Reklama

Trener z 3. ligi kupuje sprzęt i reformuje klub. “Trzeba wyjść ze strefy komfortu. Ciągle szukam inspiracji”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

08 lutego 2023, 08:59 • 20 min czytania 21 komentarzy

Michał Piros już trzeci sezon prowadzi Legionovię Legionowo. Młody trener pracuje w trzeciej lidze, ale nie zraża się warunkami. Swoim piłkarzom gotował obiady i kupił system monitorowania GPS. Zreformował działanie klubowej akademii, namówił zarząd na budowę boiska do gry jeden na jednego i remont klubowego budynku, który dzięki temu służy drużynie w lepszy sposób. Wdraża zaawansowaną taktykę, kształci się na analityka, skończył kursy trenera przygotowania fizycznego i odnowy biologicznej, a nam tłumaczy dlaczego warto robić to wszystko nawet na tak niskim poziomie rozgrywek i skąd czerpie inspirację do ciągłego rozwoju.

Trener z 3. ligi kupuje sprzęt i reformuje klub. “Trzeba wyjść ze strefy komfortu. Ciągle szukam inspiracji”

Podobno jako piłkarz miał pan duży talent.

Grałem w młodzieżowych reprezentacjach Mazowsza, byłem powoływany na konsultacje reprezentacji Polski u trenera Krzysztofa Słabika, później u Michała Globisza. Nie zagrałem w oficjalnym meczu, ale tak — podobno miałem talent. W piłce seniorskiej na poziomie starej trzeciej ligi debiutowałem w wieku 16 lat, a w tamtym czasie nie było przepisu o młodzieżowcu. Na konsultacje jeździłem jako jedyny z Mazowsza, niestety, gdy przechodziłem do piłki seniorskiej, doznałem kontuzji kolana. To był ważny okres, między 17. a 18. rokiem życia i on był stracony. Potem nie mogłem już wrócić na poziom, który prezentowałem.

Czyli jest pan kolejnym kreatywnym, środkowym pomocnikiem, który poszedł w trenerkę.

Byłem wszechstronnym zawodnikiem, grałem na wielu pozycjach. Trenerzy wykorzystywali mój duży potencjał motoryczny na bokach pomocy czy w ataku. Natomiast po kontuzji nie grałem chyba tylko na boku obrony. Zaliczyłem nawet 30 minut na bramce w okręgówce. Puściłem bramkę tylko z rzutu karnego, którego sprokurował golkiper. Zmieniłem go po tym, jak dostał czerwoną kartkę. Nie pamiętam już, czemu padło na mnie, ale na doświadczeniu ustawiłem się wyżej, przerywałem wszystkie długie piłki i się udało.

Reklama

Kontuzja sprawiła, że większa kariera była już poza zasięgiem, dlatego zdecydował się pan zostać trenerem?

Dosyć szybko doszedłem do takiego wniosku. Grałem amatorsko w Hutniku Warszawa, w międzyczasie robiłem kurs trenerski i dojrzewałem do tego, żeby rozwijać się jako trener. Przeszedłem do KS Łomianki, zacząłem pracować z grupami młodzieżowymi w tym klubie.

Tam spotkał pan Marka Papszuna. Czy to była jakaś inspiracja do kontynuowania trenerskiej drogi?

Marek Papszun już wtedy był bardzo konsekwentny i miał jakiś pomysł na funkcjonowanie drużyny na boisku czy poza nim, nie znosił braku dyscypliny. Zawsze oczekiwał od wszystkich związanych z danym projektem stuprocentowego zaangażowania. Byłem jego podopiecznym w okręgówce, biorąc pod uwagę liczbę minut i bramek, byłem najczęściej strzelającym zawodnikiem w drużynie. Zrobiliśmy awans do czwartej ligi, później nasze drogi się rozeszły.

Popatrzył pan na trenera Papszuna i stwierdził, że w niższych ligach też można pracować w ciekawy sposób, czy to przyszło w inny sposób?

Trener Papszun stwierdził ostatnio w książce Marcina Papierza, że w tamtych czasach nie nazwałby się trenerem. Sam nie powiedziałbym wtedy, że będzie jednym z najlepszych trenerów na polskim rynku, ale na pewno imponował zaangażowaniem i profesjonalizmem. Był zaangażowany i to cecha, która nas łączy, ale też mamy zupełnie inny typ osobowości. Może dlatego nasze drogi się rozeszły.

Reklama

A pan nazwie się już trenerem?

Poświęcam się temu w stu procentach. Znam swoje mocne i słabe strony. Ciągle szukam inspiracji i możliwości do rozwoju. Nawet będąc na wakacjach szukam możliwości podpatrzenia czegoś i tak byłem na przykład na meczach drugiej ligi norweskiej czy trzeciej ligi hiszpańskiej. Będąc przez tydzień w Madrycie kilka dni spędziłem na obiektach Getafe. To prawie jak staż. Na wakacjach w Portugalii zaliczyłem dwa mecze tamtejszej ligi, a gdy byłem na pielgrzymce w Medjugorie to wieczorami chodziłem oglądać treningi lokalnego klubu. Futbol to moja pasja. Każdego dnia pracuje na to, żeby inni nazywali mnie trenerem.

Ciężka praca to dobre stwierdzenie, bo przez pewien czas łączył pan trenowanie Legionovii Legionowo z pracą w Rysiu Laski.

Trzeba było jednak odciąć pępowinę. Ciężko jest poświęcić się w stu procentach w dwóch miejscach jednocześnie. Mam do siebie trochę pretensji, że tyle to trwało, bo nie było to pozytywne dla rozwoju klubu z Lasek, dla mojego zresztą też. Odczuwałem duże zmęczenie, a jestem zdania, że piłka musi przynosić radość. Doszedłem do momentu, że w Laskach przestało mi to sprawiać radość i nie zarażałem pozytywną energią ludzi, którzy tam byli.

W drużynach, w których pan pracował, czy w KS Łomianki oraz w Legionovii, łączył pan pracę trenera z funkcją koordynatora grup młodzieżowych.

Tak, tylko to są dwie różne historie. W Łomiankach nie było nic, trzeba było budować od podstaw. W Legionowie akademia jest, więc moje pomysły są ukierunkowane na usprawnienie jej i dostosowanie do wymogów, które sprawią, że będziemy mogli czerpać z niej zawodników do pierwszego zespołu.

Jaki jest sens posiadania akademii w trzecioligowym klubie, który nie aspiruje do awansu do Ekstraklasy czy jej zaplecza?

Dajemy szansę młodym chłopcom pokazać się na poziomie półprofesjonalnym, jesteśmy przedsionkiem do większej piłki. W ostatnich latach pokazujemy, że jesteśmy dobrym miejscem, żeby się wypromować. Piotr Bujak czy Jan Krzywański — modelowy wychowanek, który przeszedł wszystkie kategorie wiekowe — trafili do Wieczystej Kraków i Widzewa Łódź. To pokazuje, że ta praca ma sens i warto ich pokazywać.

A nie lepiej ściągnąć sobie zawodników z Warszawy? Legionowo jest blisko stolicy, więc pewnie grupa piłkarzy chcąca grać w trzeciej lidze byłaby chętna.

Ze względu na logistykę mamy duży komfort, niejeden klub chciałby go mieć. Natomiast zaczynając pracę, ustaliłem z zarządem strategię opartą o rozwój młodych zawodników. Jesteśmy w tym konsekwentni, na razie możemy wymienić dwóch piłkarzy, których wypromowaliśmy, ale w perspektywie kolejnych miesięcy powinny się pojawić kolejne nazwiska. Kilku zawodników, szczególnie młodych, przeszło dużą metamorfozę. Piotr Bujak był inteligentny, szybko przyswajał informacje i korygował błędy, ale był słaby pod względem fizycznym. W Legionowie to zmienił, więc da się. Tylko trzeba chcieć. Wymagania wobec młodych zawodników, którzy chcą grać na najwyższym poziomie, muszą być wysokie. Oni muszą być przygotowani na to, że tylko ciężką pracą, zaangażowaniem i konsekwencją, można na ten poziom dojść.

Łatwo było wdrożyć długofalowy plan? W klubach na tym poziomie rozgrywkowym rzadko pojawiają się tak dalekosiężne wizje.

