Bartosch Gaul w skrajnie trudnych okolicznościach zrobił z zabrzan zespół grający tak, jak można oczekiwać, gdy zatrudnia się młodego trenera z niemieckiej szkoły. Ale jednocześnie zderza się z rzeczywistością Ekstraklasy, w której często lepiej punktują ci, którzy mniej się wychylają. Dla dobra polskiej ligi lepiej, gdyby nie okazało się, że aktywny i wymagający sposób gry wprowadzany przez 35-letniego trenera, wplącze jego zespół w walkę o utrzymanie.
Kto zdecydował się kliknąć ten tekst, bo zachęciła go nazwa drużyny umieszczona w tytule, czy zdjęcie zespołu, o którym będzie mowa, niech spróbuje na moment wymazać te informacje z pamięci krótkotrwałej i spróbuje wskazać, w jakich rejonach tabeli znajduje się opisywana ekipa.
Jej rywale wykazują się wobec niej wyraźnym respektem. Czekają aż na trzynaście wymienionych przez nią podań, zanim sami zdecydują się podjąć próbę odbioru. W budowaniu akcji nikt w lidze nie dostaje tyle swobody. Zespół, o którym mowa, wprawdzie posyła najwięcej długich podań w całej stawce, ale nie są to wybicia na oślep, bo zwykle w ich efekcie udaje się znaleźć ustawionego z przodu kolegę, co daje temu zespołowi pierwsze miejsce w klasyfikacji podań zdobywających teren.
Unikają gry w poprzek, przez co wykonują najwięcej zagrań w tercję ofensywną rywala. Kiedy jednak nie ma możliwości posłania piłki penetrującej, potrafią poczekać na odpowiedni moment w ataku pozycyjnym i w liczbie wymienianych podań są wiceliderem ligi. Zajmują również drugie miejsce pod względem szybkości cyrkulacji piłki. W trakcie minuty posiadania wymieniają niemal piętnaście podań, co jest nieosiągalne dla większości drużyn w stawce. Ich średnie posiadanie piłki wynosi 56% i jest jedno z najwyższych w lidze.
Jeśli chodzi o strzelone gole, są szóstą ofensywą ligi, choć wynik mógł być jeszcze lepszy, bo aż siedem razy trafiali w obramowanie bramki. Więcej pecha do strzałów w słupki i poprzeczki miały tylko trzy zespoły.
Górnik Zabrze. Statystyki silnej drużyny
Posiadają też zawodników, którzy wybijają się indywidualnie w skali ligi. Ich nowy pomocnik wykonuje najwięcej dryblingów na mecz, ich kapitan posyła najwięcej dośrodkowań w lidze, a ich pozyskany w lecie stoper pokazuje umiejętności w zakresie wprowadzania piłki do gry, zajmując drugie miejsce pod względem podań do przodu. Nie jest to jednak typowy zespół artystów, którzy dobrze czują się tylko z piłką przy nodze i wyłączają się z gry natychmiast po tym, gdy następuje strata. Bardzo wcześnie doskakuje do rywala pressingiem. Zanim przeciwnicy zdążą wymienić osiem podań, już siedzą im na karkach. Pod względem agresji w odbiorze to ścisła czołówka ligi. Przodują też w intensywności pojedynków, czyli w trakcie minuty posiadania piłki przez rywala podejmują największą w lidze liczbę pojedynków, prób odbiorów i przechwytów. Tracą wprawdzie sporo goli, ale niekoniecznie wynika to z ich słabej gry w defensywie. Jakość sytuacji, do których dopuszczają rywali, pokazuje, że stracili o sześć bramek więcej, niż zasłużyli. Wynika to tyleż z pecha pod własną bramką, ileż z błędów bramkarza stojącego między słupkami na początku sezonu i który średnio raz na dwa mecze puszczał gola do uniknięcia. Po zmianie między słupkami powinno jednak być lepiej, bo jego zmiennik stanowi już dla drużyny wartość dodaną.
Większość będących w powszechnym użyciu statystyk meczowych pełni funkcję opisową, a nie oceniającą. Odsetek czasu, jaki dany zespół spędził w posiadaniu piłki, czy ile wykonał podań, niewiele mówi o tym, czy zespół rozegrał dobry mecz, ale daje jakieś wyobrażenie na temat tego, w jaki sposób toczyła się gra. Są jednak pewne atrybuty, które tradycyjnie wiąże się z zespołami silniejszymi, walczącymi w danej lidze o czołowe miejsca, a nie broniącymi się przed spadkiem. Długie utrzymywanie się przy piłce czy wczesne zakładanie pressingu nie są gwarantem sukcesów, ale najsilniejsze zespoły konkretnych rozgrywek, zwłaszcza tych toczonych w systemie ligowym, często prowadzą grę i starają się wcześnie odbierać piłkę rywalom. W tym kontekście, czytając wszystkie przywołane wyżej charakterystyki opisywanego zespołu, można było sobie wyobrażać, że chodzi o Raków Częstochowa, Lecha Poznań, Legię Warszawa, Pogoń Szczecin, czy ewentualnie Widzew Łódź, Wisłę Płock, Cracovię czy Stal Mielec, uznawane na różnych etapach za rewelacje sezonu. Ale nie, w tytule nie ma błędu, redaktor nie pomylił się w doborze zdjęcia. To tekst o Górniku Zabrze.
