Eric Maxim Choupo-Moting zbliża się do 34. urodzin. Nigdy nie należał do ścisłego grona najlepszych napastników świata i to się już nie zmieni. Dziś reprezentant Kamerunu doczekał się jednak kolejnego momentu chwały. Jego amerykański monachijski sen wciąż trwa. Sen zadaniowca, któremu – w sumie trochę z braku laku – zdarza się wybiegać w wyjściowej jedenastce Bayernu Monachium w najważniejszych meczach Bundesligi czy Ligi Mistrzów. Choupo-Moting nie tylko w takich chwilach nie rozczarowuje, ale dostarcza więcej jakości, niż można by od niego wymagać. I dzisiaj to on został bohaterem dnia w Champions League, nie Kylian Mbappe czy Lionel Messi.
Jasne, kameruński napastnik w zasadzie jedynie dostawił szuflę do pustaka. Nic specjalnego. W 61. minucie gry Marco Verratti popełnił fatalny błąd w rozegraniu pod własnym polem karnym, zagapił się i stracił futbolówkę, a Bayern takich pomyłek po prostu nie wybacza. Wykorzystuje je bez litości. Ale to przecież nie jest odosobniony przypadek, gdy Choupo-Moting popisuje się skutecznością w arcyważnym dla Bawarczyków momencie.
Można się cofnąć aż do sezonu 2020/21, kiedy rosły napastnik całkiem udanie zastąpił kontuzjowanego Roberta Lewandowskiego w ćwierćfinałowym dwumeczu Ligi Mistrzów z PSG. Z rywalizacji górą wyszli wówczas paryżanie, lecz Kameruńczyk – swoją drogą, były piłkarz PSG – wpisał się na listę strzelców w obu meczach. Natomiast w bieżących rozgrywkach Choupo-Moting trafiał już do siatki w starciach z Viktorią Pilzno, FC Barceloną i Interem Mediolan. Dodajmy do tego dzisiejszego gola i mamy całkiem niezły zestaw rywali na rozkładzie, prawda? A przecież Choupo-Moting solidnie punktuje też na krajowym podwórku. Tylko w Bundeslidze 2022/23 zapakował dziesięć sztuk, mimo że na murawie spędził zaledwie 1028 minut. Taki zadaniowiec to po prostu skarb.
Nie o liczby tu bowiem chodzi. Jako się rzekło, Choupo-Moting nie jest gwiazdą, nie jest łowcą rekordów strzeleckich. Jeżeli trzeba, wejdzie na murawę tylko na ostatni kwadrans. Jeśli zajdzie taka potrzeba, opuści boisko jako pierwszy. Tak jak dziś – z podniesionym czołem, bez grymaszenia, mimo że ledwie kilka chwil wcześniej strzelił bramkę, był więc rozpędzony. Gra Bayernu nigdy nie kręci się jednak wokół niego. On ma po prostu zrobić robotę, choćby i niewdzięczną.
Takie trafienia, jak to dzisiejsze na 1:0, z pewnością mu to wynagradzają.
Bayern – PSG. Triumf kolektywu
Trzeba przyznać, że Bawarczycy pokonali ekipę Paris Saint-Germain w pełni zasłużenie. O ile pierwsza połowa spotkania była jeszcze wyrównana, z okresami zauważalnej przewagi gości, tak po przerwie francuska drużyna nie miała już w zasadzie nic do powiedzenia. Bayern totalnie przyjezdnych stłamsił. Przede wszystkim w środkowej strefie boiska, gdzie dominował duet Kimmich-Goretzka, ale nie tylko – właściwie trudno wskazać obszar, w którym PSG byłoby w drugiej połowie lepsze od gospodarzy. Brakowało paryżanom impulsu ze strony liderów. Ze zrywów Kyliana Mbappe niewiele wynikało, Leo Messi przepadł, Marco Verratti zawalił gola… Ciężar gry próbował brać na siebie Fabian Ruiz, ale z wyjątkowo marnym skutkiem. Rywale gasili jego ofensywne zapędy w zarodku.
Bayern naprawdę mógł się dzisiaj podobać jako zespół. Organizacja gry, asekuracja, skoki pressingowe – wszystko chodziło jak w zegarku. Bogiem a prawdą, jedyny poważny błąd po bawarskiej stronie popełnił w pierwszej połowie Yann Sommer, ale goście nie zdołali tego babola wykorzystać. Heroiczną interwencją popisał się wówczas Matthijs de Ligt, który w ostatniej chwili wybił piłkę zmierzającą już do pustej bramki. I to był ten moment, który mógł odmienić losy dwumeczu.
Paryż nie skorzystał jednak z prezentu. Bayern – owszem.
Bramka Choupo-Motinga na 1:0 właściwie rozstrzygnęła dwumecz. PSG już się po tym ciosie nie podniosło, z zespołu zeszło powietrze. Bawarczycy nakręcali się każdą kolejną skuteczną interwencją w defensywie, każdą groźną kontrą, a nawet każdym rozsądnym, cynicznym faulem w środku pola. Równolegle francuska ekipa gasła w oczach, zupełnie pozbawiona asów w rękawie. W drugiej połowie Julian Nagelsmann oddelegował na boisko z ławki takich zawodników jak Leroy Sane, Sadio Mane, Serge Gnabry i Joao Cancelo. A kogo wpuścił Christophe Galtier? El Chadaille Bitshiabu, Warrena Zaire-Emery’ego czy Hugo Ekitike. Gwóźdź do trumny wbił wspomniany Gnabry, który w 89. minucie ustalił wynik meczu na 2:0. Ale Bayern mógł wygrać wyżej, gdyby tylko lepiej rozegrał parę kontrataków.
Paryżanie po raz kolejny muszą zatem marzenia o triumfie w Champions League odłożyć na przyszły rok. Który to już raz?
BAYERN MONACHIUM 2:0 PARIS SAINT-GERMAIN
(E. Choupo-Moting 61′, S. Gnabry 89′)
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Apel do organów PZPN: zróbcie to, czego nie potrafił Jakubas!
- Nocne rozbiórki, brak wody i naruszenie prawa. Stadion Sandecji Nowy Sącz owiany absurdami
- Piotr Johansson z Djurgarden: – Mecze z Lechem są najważniejsze w mojej karierze [WYWIAD]
fot. NewsPix.pl