Im łatwiej, tym gorzej. Nadszedł nowy rok i Real Sociedad znów jest w kryzysie. Ten klub to uosobienie memów z nosaczem. Niby człowiek wiedział, ale jednak się łudził.
Pod względem wyników, jakości gry czy podejścia piłkarzy, dzisiejszy Real Sociedad nie ma nic wspólnego z tym, który zachwycał nas jesienią. Ale czy to kogokolwiek zaskakuje? Baskowie czwarty rok z rzędu są w zimowym kryzysie i znów mogą na ostatniej prostej stracić szansę na grę w Lidze Mistrzów.
Szkoda, że kibice Realu Sociedad nie znają memów z nosaczem i hasłem: „Niby człowiek wiedział, a jednak trochę się łudził”, bo te doskonale opisują sytuację ich klubu. Niby każdy spodziewał się, że piłkarze nie utrzymają formy, ale dlaczego mielibyśmy nie wierzyć, że w tym roku wreszcie nie będzie kryzysu? Były dobre transfery, byli liderzy w świetnej dyspozycji, były też problemy rywali. Los rozłożył przed ekipą z San Sebastian czerwony dywan i sprawił, że wymarzona Liga Mistrzów była na wyciągnięcie ręki. Była. Bo dziś znów trzeba o nią drżeć.
Spodziewany kryzys
– Wpadniemy w kryzys, zarówno pod względem fizycznym jak i wynikowym. Mam jedynie nadzieję, że szybko wyjdziemy z dołka – powiedział na początku lutego trener Imanol Alguacil. Przewidział przyszłość. Od momentu wypowiedzenia przez niego tych słów zaczął się dołek jego drużyny. O ile porażka z Barceloną w Copa del Rey (0:1) czy remis z Realem na Santiago Bernabéu (0:0) wstydu nie przynoszą, tak późniejsze wyniki trudno usprawiedliwiać. W pięciu meczach z relatywnie łatwymi rywalami Real Sociedad zdobył tylko pięć punktów. Wygrał raz, 3:2 z Espanyolem. W pozostałych czterech spotkaniach strzelił jednego gola. Całkowicie zatracił atuty z jesieni, gdy był trzecią siłą w Hiszpanii. – Jesteśmy w dołku, to oczywiste, ale niepoważnym było dla mnie oczekiwanie dużej przewagi nad czwartym czy piątym zespołem po 24. kolejce. Nie można nakładać takiej presji na zespół. To niekorzystnie na nas wpływa – rozkładał ręce Alguacil, który ma do dyspozycji trzecią najmłodszą kadrę w LaLiga.
Za jego rządów, kryzysy stały się normą. W ostatnich sześciu kolejkach, wliczając remis z Realem, klub z Anoeta zdobył 6 na 18 możliwych punktów – to wynik godny drużyny walczącej o utrzymanie, gdy rywale zaczęli grać na miarę pucharowiczów. Zawodnicy Imanola stracili siedem oczek przewagi nad Atlético, które wyprzedziło ich w tabeli, a piąty Real Betis traci już nie dziesięć, a tylko trzy punkty. Poprzedni sezon? W grudniu i w styczniu zdobyli 7 na 27 punktów i zamiast być tuż za plecami lidera, Baskowie spadli na ósme miejsce. Sezon 2020/21? Jedna wygrana w jedenastu kolejkach. Sezon pandemiczny? Po czerwcowym wznowieniu rozgrywek Real Sociedad odniósł dwa zwycięstwa w jedenastu występach i zamiast walczyć o Ligę Mistrzów, drżał do końca rozgrywek o udział w Lidze Europy. To nie kwestia przypadku, a chroniczny problem.
Im łatwiej, tym gorzej
– Gramy naprawdę słabo – nie ukrywa Imanol Alguacil. Ale tym razem nie było żadnej zapowiedzi kryzysu. Przeciwnie – wszystko układało się nadspodziewanie dobrze. Nie dość, że kłopoty mają Sevilla czy Villarreal, rywale w walce o czwarte miejsce w LaLiga, to jeszcze ekipa z Anoeta świetnie radziła sobie z licznymi kontuzjami. Grając co trzy dni, Real Sociedad uporał się z falą kontuzji, która w pewnym momencie porwała praktycznie wszystkich napastników, w tym sprowadzonych latem Umara Sadiqa czy Mohameda Ali-Cho. Nawet absencja Davida Silvy wydawała się nieodczuwalna. Wybitnie grał Brais Méndez, skuteczny był Alexander Sørloth, Martín Zubimendi rozkochał w sobie Xaviego Henándeza, Alex Remiro bronił jak jeden z najlepszych golkiperów w LaLiga, a Robin Le Normand grał tak, że Hiszpanie marzyli, aby zgodził się na powołanie do ich kadry. Baskowie przetrwali trudny moment, trzymali się w czubie tabeli, a gdy przestali grać co trzy dni i gdy natrafili na serię łatwiejszych starć, to się posypali.
