglądało zbyt wesoło, powiedzmy sobie wprost – momentami to, w jakich warunkach puszczano zawodników, było naprawdę kiepskim żartem. I to nie po raz pierwszy w tym sezonie. Jasne, skoki to dyscyplina, w której idealnie równych warunków nie będzie nigdy. Przyzwyczailiśmy się do tego. Ale jeśli będący w fantastycznej formie Stefan Kraft, w drugiej serii ląduje na 113 metrze, to coś tu jest nie tak. I może nie byłoby z tego aż tak dużego problemu, gdyby niewiele to zmieniało w przebiegu zawodów.
Ale Kraft, po pierwsze, walczył dziś o konkursowe podium. Po drugie, jest w grze również o podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata (ma punkt przewagi nad Anze Laniskiem). A po trzecie i w tej chwili najważniejsze – przez tę drugą próbę zwiększyły się znacznie jego straty do Halvora Egnera Graneruda w walce o triumf w Raw Air. Nie dziwi, że Austriak był bardzo niepocieszony. Ale jego reakcja i tak była niewspółmierna do tej Johanna Andre Forfanga. Norweg, też zaliczający bardzo dobre Raw Air, po tym jak został puszczony w kiepskich warunkach, właściwie od razu opuścił zeskok. Nie nadążył za nim nawet operator kamery.
Równocześnie jednak podczas tego samego konkursu Markus Eisenbichler… wyrównał rekord skoczni! Niemiec ledwie ustał na nogach, ale swojej próby na 146 metrów nie podparł i dołączył do Simona Ammanna, który od kilku lat jest skoczkiem z najdalszym skokiem na Lysgaardsbakken. Rekord nie wystarczył jednak Markusowi do podium. Ostatecznie był bowiem czwarty. Za Kubackim, Laniskiem i Tschofenigiem.
146 metrów ‼️#skijumpingfamily #RawAir #Lillehammer pic.twitter.com/F6sNQeVizv
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) March 16, 2023
Teraz skoczków czekają loty w Vikersund. I oby tam wiatr im nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie – nosił daleko, tak jak dziś Markusa Eisenbichlera. Najlepiej tak o 100 metrów dalej, niż Niemiec lądował dzisiaj. Bo za dobry, pełen emocji i dalekich skoków konkurs lotów naprawdę byśmy się nie obrazili.
Fot. Newspix