Ten plan został wsparty wygraniem Pro Junior System w pierwszym sezonie mojej pracy. Mieliśmy problemy ze zmontowaniem drużyny, wielu zawodników po spadku z drugiej ligi odeszło, a wykręciliśmy niezły wynik na boisku i w Pro Junior System. Potrafiliśmy wyjść czterema, pięcioma młodzieżowcami i nie miało to przełożenia na końcowy wynik. Od trzech sezonów jesteśmy w ścisłej czołówce pod względem sportowym oraz pod względem liczby minut rozegranych przez młodych zawodników. Pokazaliśmy, że można to połączyć, więc to jest argument za tym, że warto.

Z pana inicjatywy wyszedł pomysł wycofania najstarszego rocznika drużyn młodzieżowych i zastąpienia ich trzecią drużyną na seniorskim lokalnym poziomie.

Akademia Legionovii Legionowo nie ma potencjału, żeby grać w Centralnej Lidze Juniorów, to na chwile obecną nierealne. Dlatego podjęliśmy decyzję, że dla 16-latka lepsze będzie funkcjonowanie w niższej lidze, ale na poziomie seniorskim, niż w wojewódzkich ligach juniorów. Im szybciej będzie się przystosowywał do wymagań związanych z grą w seniorach, tym lepiej. Dzięki temu możemy czerpać zawodników do pierwszego zespołu z rezerw. Nie każdego wypromujemy, ale wielu daliśmy szansę.

Da się tę decyzję przełożyć na rezultaty? W jaki sposób widzicie, że szybszy przeskok do gry z seniorami był dobrym pomysłem?

Uważam, że u młodych zawodników są dwa momenty krytyczne: przejście z juniora do seniora i ostatni rok ze statusem młodzieżowca. W tych momentach wielu chłopców przepada. Gdy byłem piłkarzem Hutnika Warszawa, do klubu dołączył reprezentant Polski, który zdobył młodzieżowe mistrzostwo Europy z kadrą trenera Globisza. Nawet takie osiągnięcie w piłce juniorskiej nie było gwarantem przebicia się w seniorach, mimo że próbował swoich sił w różnych klubach. W wieku 22 lat zakończył karierę. Nie ma złotego środka, wymyśliliśmy taką strategię i jesteśmy konsekwentni w jej realizowaniu. W drużynie mamy obecnie dziesięciu zawodników, którzy przeszli taką samą ścieżkę rozwoju jak Bujak i Krzywański, czyli od występów w rezerwach do bycia pełnoprawnym zawodnikiem pierwszego zespołu.

Kto jeszcze wspiera pana w projekcie Legionovia? Jak wygląda pański sztab, współpracownicy? Czym w ogóle zajmuje się trener Legionovii Legionowo?

Decyzja była wspólna — prezesa, zarządu, moja. Nastąpiły zmiany w strukturach klubu, jeden z moich asystentów jest trenerem zespołu rezerw, który ma funkcjonować dokładnie tak samo jak pierwszy zespół. Docelowo chcemy mieć zespół rezerw w piątej lidze i trzecią drużynę w okręgówce. To będzie wystarczający poziom, żeby nawet 15-letni zawodnicy, którzy uzyskają zgodę lekarza, mogli ogrywać się w piłce seniorskiej. Strategię funkcjonowania projektu wyznaczam ja. Niedawno uruchomiliśmy program “Team of the future”, który ma na celu opiekę nad najbardziej uzdolnionymi zawodnikami z czterech najstarszych grup w akademii. Wspólnie stworzyliśmy w ostatnich miesiącach tak zwane klatki, czyli specjalistyczne boiska do gry jeden na jednego. W Holandii tego typu boiska są w każdej akademii i przy każdej szkole. W Polsce jeszcze tego nie widziałem, może dlatego polski piłkarz ma problem z tworzeniem przewagi poprzez grę indywidualną. Chcemy to zmienić i mocno wierzymy w to, że w perspektywie czasu nasze działania przyniosą zamierzony efekt. To wszystko wymaga czasu, natomiast dajemy radę i dążymy do tego, żeby każdy zawodnik wiedział, że ma szansę do rozwoju w Legionovii i widział perspektywę pójścia na poziom profesjonalny poprzez grę w tym klubie.

Słyszałem, że wywozi pan napastników na boisko w Laskach, żeby mogli jeszcze podszkolić swoje umiejętności.

