Osiem lat, cztery szczeble rozgrywkowe, siedmiu prezesów, 12 trenerów, grubo ponad setka piłkarzy. Tyle złożyło się na powrót Widzewa do Ekstraklasy po bankructwie w 2015 roku. Oto dziesięć scen z okresu dla kibiców RTS długiego jak łódzka ulica Pomorska.
Reaktywacja Widzewa
1. Nie mamy pana klucza i co nam pan zrobisz?!
To są jaja. Inaczej nie da się tego określić. Gospodarz obiektu zapomniał kluczy od szatni i za cholerę się do nich nie dostaną. Koniec, kropka. Nie ma tematu. Muszą się przebrać gdzie indziej. Gdzie? To już ich problem… Zawodnicy popatrzyli po sobie i szybko podjęli decyzję. Nie ma co wydziwiać, przecież nie zawrócą do domów. Przygotują się do treningu w autach i tyle.
Takie sceny zdarzały się kilkukrotnie w trakcie sezonu 2015/16, pierwszego w historii reaktywowanego Widzewa. Tyle że czasem drużyna zamiast w samochodach, przebierała się na ławkach rezerwowych stadionu Chojeńskiego Klubu Sportowego przy Kosynierów Gdyńskich 18. Takie życie czwartoligowca.
Czasem nie było szatni. Początkowo brakowało piłek i każdy, kto miał swoją, automatycznie stawał się cenniejszy dla zespołu. Wody do picia było pod dostatkiem, bo zapewniali ją kibice, którzy zwozili zgrzewki. Do kwietnia na strojach brakowało historycznego herbu, o który należało stoczyć batalię prawną. Oficjalnie klubowe biuro znajdowało się w klitce przy Sobolowej 1, a nieoficjalnie – w autach grupki biznesmenów.
Tak zaczęła się mozolna wspinaczka RTS-u.
2. Prezesie kochany, dwa złote…
Trochę ich poniosło. Za dużo alkoholu, za dużo fantazji, za dużo siły. Impreza skończyła się z hukiem, jakie wydały z siebie przypadkowo wyważone drzwi. Wstyd jak cholera, za szkody trzeba zapłacić właścicielom, przed sąsiadami świecić oczami. Tak to się bawią piłkarze Widzewa…
To wydarzenia zadecydowało, że Przemysław Klementowski zarządził zmiany. I tak szukał oszczędności, dlatego w trakcie sezonu 2016/17 zastąpił Marcina Ferdzyna, pierwszego prezesa reaktywowanego RTS-u, więc przyszło mu łatwiej renegocjować umowy. Do tej pory to klub opłacał zawodnikom wynajmowane mieszkania, czasem po kilka tysięcy, ale z tym koniec. Piłkarze dobrze zarabiają, stać ich, zgodnie z nowymi regułami dostaną po pięćset złotych dodatku i tyle.
Oszczędności szukano, bo pojawił się dług, według niektórych źródeł wynoszący nawet 400 tysięcy złotych. Ferdzyn bronił się, że planowali budżet na rok i wiedzieli, że wpłyną pieniądze ze sprzedaży karnetów na nowy stadion, więc na końcu bilans byłby dodatni. Nowe władze wiedziały swoje, choć nie chciały medialnej wojenki.
Klementowski zaczął pilnować wydatków i tylko dziwił się, kiedy docierały do niego oferty od zawodników z przeszłością w Ekstraklasie, którzy oczekiwali potężnej pensji na czwartym poziomie ligowym. Bo skoro Widzew, to pewnie tyle można zarobić. Przykład? Ot, jeden chciał 25 koła podstawy. Do tego premia tysiąc złotych za każdego gola powyżej piątego w sezonie i 500 za każdą asystę. W trakcie tych negocjacji prezes – nieobyty z branżą piłkarską – w końcu nie wytrzymał i zapytał, czy za każdy wyskok powyżej metra też będzie musiał dopłacać… dwa złote.