– Mecze, które jesienią wygrywaliśmy, teraz remisujemy albo przegrywamy. Gramy nie najgorzej. Brakuje nam tylko skuteczności – przekonuje Imanol. Pozornie, to spłycenie problemu. Ale w gruncie rzeczy, tak najłatwiej go opisać. Ostatnie spotkania Realu Sociedad mają podobny przebieg. Wyłączając starcie z Valencią (0:1), jego rywale stawiają autobus i skupiają się na przeszkadzaniu. Baskowie się frustrują i biją głową w mur. Gdy doliczymy do tego nieskuteczność pod obiema bramkami, robi się nieciekawie. Real Valladolid miał jedną szansę i wrygrał (1:0). Valencia i Celta (1:1) zdobywały punkty po golach samobójczych Igora Zubeldii i Robina Le Normanda, przez 90 minut nieszczególnie kreując zagrożenie. Cádiz prawie wywiózł z Anoeta trzy punkty, choć stworzył sobie jedną akcję, w której Roger Martí trafił w słupek. A piłkarze Imanola sprawiali wrażenie, jakby mogli grać nawet trzy godziny, a i tak nie zdołaliby trafić do siatki.
Inni mogą, Real Sociedad – nie
Aby uporać się z problemami, Alguacil decydował się na odważne kroki. Porzucił swój ulubiony system z rombem w środku pola, by wrócić do 4-3-3, ale to nic nie dało. Liderzy są bez formy. Brais Méndez czy Mikel Merino są cieniem samych siebie, a Alexander Sørloth zatracił skuteczność. – Nie od razu Rzym zbudowano – powiedział Imanol przed czwartkowym meczem z Romą, odnosząc się do kłopotów swojej drużyny. Real Sociedad ma trzeci najmłodszy skład w LaLiga, pięciu zagranicznych zawodników i aż szesnastu wychowanków. To godne pochwały. Ale nieumiejętność wyjścia z chronicznie pojawiającego się kryzysu to poważny problem. Baskowie znów wykorzystali jesienny sprzyjający moment, ale w trudnej chwili nie umieją się podnieść.
W San Sebastian mają nadzieję, że ekipie wreszcie uda się przełamać psychologiczną barierę pierwszego rywala w fazie pucharowej. W XXI wieku jeszcze ani razu nie wygrali dwumeczu. Ostatnio pojawiały się wymówki, którymi były kontuzje czy pech w losowaniach, bo z dwóch ostatnich edycji Ligi Europy odpadali zespół z Anoeta eliminowały Manchesterem United i RB Lipsk. Teraz ponownie to rywal, Roma, będzie faworytem do awansu.
Działacze Realu Sociedad przyglądali się niedawnym sukcesom Villarrealu czy Sevilli na arenie europejskiej i zastanawiali się: „Dlaczego my tak nie możemy?”. Nie ma łatwej odpowiedzi na to pytanie. Kadrowo, Baskowie nie są słabsi. Może to kwestia szczęścia? Albo doświadczenia zawodników? A może trenera, który zbyt optymistycznie podchodzi do rywalizacji (casus Manchesteru United) i nie umie przygotować drużyny do rywalizacji? Trudno mówić o przypadku, gdy już trzeci rok z rzędu zespół jest w kryzysie akurat w momencie wznawiania pucharowej rywalizacji. I choć trudno wyobrazić sobie zwolnienie Alguacila, który w San Sebastian ma niesamowicie mocną pozycję, to porażka z Romą i przedłużenie kryzysu bez wątpienia doprowadziłoby do pytania: czy ktoś inny niż Imanol nie byłby w stanie wyciągnąć jeszcze więcej z tego klubu?
JAKUB KRĘCIDŁO, Canal+ Sport
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ PIŁCE: