O takich drużynach jak Cracovia zwykle mówi się, że są nieprzewidywalne. Raz wygrają, raz przegrają, raz zremisują. Raz będą w świetnej dyspozycji, raz w fatalnej. Raz zdemolują lidera, raz wyłapią w mazak od drużyny ze strefy spadkowej. Cracovia weszła już na najwyższy wyższy poziom wtajemniczenia. Jest tak nieregularna, że aż łatwa do przewidzenia.
Cracovia – Stal Mielec 2:1. “Pasy” tym razem nie zawodzą
„Pasy” zaczęły wiosnę od zwycięstwa z Górnikiem Zabrze po bardzo dobrym meczu. Później zagrały z Koroną, czerwoną latarnią, nie podnieśli z boiska ani punktu. Przy Łazienkowskiej znów pokazali się z dobrej strony. Wywieźli remis. Wiele wskazywało więc na to, że w meczu ze Stalą Mielec wygrają, bo po porażce i remisie musi przecież przyjść wygrana. No i tak się stało, choć po pierwszej połowie wcale nie zanosiło się na sukces krakowskiego zespołu.
Co nas poza pierwszą odsłoną gry podawało w wątpliwość scenariusz o zwycięskim meczu? To, że „Pasy” znacznie lepiej wyglądają z ekipami z czołówki, a za taką Stal – mimo niezłego miejsca w tabeli – uchodzić nie może. To oczywiście zespół klasowy, poukładany, ale raczej z grona przeszkadzaczy niż tych, którzy nadającją ton. Drużyna Jacka Zielińskiego ciągle ewoluuje i być może w końcu nauczyła się wygrywać ze średniakami. Wiosnę rozpoczęła przecież od zwycięstwa z Górnikiem, również drużyną, która raczej – abstrahując od miejsca w tabeli – chce walczyć o byt.
Makuch wreszcie zagrał jak kozak
Co zadecydowało dziś o zwycięstwie „Pasów”? Wyróżnilibyśmy dwa czynniki. Po pierwsze – wreszcie świetne zawody zagrał Patryk Makuch, czyli jeden z najtrudniejszych do oceny zawodników w lidze. Pojedynki, praca dla drużyny, walka fizyczna, skoki pressingowe – o tak, jeśli chcemy brać pod uwagę takie aspekty, powinniśmy stawiać go jako wzór. Kibice wolą jednak oklaskiwać napastników za konkrety w ofensywie, a tych u Makucha zdecydowanie za mało, zwłaszcza gdy konfrontujemy je z oczekiwaniami, z jakimi przychodził (14 goli i 7 asyst w Miedzi). Dziś wychowanek SMS-u Łódź wpisał się na listę strzelców, trafiając na 2:1. Pewnie nawet sam nie wiedział, w jaki sposób skierował piłkę do siatki, gdy wrzucał mu Kakabadze. Choć gol wyglądał na fartowny, nie można mówić o przypadku. To nagroda za wygrany pojedynek. I za bardzo dobry mecz.
Bo konkretów po swojej stronie Makuch powinien mieć więcej. W pierwszej połowie 23-latek grał jako jedna z dziesiątek, w drugiej, po zejściu Kallmana, przesunął się na szpicę. I na jednej, i na drugiej pozycji, raczej kreował sytuacje swoim kolegom. Dwukrotnie posyłał prostopadłe piłki do Rakoczego – pierwszą po ziemi, drugą głową, wygrywając pojedynek – lecz młodzieżowiec z żadnej nie skorzystał. Szukał też kolegi niecodziennym wystawieniem piłki po płaskiej wrzutce, lecz nikt nie zorientował się w jego zamiarach. Jeśli coś można mu zarzucić, to przegrany pojedynek we własnym polu karnym przy stałym fragmencie gry (zaskoczył się, że leci piłka) i niedokładność. Takich piłek jak te do Rakoczego powinien mieć znacznie więcej.
Nos Zielińskiego
Drugi powód, dla którego „Pasy” sięgnęły po trzy punkty? Zmiany Jacka Zielińskiego. Szkoleniowiec krakowskiego zespołu zaszalał i już po przerwie wpuścił na boisko trzech zawodników: Konoplankę za Kallmana, Kakabadze za Rapę i Hoskonena za Jugasa (dwie pierwsze zmiany to klasyczne roszady słabo dysponowanych gości, przy trzeciej mogło chodzić o aspekt zdrowotny). Czasem w życiu warto coś zmienić i wie to każdy. Frustrujące przy tym bywa oczekiwanie na efekty, które nie muszą przyjść od razu. Zielińskiego to dziś nie dotyczyło, nie minęły dwie minuty, a Kakabadze już strzelał wyrównującego gola.
Ale to Konoplanka jest gościem, do którego należy się najwięcej zasług. Mądrze rozprowadził piłkę na lewą stronę, by defensorzy Stali skupili się na tamtym sektorze boiska. Gdy dostał piłkę zwrotną, miał dużo miejsca na wrzutkę. Zagrał ją na centymetry, Kakabadze dołożył nogę mimo asysty Getingera. Może i wahadłowy Stali był trochę spóźniony, ale z drugiej strony co miał zrobić, gdy podanie było perfekcyjne? Kapitan mielczan maczał też palce przy drugim golu – to on pozwolił Kakabadze na posłanie wrzutki w pole karne.