3. Do zakochania jeden karnet
– „Yogi”, ja nie wiem, czy ty mnie rozumiesz, ale to, co ty grasz, to jest chuj. Rozumiesz?! Chuj! – wściekał się po polsku trener Widzewa Przemysław Cecherz na Yudaia Ogawę w przerwie meczu z Motorem Lubawa, pierwszego na nowym stadionie przy Alei Piłsudskiego, rozgrywanego w marcu 2017, półtora roku po reaktywacji klubu.
To był przełomowy moment. Ludzie oszaleli na punkcie RTS-u. Czasem zakochali się pierwszy raz, czasem na nowo. Sprzedano 15310 karnetów, zarobiono dwa miliony złotych. Od tamtej pory liczba stałych wejściówek ani razu nie spadła poniżej 15 tysięcy.
Drużyna tamtej zimy jeszcze ćwiczyła głównie na ChkS-ie, trochę w Gutowie Małym, tuż przed inauguracją wpuszczono ją na nowiuśki obiekt. Z głośników leciał doping, żeby zawodnicy, którzy nigdy wcześniej nie mieli okazji grać przy takiej publiczności, chociaż w pewnym stopniu przygotowali się na to, co ich czeka.
Udało się. Motor przegrał przy Piłsudskiego 0:2.
4. Wypijmy za błędy!
– Franiu, i jak, wygracie dzisiaj?! – usłyszał Franciszek Smuda. Spojrzał za ławkę rezerwowych, zobaczył kilku mężczyzn siedzących w pobliskim domu i pijących ze smakiem wódeczkę, po czym pomyślał: – Coś ty zrobił?!
To był wrzesień 2017, stadion Huraganu w Morągu. Drugi sezon Widzewa w trzeciej lidze. Choć Cecherz objął zespół w połowie rozgrywek z potężną stratą do lidera, i tak za brak awansu zapłacił posadą. Co prawda z opóźnieniem, bo poleciał po 1. kolejce kolejnego sezonu, ale zapłacił. Nie było zmiłuj. By wydostać się na szczebel centralny, zwrócono się po pomoc do legendy. Smuda w RTS-ie to dwa mistrzostwa kraju i faza grupowa Ligi Mistrzów. Człowiek sukcesu. Ale czwarty poziom rozgrywkowy nie czekał na niego z otwartymi ramionami. Prędzej z zaciśniętymi pięściami…
Już w pierwszym spotkaniu niemal 70-letni szkoleniowiec poczuł w kościach, co to znaczy trzecia liga. Mariusz Gabrych ze Świtu Nowy Dwór Mazowiecki walczył o piłkę z Sebastianem Zielenieckim z Widzewa tak hardo, że wpadli na Smudę.
– Kiedy ich zobaczyłem, w ostatniej chwili przed zderzeniem, miałem wrażenie, że dwa jelenie na mnie biegną – wspominał trener, któremu po tej kraksie trzykrotnie należało ściągać wodę z kolana.
– Teraz widzę, że trudniej jest wygrać trzecią ligę, niż zdobyć mistrzostwo. To jest liga… nawet nie wiem, jak ją opisać. Tu czasem nie liczą się umiejętności, tylko siła razy gwałt – opowiadał.
Smuda nie dotrwał do końca sezonu. Kolejkę przed końcem po remisie z Lechią Tomaszów Mazowiecki zastąpił go Radosław Mroczkowski. Negocjacje z tym trenerem trwało długo, dobrych kilka dni, a ostatecznie zakończyły się gdzieś koło północy. Ale było warto – z nim na ławce RTS wygrał z Sokołem Ostróda 3:2 i awansował do drugiej ligi.
5. Ja? Ja jestem święty!
– Z czego się, kurwa, cieszycie?! – wrzasnął Mroczkowski. Zawodnicy Widzewa zgłupieli. Przecież przed chwilą wygrali 3:0 z Górnikiem Łęczna… O co chodzi?