Zdarzały się takie treningi: bramkarz Rysia Laski, napastnik Legionovii. Jeżeli chcemy pomóc zawodnikowi w rozwoju, wprowadzić jakieś mechanizmy, fundamenty gry, żeby lepiej funkcjonował i szybciej zaadaptował się do naszych wymagań, to poświęcamy temu czas.

Polski trzecioligowiec jest chętny do pracy? Na tym poziomie zdarzają się przypadki piłkarzy, którzy odcinają kupony. Pieniądze wciąż niezłe, można wygodnie kopać przez kilka lat.

Są i tacy, i tacy zawodnicy. Wiele zależy od trenera, który musi dobrać sobie odpowiednich ludzi do sztabu i zbudować drużynę. Nie ukrywam, że miałem w Legionovii piłkarzy, którzy nie myśleli o rozwoju, tylko chcieli być i trwać. Szatnia przeszła sporą transformację. Jeżeli trener jest osobą, która nakreśla kierunek, wizję, dąży do rozwoju klubu pod względem organizacyjnym, to wyznacza też ścieżkę zawodnikom. Swoją postawą wymusza na nich podobne zaangażowanie.

W jaki sposób dobieracie piłkarzy do kadry Legionovii, żeby dopasowali się do tych wymagań?

Znów posłużę się przykładem. Latem dołączył do nas Kamil Kumoch z Broni Radom, który w naszej ocenie świetnie rozumie grę. Jest pełen pasji, zaangażowania i wiary w to, że może jeszcze coś w piłce osiągnąć. Nie boi się odpowiedzialności, cały czas chce być pod grą. Trener Tomasz Jasik, który z nim pracował, potwierdził nasze spostrzeżenia. Przez opinie trenerów i nasze obserwacje jesteśmy w stanie oszacować, czy dany zawodnik pasowałby do naszego modelu. Nie jesteśmy jednak w stanie zrobić testów osobowościowych, żeby zobaczyć, czy będzie pasował do naszej szatni, więc nie mamy stuprocentowej skuteczności. Byli zawodnicy, którzy się nie sprawdzili i musieli opuścić drużynę mimo ważnych kontraktów. Nie jesteśmy nieomylni, ale wiemy, jakich piłkarzy szukamy. Przede wszystkim młodych, którzy chcą coś osiągnąć, maksymalnie się zaangażować.

A co was ogranicza?

Na pewno infrastruktura sportowa, bo mamy sztuczną nawierzchnię na boisku treningowym. Naturalna murawa jest na stadionie, więc gdybyśmy chcieli tam trenować pięć razy w tygodniu, miałoby to przełożenie na jej jakość. Do naszego stylu gry i modelu pracy potrzebujemy dobrej nawierzchni. Przydałaby się naturalna płyta, korzystamy z okolicznych miejscowości, ale to duże ograniczenie. Przechodzenie w jednym mikrocyklu ze sztucznej na naturalną murawę zwiększa ryzyko odniesienia kontuzji. Jest to odczuwalne, często specyfika i intensywność zajęć są dostosowane do rodzaju boiska, na którym trenujemy, żeby zminimalizować ryzyko przeciążeń i kontuzji. No i finanse – jesteśmy klubem półprofesjonalnym, nie jesteśmy w stanie utrzymać najlepszych zawodników. Odszedł Andrzej Trubeha, co zrozumiałe, bo nie mamy prawa blokować transferu do Ekstraklasy. Zwłaszcza, że zanim do nas trafił, chciał kończyć grę w piłkę. Każdy, kto się wyróżnia, pokaże się z dobrej strony, jak Marcin Kluska, Michał Bajdur, Piotr Bujak czy Jan Krzywański, odchodzi. Jesteśmy dostarczycielem piłkarzy dla wyższych lig.

Jaki jest ten styl gry i model pracy, o którym pan wspomina?

Nasz model jest ukierunkowany na kontrolowanie meczu poprzez posiadanie piłki, na tym się skupiamy. Myślę, że na niższym poziomie rozgrywkowym to jest rzadkość, ale chcę, żeby futbol przynosił radość. Szukamy zawodników, którzy dobrze czują się, gdy drużyna ma przewagę w posiadaniu piłki. Nie mamy jednego systemu gry, często dostosowujemy go pod przeciwnika czy konkretne fragmenty gry. Funkcjonujemy w formie hybrydowej, stosujemy apozycyjność w trakcie budowania gry utrzymując strukturę ustawienia. Dużą uwagę zwracamy na indywidualne fundamenty gry na poszczególnych pozycjach, bo w tym elemencie jest ogromny deficyt. Myślę, że to dość mocno rozbudowany model gry, jak na poziom, na którym funkcjonujemy. Tylko zawodnik inteligentny, który rozumie grę, będzie w stanie w tym modelu funkcjonować, ale potrzebne też są wysokie umiejętności czysto piłkarskie. Tu znowu posłużę się przykładem Krzywańskiego, który od lipca będzie zawodnikiem Widzewa Łódź. W naszym sposobie gry bramkarz musi grać bardzo dobrze nogami. Takie same wymagania co do pozycji bramkarza i jego funkcjonowania w Widzewie ma trener Janusz Niedźwiedź. Dzięki temu, że u nas były takie wymagania, Jankowi powinno mu być łatwiej odnaleźć się w nowym środowisku, a jakość tego środowiska powinna spowodować, że będzie jeszcze lepszy.

Ukończył pan kursy trenera przygotowania fizycznego czy odnowy biologicznej. Po co to panu?

Specyfika pracy w niższych ligach powoduje, że trener musi mieć wiedzę na wielu płaszczyznach. Nie mamy trenera przygotowania motorycznego czy analityka. Ograniczenia finansowe nie pozwalają nam zatrudnienie do sztabu fachowców w danej dziedzinie, dlatego wymagam od swoich współpracowników ciągłego rozwoju w każdym aspekcie funkcjonowania drużyny. Wyszedłem z niższych lig, a tam często trzeba być kierownikiem drużyny, psychologiem, osobą pierwszego kontaktu w przypadku urazu. Mój sztab w Legionovii jest mocno rozbudowany, ale jak wspomniałem nie ma w nim specjalistów z wyjątkiem fizjoterapeuty i trenera bramkarzy, dlatego musimy mieć wewnętrzną motywację do tego, żeby się ciągle rozwijać. Sam uczestniczę w różnych kursach — np. tym organizowanym przez PZPN dla trenerów analityków. Robię to po to, żeby być dobrze przygotowanym do zawodu. Nie wiem, czy kiedyś dostanę szansę w profesjonalnej piłce, ale mocno do tego dążę. Jeśli kiedyś będę miał w sztabie analityka, będę wiedział, czego mogę od niego wymagać, będę mógł ocenić jego wiedzę i to, co może wnieść do naszej pracy. Będę mógł to zrobić, tylko dlatego, że w trakcie tego kursu nabędę określoną wiedzę i umiejętności i będę mógł funkcjonować wśród wielu fantastycznych specjalistów w tej dziedzinie, zarówno wykładowców jak i uczestników.

A jak to działa w praktyce? Zakładam, że nie macie systemu Catapult czy infrastruktury do odnowy biologicznej, więc czy ta wiedza w ogóle się przydaje?

Tu trochę zaskoczę, bo w pierwszym roku pracy sam zainwestowałem w sprzęt GPS “Sonda Sport”. Miałem odłożone parę groszy na wyprawę na Kilimandżaro, a że była pandemia musiałem zrezygnować ze swoich planów. Zainwestowałem więc w system GPS. Tylko, że ta firma już nie istnieje, więc pieniądze przepadły, a z tych piętnastu trackerów mogę zrobić co najwyżej bombki na choinkę… (śmiech). Firma ogłosiła upadłość, takie życie. Klub stanął na wysokości zadania i zainwestował w GPS-y “Stats Sport”, więc nie działamy na ślepo, monitorujemy obciążenia treningowe, mamy dane z meczu. Posiadam systemy do oceny czasu reakcji i percepcji, analizator składu ciała czy fotokomórki do wykonania diagnostyki. Te dane mocno ułatwiają nam pracę, nakreślają kierunki. Myślę, że w naszej lidze tylko my i zespoły rezerw klubów z poziomu profesjonalnego mają tego typu narzędzia. Treningi i mecze nagrywamy z drona. Jeżeli chodzi o odnowę biologiczną to wprowadziliśmy protokoły regeneracyjne po treningach i meczach. Stworzyliśmy zawodnikom warunki do tego, żeby mogli o siebie zadbać i byli świadomi jak to robić. Reszta zależy od nich samych.

Jak to wszystko przekłada się na wyniki? W poprzednim sezonie szło wam dobrze, ale na koniec w miesiąc przegraliście wszystko, co było do przegrania.

Zgadza się i ta niemoc miała przełożenie na obecny sezon. Jesienią ciężko było znaleźć w drużynie energię i moc z poprzednich rozgrywek. Na te nieszczęścia z końcówki sezonu złożyło się wiele czynników. Z trzech napastników w kadrze w końcówce sezonu nie grał żaden, wszyscy byli kontuzjowani. Presja też rosła, zwłaszcza gdy któryś tydzień z rzędu byliśmy liderem. Jako trener nigdy nie grałem o takie cele i bogatszy o takie doświadczenia wiem, że dziś zareagowałbym inaczej, podjął lepsze decyzje — czy to jeśli chodzi o ochronę zespołu przed czynnikami zewnętrznymi, czy decyzje bezpośrednio dotyczące boiska.

Na przykład?

Jeżeli chodzi o ochronę zespołu, to w tygodniu poprzedzającym mecz z Polonią Warszawa praktycznie nie było dnia, żebyśmy nie dostali jakiegoś ciosu. Pojawiały się artykuły, że zalegamy komuś pieniądze za transfer, że grożą nam walkowery. Były transparenty, telefony do zawodników z groźbami, różne osoby pojawiały się na naszych treningach i musieliśmy je wypraszać. Takie rzeczy wcześniej nie miały miejsca. Nawet transport i eskorta policji na najważniejszy mecz sezonu pozostawiała wiele do życzenia – 40 minut spędziliśmy stojąc w jednym miejscu, czekając na zgodę, żeby ruszyć dalej. Zburzyło to nasz sposób funkcjonowania przed meczem, musieliśmy działać pod presją czasu. Przez pryzmat tych doświadczeń inaczej byśmy to zorganizowali.

Chyba ogółem dość ciężko rywalizować w lidze, w której są takie zespoły jak Polonia Warszawa czy Legia II Warszawa, która dysponuje większymi pieniędzmi.

Tak, ale przez dwa i pół roku pokazaliśmy, że rywalizować można. Sumując liczbę punktów z okresu mojej pracy mamy ich o 41 więcej niż rezerwy Legii Warszawa, o 11 więcej niż zespół z drugiego miejsca i o 38 więcej od trzeciego. W tym okresie jesteśmy zdecydowanie najbardziej regularnym i stabilnym zespołem na tym poziomie rozgrywkowym ze średnią prawie dwóch punktów na mecz. Niestety bez sukcesu sportowego. Poprzedni sezon był dobry, zdobyliśmy 80 punktów w lidze, zagraliśmy w finale Mazowieckiego Pucharu Polski. Ze średnią 2,22 punktu na mecz zazwyczaj wygrywasz ligę. Dla przykładu Lech Poznań zdobywając mistrzostwo miał średnią 2,17 punktu na mecz. W finale Pucharu byliśmy nieskuteczni i przełożyło się to na porażkę. Tu nie chodziło o puchar, który będzie stał zakurzony w gablocie. To była szansa do pokazania się dla zawodników i sztabu w konfrontacji z klasowym przeciwnikiem we właściwym Pucharze Polski.

A gdzie jest wasz sufit? Co możecie rozwinąć?

To dobre pytanie, bo wszystkie projekty, o których mówiłem, pomagają promować jednostki, ale nie podnosimy aż tak mocno jakości całego zespołu. Nie robimy kominów płacowych, nie zwiększamy budżetu, nasze rozmowy z drugoligowcami kończą się dość szybko, bo nie jesteśmy w stanie sprostać ich oczekiwaniom. To ma swoje plusy, bo nie mamy zaległości finansowych, każdy wie, na czym stoi, jest stabilność, ale pewnego poziomu przeskoczyć nie możemy. Chciałbym też realizować kolejne pomysły odnośnie modelu gry, ale ogranicza to infrastruktura treningowa oraz liczba osób w sztabie.

Zaplecze gastronomiczne też trzeba rozwinąć? Słyszałem historię o tym, jak gotuje pan drużynie obiady.

Gdy mamy dwie jednostki treningowe, to staram się, żeby zawodnicy mieli zapewniony wartościowy posiłek między treningami.