A więc jeden rezerwowy dał asystę, drugi gola i asystę, a trzeci solidny poziom. Konoplanka generalnie ożywił całą grę. Starał się być tym piłkarzem, do jakiego predestynowałoby go jego CV, czytaj – liderem, reżyserem, gwiazdą. Szukał dziś kolegów i był pod grą. – My widzimy na treningach, że on ma olbrzymie umiejętności, aczkolwiek nie pokazuje tego za często w meczach. Ubolewamy nad tym, ale co zrobić? – skarżył się ostatnio w Weszłopolskich Jacek Zieliński. Jeśli Ukrainiec słuchał jego słów, to wziął je sobie do serca. Teraz stoi przed innym wyzwaniem – zagrać drugi dobry mecz z rzędu. W tym temacie Konoplanka jest równie nieprzewidywalno przewidywalny jak cała jego drużyna (nie skreślamy z góry, ale historia nakazuje sądzić, że za tydzień zagra padakę).
Stal, choć prowadziła do przerwy, niczego szczególnego nam nie pokazała. Wiemy już, że Koki Hinokio powinien dożywotnio grać w drużynie z Podkarpacia, która może być dla niego czymś na wzór Korony Kielce dla Jacka Kiełba. Jesienią grał w Zagłębiu Lubin dramatycznie. Wrócił i od razu, z marszu, daje konkrety. Przed tygodniem trafił do siatki, lecz gol został odwołany (słusznie) ze względu na nieprzepisowe starcie Maka ze Svarnasem. Dziś wykończył kontrę swojego zespołu, czyli długą piłkę od Ciepieli, obcinkę Rapy i podprowadzenie akcji przez Maka.
Sappinen – co z ciebie wyrośnie i dlaczego nic?
Maka, który starał się być dzisiaj najbardziej widocznym piłkarzem na boisku, co z jednej strony działało na jego korzyść (brawa za ambicję), z drugiej nieszczególnie polepszało jego wizerunek (zbyt wiele mu się nie udawało). Stal miała też na boisku Sappinena. Zobaczcie, że celowo nie używamy określeń w stylu „zagrał też Sappinen” albo „obejrzeliśmy występ Sappinena”. Nie. Był na boisku. Znowu. Słaniał się. Tracił piłkę za piłką. Był. Po prostu był.
Serial „Ślepnąć od świateł”, w którym główną rolę grał amator, odniósł bardzo duży sukces. Stal spróbowała powtórzyć ten manewr na boisku. Bo gdy oglądamy Sappinena w akcji (w akcji – hahaha), to autentycznie mamy wrażenie, że bierzemy udział w jakimś eksperymencie społecznym. Ktoś musiał nieźle naściemniać w jego CV – przecież nie da się strzelić w jednym sezonie jedenastu bramek w pucharach (!) będąc zawodnikiem słabej Flory Tallinn (!!) prezentując przy tym tak niski wachlarz umiejętności (!!!). To nie jest pierwszy raz, to recydywa. W Piaście był beznadziejny. W pierwszych meczach w Stali również. W swoich poprzednich zagranicznych wyjazdach – do Belgii, Holandii i na Słowenię – kompletnie przepadł. To amator jak Kamil Nożyński – to wcale nie jest wcale teza z dupy, z każdym tygodniem dostajemy na nią potwierdzenie,.
Niby można powiedzieć, że Sappinen miał dzisiaj udział przy golu. Gdy bramkarz wybijał piłkę, przyjał ją na ciało, aż odbiła się tak, że poleciała do Ciepieli. Poza tym Estończyk znowu nie zrobił KOMPLETNIE NIC. Podasz mu górną piłkę? Prawdopodobnie straci, zwłaszcza gdy mierzy się z takimi wieżami jak Jugas, Jablonsky czy Ghita. Do niektórych pojedynków napastnik Stali nawet nie wyskakiwał. Ktoś powie – nie wierzy w swoje możliwości. My stwierdzimy – i słusznie, po co skakać, obijać się, ryzykować kontuzją, skoro z góry wiadomo, że pojedynku i tak się nie wygra.
Jak już zgarnął piłkę przed polem karnym, to uderzył tak, że od razu został zablokowany. Jak już wychodził z kontrą, to zwolnił, bo nie wiedział, co zrobić. Jak już Stal szła z akcją, to stał gdzieś pochowany, nie dając opcji do podania. Raz jeden podał celnie do Maka, gdy opanował lagę (nie trzeba było wchodzić w pojedynek, więc nic dziwnego, żę ją opanował) i mogło coś się z tego urodzić. Ale to za mało, kompletnie za mało. Znaleźlibyśmy usprawiedliwienie dla Estończyka, gdyby był jak jego dzisiejszy konkurent, Patryk Makuch. Napastnik Cracovii strzela mało, ale jest pożyteczny. Z Sappinena tyle pożytku, co z reklamy zoo na wrocławskim stadionie, a jego gole zobaczyć można tylko w kompilacjach z muzyczką Danza Kuduro remix.
Adam Majewski to specjalista od odbudowania piłkarzy, robił sensownych ligowców ze skreślonych outsiderów, im gorzej tym lepiej, bla bla bla. Ale cudotwórcą jednak nie jest. Nie ogarnął Zawady. Nie ogarnął Steczyka. Toteż Sappinena widocznie też już nie ogarnie. Jacek Zieliński pokazał dzisiaj, że czasem warto coś zmienić. W przypadku obsady pozycji numer dziewięć w Stali nie wyobrażamy sobie, że do zmiany nie dojdzie. W odwodzie tylko Lebedyński? I trudno, niech gra, może chociaż wygra pojedynek. Zawsze można wystawić też na szpicę – co już miało miejsce – Mateusza Maka. Dalsze stawianie na Sappinena będzie sabotażem. Jeśli to prawda, że planetę nawiedza UFO, to napastnik Stali zostanie wkrótce zaklasyfikowany jako ciało obce. Przynajmniej w swojej drużynie.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Drugie życie Aleksa Gorgona
- Koniec konfliktu z miastem i nowy sponsor? Dzieje się w Widzewie
- Pokazywałem znak rock and rolla, a nie „eLkę”
Fot. FotoPyK