Tamtego wrześniowego dnia coś między trenerem a drużyną pękło, a z czasem wyrwa tylko się powiększała. Kolejny kluczowy moment to porażka z Olimpią w Grudziądzu 2:3, mimo prowadzenia 2:0. Po pierwsze, wypuszczenie korzystnego wyniku silnie nadszarpnęło wiarę piłkarzy RTS-u w swoje umiejętności. Po drugie, Mroczkowski narzekał do trenera gospodarzy Mariusza Pawlaka na zespół. Że ma słabych zawodników, że z nimi to nic nie zrobi, że potrzebuje wielu transferów. Wystarczyło, że szkoleniowiec Olimpii powtórzył to jednemu ze swoich graczy i domino ruszyło. Utyskiwanie prędko dotarło do ekipy z Łodzi i wiedział o tym każdy w zespole, co oczywiście relacji nie poprawiło. Podział stał się klarowny – my i on. On i my. W sytuacji kryzysowej ma to duże znaczenie.
A pięć remisów z rzędu jak najbardziej pasuje do takiego określenia, dlatego w kwietniu doszło do zmiany – zatrudniono Jacka Paszulewicza. Siódmego trenera w trakcie czwartego sezonu po reaktywacji. Tyle że w tym wypadku siódemka nie okazał się szczęśliwa – Widzew podzielił się punktami w następnych pięciu kolejkach, z czego nabijała się cała Polska. Dziesięć remisów z rzędu – to niecodzienny wynik. Następnie przyszło zwycięstwo nad Ruchem Chorzów i porażka z bezpośrednim rywalem do awansu – Olimpią, która przed przyjazdem do Łodzi ze względu na kontuzje i zawieszenia miała kłopot z zebraniem kadry meczowej. Przegrana z GKS-em Bełchatów w ostatniej potyczce rozgrywek (nawet zwycięstwo nic nie dawało, bo ekipa z Grudziądza pokonała Elanę Toruń) oznaczała pozostanie na trzecim poziomie i rewolucję.
6. Money, money, money
Oferta była kusząca. Wiadomo, tylko druga liga, ale Widzew to historia i wielkie zainteresowanie. Niech będzie, przyjdzie. Zobaczymy tylko za ile. Standardowo, rzuci dużą kwotę i w trakcie negocjacji się zejdzie do takiej, o której naprawdę myśli… Ale nie musiał. Bez gadania przystano na jego warunki. Jakże się zdziwił?!
Takich historii powtórzyło się kilka, do dzisiaj wspomina się je na klubowych korytarzach. Martyna Pajączek objęła stanowisko prezesa w czerwcu 2019 i zaczęła z rozmachem budować zespół na awans. Zastąpiła Jakuba Kaczorowskiego, który z kolej przejął obowiązki od Remigiusza Brzezińskiego, a ten zluzował Klementowskiego. Ten ostatni pilnował budżetu, nie chciał przesadnie drogich piłkarzy, co nie podobało się części inwestorów i działaczy. On chciał poduszkę finansową, inni woleli inwestycję. Zmiany stały się konieczne.
Pajączek nie żałowała kasy i sprowadziła wielu graczy z doświadczeniem z wyższych lig – Marcina Robaka, Mateusza Możdżenia, Huberta Wołąkiewicza, Sebastiana Rudola czy Łukasza Kosakiewicza. W międzyczasie zadecydowała o zmianie trenera – Zbigniew Smółka się nie napracował, urzędował niecały miesiąc (mówiło się, że poprzednie szefostwo podpisało z nim umowę po złości tym nowym, tuż przed oddaniem władzy), ale Pajączek uznała, że ma inną wizję i zatrudniła Marcina Kaczmarka. To samo spotkało dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego.
Pajączek funkcję pełniła do końca grudnia 2020 i trzeba jej oddać, że zostawiła RTS w pierwszej lidze. Choć z mocno wydrenowanym kontem bankowym.