Zawodnicy bardziej chwalą pana jako kucharza czy trenera?

Mam nadzieję, że trenera!

Faktycznie trzeba się, aż tak angażować w życie drużyny?

To wynika ze specyfiki pracy w niższych ligach. W Łomiankach kończyłem pracę, jechałem na boisko z łopatą i odśnieżałem, żeby jednostka treningowa mogła zostać przeprowadzona. Pomocy z zewnątrz nie było. Na dłuższe wyjazdy robiłem kanapki, sałatki czy batony energetyczne, bo nie było pieniędzy na obiady. Zdarzało się pożyczać zawodnikom pieniądze na paliwo czy dokładać do butów do gry. Organizowaliśmy turnieje, z których cały dochód przeznaczony był na operacje zawodników. Żeby coś mieć, trzeba dać coś od siebie. Było warto, bo większość z tych chłopaków ma ze sobą dobry kontakt do dziś. Wystarczy hasło o spotkaniu i pojawia się na nim 15-20 osób. To największa wartość i potwierdzenie tego, że drużyna to rodzina.

Co w takim razie robi pan dla siebie? Mówił pan o kursie PZPN dla analityków. Jest coś jeszcze?

Cały czas korzystam z różnych szkoleń, czy to polski Deductor, czy hiszpańskie Ekkono. Uczestniczę w szkoleniach, konferencjach czy stażach. W Łomiankach współpracowałem z psychologiem sportowym, zamierzam do tego wrócić, żeby być w stanie kontrolować emocje podczas meczu. Chodziłem też na zajęcia z emisji głosu, które pomagają podczas odpraw czy spotkań. Na poziomie trzeciej ligi rzadko zdarza się, że piłkarze nie słyszą trenera, ale na Polonii tak było i pojawiła się komunikacyjna bariera. Robiliśmy wizualizację, bo zawsze przed meczem na Konwiktorskiej trzy ostatnie treningi odbywały się z puszczonym w tle dopingiem kibiców Polonii. Raz nawet mieliśmy problem, bo zebrała się grupa kibiców Legii Warszawa… Stosowaliśmy takie narzędzia, żeby przyzwyczaić zawodników do tego czego doświadczą w meczu ligowym.

Na czym te kursy polegały, co pan tam podpatrzył?

Pierwszy trener powinien być wszechstronnie przygotowany do pracy na najwyższym poziomie. Szukam inspiracji. Każdy staż, konferencja, jest szczegółowo dobierana. To nie jest przypadek, że jadę w konkretne miejsce. Ostatnio byłem na stażu w Athletiku Bilbao, gdzie głównym elementem była wizyta w akademii. Chciałem zobaczyć, jak to wygląda od środka, przy okazji byłem też na treningach Eibaru czy Realu Sociedad. Spotkanie z Mikaelem Etxarrim to była niesamowita dawka inspiracji. Można jechać na staż, żeby zrobić sobie zdjęcie. Ja jadę po to, żeby wyłapać detale, bo ciągle sporo nam brakuje do zachodu. To kwestia podejścia, zrozumienia mechanizmów, wdrożenia ich na naszym podwórku. Pamiętam staż dla większej grupy osób w Hannoverze 96 wtedy grającym na poziomie Bundesligi. Gdy organizator rzucił hasło, że wracamy, bo jest kolacja, to z 30 trenerów zostało dwóch: ja i mój kolega Damian Miecznikowski. Trener Edward Kowalczuk, który od lat funkcjonuje w tym klubie, zauważył, że zostaliśmy, porozmawiał z nami, odwiózł nas do hotelu, mieliśmy bezcenną, dodatkową rozmowę. Byłem na stażach w AS Roma, Dinamie Zagrzeb czy Birmingham City. Spędzaliśmy całe dnie na boiskach treningowych. Często było tak, że dzieliliśmy się, żeby zobaczyć jak najwięcej zajęć, a wieczorem przeglądaliśmy wspólnie filmy, notatki, wymienialiśmy się spostrzeżeniami. Bywa, że taki wyjazd obnaża nasze braki, ale chodzi o to, żeby wyjść ze strefy komfortu i zobaczyć, co robi się źle. Wiem, jakie mam deficyty i w których aspektach muszę się rozwinąć. Uważam, że mam deficyt, jeśli chodzi o rozumienie gry, fundamenty, stąd kurs analityczny. Po pierwszych zajęciach mam pewność, że po ukończonym kursie będę lepszym trenerem. Trenerem, który ma większą wiedzę, więcej widzi, szybciej reaguje. Środowisko, które stworzyły osoby obecnie zarządzające Szkołą Trenerów w PZPN jest gwarancją tego, że tak będzie.

