Dla Lecha Poznań to był mecz pod hasłem „3Z”. Zagrać. W najgorszym wypadku zremisować, a przy odrobinie szczęścia zwyciężyć. I zapomnieć. W europejskich pucharach Bodo/Glimt na swoim terenie to żywioł, a żywioł należy okiełznać, a nie się z nim bawić. Dlatego zabawy w grze Kolejorza praktycznie nie było, ale za to mistrzowie Polski stali się drugą ekipą po Arsenalu, która nie straciła bramki na Aspmyra Stadion w europejskich pucharach za kadencji trenera Kjetila Knutsena i sprawa awansu pozostaje otwarta.
Gość w dom, Bóg w dom – słyszeliście o tym, prawda? Prosta, niepisana reguła, zgodnie z którą gospodarz powinien serdecznie podejmować gości. Ale na dalekiej północy Norwegii od pewnego czasu nie obowiązuje. Może dlatego, że maksymalnie 10% z najliczniejszej w tamtejszym społeczeństwie grupy protestantów chodzi regularnie do kościołów, a może po prostu nie dotarła za koło podbiegunowe, bo droga za długa. W każdym razie odkąd Bodo/Glimt prowadzi Kjetil Knutsen, szczególnie przyjezdni z Europy za cholerę nie mogą czuć się na Aspmyra Stadion jak w domu.
Przed dzisiejszym spotkaniem z 19 rozegranych u siebie w pucharach Glimt odniosło zwycięstwa w 16. Co więcej, tylko raz nie było w stanie zdobyć bramki. Poza tym ktokolwiek przekraczał próg domu Knutsena, dostawał po łbie brutalnie i bezlitośnie. Taki „Dom Zły” Wojciecha Smarzowskiego. Strach zamknąć oczy, bo za duże ryzyko, że już się ich nie otworzy.
A piłkarze Kolejorza otworzyli i mają się dobrze.
Bodo/Glimt – Lech Poznań 0:0
Lech jak Arsenal – brzmi dumnie? I trochę absurdalnie? Ale najważniejsze, że to prawda. Z 20 meczów Glimt w Bodo na europejskiej scenie tylko te dwie ekipy nie straciły bramki i co więcej pozwoliły miejscowym na wykreowanie xG poniżej 1,0. Kolejorz i Kanonierzy. Co prawda zespół z Londynu wygrał, a drużyna z Poznania zremisowała, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
John van den Brom doskonale wiedział, dokąd jedzie. Że Knutsen to taki Zdzisław Dziabas i nie ma mowy o jakiejkolwiek gościnności. Ta świadomość przebijała przez podstawowy skład z trzema defensywnymi pomocnikami (Jesperem Karlstroemem, Niką Kwekweskirim i Radosławem Murawskim) i szczególnie przed przerwą odbijała się na postawie Lecha.
Lekarze idą do roboty z zasadą „po pierwsze nie szkodzić”, a zawodnicy Kolejorza wybiegli na syntetyczną murawę w Bodo z regułą „po pierwsze nie stracić” w głowach. A pewnie po pierwsze, drugie i trzecie. No nie oglądało się tego przyjemnie, bo w pierwszej połowie pod względem piłkarskim gościom do gospodarzy było tak daleko, jak z Poznania do Bodo. Miejscowi klepali, szukali gry jeden na jeden, kombinowali z atakiem pozycyjnym. A przyjezdni? Cóż…
Panika, błędy techniczne, złe decyzje, brak odwagi i pomysłu.
Ale skończyło się na zero z tyłu.
W drugiej części rywalizacji było już lepiej, przede wszystkim doskonałą okazję zmarnował Filip Marchwiński (z którym rozprawiamy się w innym tekście), jednak też bez szału.
Tyle że – powtarzamy – skończyło się na zero z tyłu, co nie udało się wcześniej m.in. Romie (dwukrotnie), Celitkowi, Alkmaar, Dinamu Zagrzeb czy PSV Eindhoven. Należy to docenić i pewnie trochę przez palce spojrzeć na prymitywną grę Lecha. Koniec końców zdołał przetrwać noc w „Domu złym”. Sprawa awansu pozostaje otwarta, a przecież polski zespół nie rozegrał zwycięskiego dwumeczu w pucharach od 1991 roku i Legii z Sampdorią. Jak dawno to było najlepiej świadczy, że zawodnicy Wojskowych premię odbierali w reklamówkach i wielu z nich kupiło sobie za tę kasę auta.
Ekipa van den Broma wykonała zadanie i u siebie musi pokazać, że to, co zaprezentowała dzisiaj, to był tylko sposób na Glimt u siebie, a nie jej prawdziwa twarz. Coś takiego nie wystarczy do awansu. Przy Bułgarskiej nie będzie mowy o haśle „3Z”. Prostota – pewnie, nie ma problemu, ale prostactwo – zdecydowanie nie.
Słowem, szacunek za czyste konto i okiełznanie żywiołu. Może fiordy nie jadły lechitom z ręki, ale głównie dlatego, że ci zacisnęli pięści na awansie i za żadne skarby nie chcieli puścić. Oby tymi pięściami w Poznaniu wyprowadzili przynajmniej jeden celny cios więcej niż Glimt i już w ogóle dzisiejsze starcie będziemy wspominać jako element większego planu. Oby.
Bodo/Glimt – Lech Poznań 0:0
WIĘCEJ O MECZU Z BODO/GLIMT:
- Zgubne uroki Bodo/Glimt. John van den Brom i pułapki zastawione na Lecha
- Jest jak jest. Zmęczenie Knutsena, przewagi Lecha Poznań
- „Brak planu B” i „murawa trudniejsza niż wam się wydaje”. Co czeka Lecha Poznań w Bodo?
foto. Newspix