7. Śpiewać każdy może
Autokar jechał w kierunku Łodzi, cały Widzew śpiewał. Po trzech meczach bez wygranej nareszcie zwycięstwo. Garbarnia pokonana, przynajmniej na tydzień trochę spokoju. Drużyna intonowała imiona i nazwiska kolejnych zawodników.
– Doceńmy też naszych młodzieżowców! Dali radę! Konrad Gutowski! – zaczął Rafał Wolsztyński.
Niby niewinnie, ale każdy wiedział, o co chodzi. To był przytyk do Marcina Kaczmarka, który najczęściej pretensje kierował do tych mniej doświadczonych. Zespół to widział i w dużej mierze nie zgadzał się z takim podejściem. Wolsztyński, który i tak nie cieszył się zaufaniem szkoleniowca, pod wpływem impulsu wbił mu szpileczkę. Rzecz jasna cała ekipa skandowała imiona i nazwiska młodzieżowców. Trudno o bardziej dobitne wotum nieufności.
Kaczmarek prowadził Widzew w prosty sposób – dbał o podstawowy skład, a reszta mogła dla niego nie istnieć. Przynajmniej tak odbierali to rezerwowi. Czuli się niepotrzebni. Zupełnie niechciani. Niezauważani. Bywało, że sami prosili o dodatkowe zajęcia, byle tylko jakoś utrzymać formę. To musiało odbić się na grze, bo w jedenastu trudno rozegrać cały sezon, i odbiło.
Co prawda Widzew wyrwał się z drugiej ligi, ale w bardzo słabym stylu.
– Ostatnie wyniki sprawiły, że zespół z trudem utrzymał drugie miejsce w stawce. Cel, jakim był awans do wyższej klasy rozgrywkowej, został zrealizowany, ale rezultaty poszczególnych meczów i dyspozycja sportowa drużyny w minionych tygodniach znacznie odbiegały od oczekiwań – napisano w oficjalnym komunikacie o rozstaniu z Kaczmarkiem.
Uzyskanie bezpośredniej promocji po porażce ze Zniczem Pruszków tylko dzięki remisowi GKS Katowice stanowi akuratny symbol tych rozgrywek. Nikt przy Alei Piłsudskiego nie miał ochoty do świętowania. Mniej więcej godzinę po meczu dwóch porządkowych przemknęło wzdłuż linii bocznej boiska, niosąc tablicę z napisem: „Awans jest nasz”. Zawodnicy miejscowych najpierw patrzyli jak tańczą goście, a następnie chyłkiem zmykali murawy, wygonieni przez własnych kibiców. Zamiast śpiewów i szampana, było gromkie: – Wypierdalać.
A ostatecznym podsumowaniem żałobnej atmosfery stał się atak na Adama Radwańskiego i Roberta Prochownika, którzy oberwali od „swoich” fanów. Tragedia.
8. A miało być tak pięknie
– To już jest koniec. Nie ma już nic – rozbrzmiało w szatni Widzewa. Enkeleid Dobi był pogodzony z losem, spodziewał się zwolnienia, dlatego przyszedł do klubu nie w klubowym dresie, a w prywatnych ubraniach. Po cywilu. Ale kiedy usłyszał tę piosenkę lecącą w szatni, wściekł się. Uznał, że to żart jednego z piłkarzy i zażądał usunięcia go z zespołu. Chciał, by reszta podpisała petycję, że nie chce go w drużynie, ale zderzył się ze ścianą. Zawodnicy nie chcieli o tym słyszeć, bo to nie była prawda.
To działo się wiosną 2021. Koniec końców Dobi popracował jeszcze chwilę, ale prędko faktycznie wylądował na bezrobociu, a zastąpił go Marcin Broniszewski. Albańczyk dobrze radził sobie z młodą ekipą Górnika Polkowice, jednak doświadczeni ligowcy z RTS-u to inna bajka. Wyczuwali każdy fałszywy krok i nie było mowy o zapomnieniu. Szkoleniowiec stopniowo tracił zaufanie w klubie, a wraz z pogarszającymi się rezultatami, wszystko wymykało mu się spod kontroli. Po bezbramkowym remisie z Puszczą Niepołomice jego los został przesądzony.