Mówił pan o psychologu i panowaniu nad emocjami. Słyszałem, że zdarza się panu wybuchnąć podczas meczu.

Przeszedłem mocną metamorfozę. Arbitrzy, którzy mieli ze mną do czynienia w czwartej lidze, sami to przyznają, bo wtedy byłem bardzo porywczym, żywiołowym trenerem, który mocno reaguje na wydarzenia na boisku i nie zgadza się z żadną decyzją podjętą przeciwko mojej drużynie. W tej chwili reaguję zupełnie inaczej, chociaż raz na jakiś czas zdarza się wybuchnąć. Jesienią miałem cel, żeby nie dostać żadnej żółtej kartki, ale nie udało się go zrealizować. Chociaż nie do końca się z tym zgadzam…

Czyli nadal się pan nie zgadza z decyzjami sędziów! Skoro o planach, to jak wyglądają pańskie plany na przyszłość?

Jestem wdzięczny Legionovii za szansę — czy jako asystent trenera Jóźwiaka w drugiej lidze, czy teraz, w trzeciej. Pierwszy sezon to było sprawdzenie się, w drugim chciałem się wyeksponować. Nie zrealizowaliśmy celów, bo były nimi awans i zdobycie regionalnego Pucharu Polski, ale styl drużyny pozwolił mi zaistnieć. Na poziomie lokalnym jestem już zauważalną osobą. Chce dalej rozwijać się, żeby w móc powiedzieć, że jestem lepszym i bardziej świadomym trenerem niż kilka miesięcy temu.

Jest pan pierwszym trenerem w trzeciej lidze. Patrzy pan jeszcze w kierunku bycia asystentem w wyższej klasie rozgrywkowej, czy to już tylko i wyłącznie ścieżka pierwszego szkoleniowca?

Celem jest praca samodzielna, ale jeżeli chodzi o dwa najwyższe poziomy w Polsce ogranicza mnie licencja. Bycie asystentem w ciekawym projekcie, dającym szansę, żeby się rozwijać, to jest to temat do przemyślenia. Nie jestem zamknięty na nowe doświadczenia, ale musi to być ambitny projekt w wartościowym środowisku. Chciałbym mieć możliwość zajęcia się tylko i wyłącznie pracą w futbolu, bo obecnie nie jest to moje jedyne źródło dochodu.

Jakie powinno być wymarzone miejsce pracy dla pana, jako trenera? Czy to musi być miejsce, w którym warunki są już takie, że mógłby pan wdrażać swoje pomysły, czy nie przeszkadza panu własnoręczna budowa takiego miejsca?

Można przywołać przykład trenera Marka Papszuna, który zreformował całą strukturę klubu i dostosował ją do europejskich wymogów. Do tej pory w każdym miejscu, w którym pracowałem, wprowadzałem wiele nowych rzeczy, podnosiłem poziom funkcjonowania klubu. To mechanizmy ułatwiające pracę, w Legionowie przebudowaliśmy nawet szatnię, żeby zawodnicy po treningu mieli gdzie przygotować posiłek, spędzić ze sobą czas przed treningiem, przygotować się do zajęć. Wprowadziliśmy programy prewencyjne, testy oceny funkcjonalnej, czy protokoły regeneracyjne. Każdy zawodnik ma w swojej szafce kod QR z filmem, na którym ma zbitkę ćwiczeń, które powinien wykonywać, żeby pracować nad konkretnym deficytem. Kontrolujemy każdego regularnie, żeby widzieć jakie mamy zagrożenia i nad czym musimy pracować. Skoro udało się wdrożyć coś takiego w trzecioligowej Legionovii, to myślę, że w innych miejscach też jest to możliwe. To tylko kwestia chęci.

WIĘCEJ O POLSKIE PIŁCE:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
11
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”
Polecane

“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Błażej Gołębiewski
7
“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Piłka nożna

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
11
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Komentarze

21 komentarzy

Loading...