Albo na oczach całego kraju dokonało się paskudne oszustwo, albo piłkarze Korony Kielce mają na tyle poważne problemy rozpoznawaniem kolorów, że kompletnie nie ogarnęli, czyje barwy dziś reprezentują. Niezależnie od scenariusza, który zaistniał w trakcie meczu w Grodzisku Wielkopolskim, biegało dzisiaj po murawie 22 zawodników Warty Poznań. I choć połowa z nich miała na sobie złocisto-krwiste barwy, to tylko przykrywka – w rzeczywistości wszyscy wykonywali taktykę, jaką nakreślił Dawid Szulczek.
Pozycja napastnika? Szykawka spisał się na medal, szybko otwierając wynik. Kiedy niezdolny do gry był Adam Zrelak, w zielonej części Poznania naprawdę robił/robi się problem. Jeszcze wcześniej, dawno, dawno temu, Kuzimski znacząco obniżył loty. Enis Destan coś w sobie ma, ale trener Warty najchętniej życzyłby sobie, gdyby nie musiał pojawiać się na boisku. Zrelak też nie zawsze błyszczy formą – dziś na przykład niczego nie wpakował do siatki. Ale od czego jest Szykawka? Przecież przy tym stałym fragmencie gry wszystko zagrało tak, jak należy. Wrzutka prosto na głowę Białorusina. Idealne złożenie się do strzału. Precyzyjna główka niedająca szans Zapytowskiemu. 1:0, otwarcie wyniku.
Ktoś mógłby wtedy powiedzieć – zdarza się. Kielczanie rozwinęli na początku spotkania swoim rywalom czerwony dywan. Kolejne minuty pokazały jednak, że „czerwony dywan” to zdecydowanie zbyt mało sugestywne określenie. I sami do końca nie wiemy, jakie byłoby adekwatne. Wór prezentów? Bezgraniczna uległość na każde skinienie?
Chyba tak należy nazywać stosunki pomiędzy Wartą i Koroną, bo to przecież nie tak, że tylko dzisiaj kielczanom nagle odcięło prąd. Pamiętacie starcie obu ekip z rundy jesiennej? Beniaminek grał naprawdę nieźle, ale nie mógł się powstrzymać, by dwukrotnie ułatwić Warcie zadanie. Pierwszy nieoceniony gest? Idiotyczne czerwo Saszy Balicia w początkowych minutach spotkania. Drugi? Niezwykle absurdalna i niepotrzebna ręka Adriana Danka w polu karnym, zamieniona na jedyną bramkę w tym spotkaniu. Korona grała wtedy nieźle, lecz przegrała na własne życzenie po dwóch arcygłupich babolach. Lub, innymi słowy, po dwóch szczodrych prezentach.
Dziś też ich nie brakowało. Jak już rozdawnictwo rozpoczął Szykawka, to szybko poszło. Po strzale Zrelaka piłka powędrowała w boczny sektor pola karnego. Jakiś doskok, jakaś asekuracja? Dajcie spokój. Matuszewski spokojnie złożył się do wrzutki – żałując przy tym, że nie miał przy sobie żadnej krzyżówki, bo zdążyłby wpisać kilka haseł – a Grzesik wyprzedził pewnego dotąd (w przekroju sezonu, nie meczu) Trojaka. Gol na 3:0? Zanim Korona zorientowała się, że straciła piłkę, było już po ptokach. Szmyt rozprowadził do Grzesika, a ten strzelił gola stojącym tuż przy linii bramkowj Szczepańskim.
Kamil Kuzera mógł być nieźle wkurwiony na swoją drużynę, która – paradoksalnie – nie grała źle. To ona częściej wychodziła z inicjatywą, raczej nie miała przestojów, raczej nie przejechała pół Polski po to, by męczyć bułę. Aż do tego meczu to Korona była najlepszą drużyną spośród tych walczących o utrzymanie i mamy nadzieję, że jeden mecz nie zmieni kierunku, jaki obrał ten zespół. Prymitywną, defensywną, bojaźliwą piłkę zamieniła na ofensywę, polot i niekonwencjonalne próby, co ogląda się naprawdę dobrze. Ten sposób gry – nawet mimo takich wyników – daje jej większe szanse na utrzymanie niż to, co proponował Leszek Ojrzyński.
Kiedy kielczanie wyszli na drugą połowę, nie mieli już wiary w to, że uda im się odwrócić losy tego spotkania. Nie widzieć dlaczego w 46. minucie na placu gry pojawił się Adam Deja, który po kwadransie na boisku doznał olśnienia. Jak dotąd sądził, że przyjmując piłkę nigdy nie ma na plecach żadnego przeciwnika. A tu nagle miał! Szczepański zabrał mu piłkę jak dziecku i pewnie wykorzystał sam na sam. Dla Dei może to być duży krok w rozwoju – podstawy futbolu nie są proste, ów zawodnik pokazywał to w tym sezonie już przecież nie raz. Dostał kolejną szansę na to, by się z nimi zapoznać.
Gol na 5:0? To już kompromitacja Zapytowskiego, który nie potrafił złapać rzutu z autu (???) i do pustaka załadował Ivanov. Korona strzeliła niby honorową bramkę, konkretnie Kostorz mający zastąpić w Kielcach Śpiączkę, ale dajmy spokój, jakie to ratowanie honoru.
Czesław Michniewicz, pracując jeszcze w Jagiellonii, zaordynował swoim piłkarzom niecodzienny trening. Jego podopieczni mieli stać na boisku przez 90 minut plus doliczony czas. W ten sposób szkoleniowiec chciał uświadomić im, z jakim zaangażowaniem podeszli do spotkania. Korona była dziś tak słaba, że gdyby taki happening urządził Dawid Szulczek, to i tak niczego by nie ustrzeliła z przodu, za to Zapytowski, Deja i spółka wymyśliliby coś „ciekawego” w tyłach.
Korono, jesteś szlachetna. Podzielisz się ostatnią kromką chleba. Dla Warty oddasz naprawdę wszystko, czy jesienią, czy wiosną, czy u siebie, czy w gościach.
Tylko czy los ci za to coś odda? Niekoniecznie.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Łukowski: – Wyciągano mnie spod samochodu. Pani mówiła, że pomyliła gaz z hamulcem
- Piast – Cracovia. Nawet na brzydkim płótnie można namalować dzieło sztuki
- Van den Brom – pogromca chaosu
Fot. FotoPyK