Dobi żegnał się z posadą, a Widzew witał z następnym rokiem w pierwszej lidze.
9. Awans jest wasz
You’ll never walk alone. Nigdy nie będziesz szedł sam. Fragment piosenki z musicalu Carousel spopularyzowany przez kibiców Liverpoolu zdziwił piłkarzy Widzewa. Nie żeby do niego nie przywykli, w końcu co mecz widzą go na fladze wiszącej za bramką, ale tym razem zobaczyli go nadrukowanego na koszulkach sztabu szkoleniowego, obok nazwisk wszystkich zawodników, którzy wystąpili dla RTS-u w kończącym się właśnie sezonie. Do początku rywalizacji z Podbeskidziem Bielsko-Biała pozostawała godzina i 45 minut. Stawką był wymarzony awans do Ekstraklasy.
Janusz Niedźwiedź – najważniejsza postać sztabu – trafił na Aleję Piłsudskiego niecały rok wcześniej. Wybierano między nim, Arturem Skowronkiem i Krzysztofem Brede. Padło na niego, szczególarza i perfekcjonistę. I ten szczególarz i perfekcjonista spełnił marzenie wszystkich kibiców Widzewa. Stało się. Po ośmiu latach czerwono-biało-czerwoni znowu w elicie.
10. Ciągle pada
Studzienki kanalizacyjne nie wytrzymały ulewy, która przeszła nad Łodzią i wybiły. Pomieszczenia na stadionie przy Piłsudskiego zalane! Jak na złość. Akurat w dniu spotkania z Lechią Gdańsk, na które tak długo czekano. Sytuacja na 10 rano – nie będzie grania. Ale pracownicy Widzewa z prezesem Mateuszem Dróżdżem na czele i MAKiS zakasali rękawy i wzięli się do naprawy szkód. Później cudów dokonywali ludzie odpowiedzialni za murawę i po 18 ich dzieło mieli ocenić sędziowie i delegat PZPN. Wreszcie, mniej niż dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem Szymona Marciniaka jest decyzja. Można grać!
Dróżdż przejął klub w czerwcu 2021, wcześniej obowiązki prezesa pełnił Piotr Szor. W tym czasie działo się tyle, że nie sposób zliczyć wszystkich kryzysów i kryzysików. O samym konflikcie z miastem można by napisać małą książkę, w końcu zainterweniowali przedstawiciele krajowego zarządu Platformy Obywatelskiej (partia, którą reprezentuje prezydent Łodzi Hanna Zdanowska), którzy zaprosili szefa RTS-u do Warszawy, by omówić warunki zakończenia sporu. Jak informowaliśmy, Widzew oczekiwał publicznych przeprosin za film szkalujący Dróżdża nagrany przez operatora stadionu MAKiS (udostępniony za pośrednictwem Biura Rzecznika Prasowego Urzędu Miasta Łodzi) oraz oddania loży prezydenckiej na tych samych warunkach jak ŁKS-owi. Ten drugi warunek już został spełniony.
Widzew stoi na coraz mocniejszych podstawach. Nie może sobie pozwolić na szaleństwa, ale też nie należy do najbiedniejszych. A co równie ważne, drużyna niespodziewanie umościła sobie miejsce w ligowej czołówce, co przerosło oczekiwania wszystkich przy Alei Piłsudskiego.
Klasyk z Legią Warszawa to znowu starcie ekip z okolic podium.
A przecież jeszcze nie tak dawno nie były to drużyny nawet z jednego szczebla rozgrywkowego.
WIĘCEJ O WIDZEWIE:
- Koniec konfliktu z miastem i nowy sponsor? Dzieje się w Widzewie
- Galancie się pokazałeś, Widzewie. Witaj z powrotem w Ekstraklasie
- Szota: Po debiucie w Ekstraklasie rozbeczałem się jak dziecko, bo wreszcie się udało
foto. Newspix