Sklejony Brosz i Urban
Zabrzanie należą w trwających rozgrywkach do najdziwniejszych i najbardziej wymykających się szufladkowaniu drużyn w Ekstraklasie. Już w poprzednim sezonie, który zakończyli na ósmym miejscu, umieli sensownie obchodzić się z piłką, kilkakrotnie strzelali gole po efektownych akcjach kombinacycjnych (Łęczna!) i raczej współtworzyli dobre widowiska. To, że Jan Urban potrafił nauczyć tak ładnej gry zawodników o często tak ograniczonych umiejętnościach, niewątpliwie poprawiło jego pozycję na rynku, bez czego nie byłby ani rok, ani miesiąc temu, przymierzany do reprezentacji Polski. Jednocześnie jednak był Górnik typową drużyną Urbana, zatracającą się często w ofensywie i zapominającą o obronie. Jej stosunek bramkowy 55-55, oznaczający, że w jego meczach padło 110 goli, opowiadał całą historię o tamtym sezonie.
Zwolnienie Urbana w kontrowersyjnych okolicznościach i zatrudnienie w jego miejsce Bartoscha Gaula, który seniorskie doświadczenia zebrał tylko w IV-ligowych rezerwach FSV Mainz, stanowiło zagadkę. I o ile dalej sprawą otwartą pozostaje ocena tamtej decyzji, bo o niej więcej powie wynik, jaki Górnik osiągnie na koniec sezonu, kilka miesięcy później można już powiedzieć, że 35-latek przywiózł z Niemiec mniej więcej taki futbol, jakiego można stereotypowo oczekiwać, zatrudniając młodego trenera z niemieckiej szkoły. Gra trójką środkowych obrońców i ofensywnie nastawionymi wahadłowymi, wysoki pressing i spora aktywność w grze bez piłki i szybkie budowanie ataków z piłką przy nodze to wszystko, co za sprawą Juergena Kloppa, Thomasa Tuchela, Juliana Nagelsmanna i wielu innych znakomitych fachowców kojarzy się w ostatnich latach z niemieckimi trenerami.
Górnik, choć w większości z zupełnie innymi zawodnikami, przeszedł przygotowanie do tego stylu gry, bo najpierw, za czasów Marcina Brosza, bazował na pressingu i fazach przejściowych, później Urban dodał więcej elementów z gry pozycyjnej, a Gaul skleił oba podejścia, sprawiając, że jego zespół zarówno z piłką, jak i bez piłki, należy do najbardziej wyrazistych w lidze.
Gra lepsza od wyników
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Mecze ekstremalnie efektowne, jak rozbicie na wyjeździe Pogoni Szczecin 4:1, tłamszenie przez długie minuty Legii Warszawa na Łazienowskiej, czy ogranie u siebie Rakowa, przeplatają bezbarwnymi lub wręcz słabymi, jak ze Śląskiem Wrocław (1:4), Miedzią Legnica (0:3), czy nawet ostatnio z Cracovią (0:2). Są tylko trzy punkty nad strefą spadkową i przy wyrównanej stawce wcale nie można wykluczyć, że za chwilę zaczną być poważnie zagrożeni spadkiem. Spotkania z ich udziałem zwykle są dobrą rozrywką, ale raczej dla neutralnego obserwatora, a niekoniecznie dla ich fanów. Rozdźwięk, pomiędzy tym, jak często prezentuje się ta drużyna, a jej miejscem w tabeli, aż kłuje po oczach.
Trzeba przyznać, że 35-latek trafił do niezwykle trudnego miejsca pracy. I nie chodzi nawet o kwestie organizacyjne, problemy finansowe, wakat na stanowisku prezesa i dyrektora sportowego oraz zarządzajanie z ratusza, choć o to też. Gaul trafiał do Polski z IV ligi niemieckiej, ale nie z IV-ligowego klubu. Funkcjonował w FSV Mainz, nieprzerwanie od czternastu lat grającego w Bundeslidze i będącego pod wieloma względami wzorem dla wszelkich niemieckich klubów z mniejszych ośrodków. Realia polskiego klubu miejskiego miały go więc prawo zaskoczyć. Z jego perspektywy trudne musiało też być zastępowanie klubowej legendy, która miała za sobą udany sezon, co sprawiało, że także i kibice mieli prawo patrzeć na niego niechętnie albo przynajmniej nieufnie.
Budowa Górnika Zabrze od nowa
Najtrudniejsze było jednak, że drużynę musiał budować praktycznie w biegu i to na kilka razy. Z trójki stoperów, która kończyła wcześniejszy sezon za Urbana, wybyli za granicę Przemysław Wiśniewski i Adrian Gryszkiewicz, zostawiając na miejscu tylko Rafała Janickiego. Gdy w trakcie krótkiego letniego okresu przygotowawczego, trener starał się wpoić zawodnikom nowe zasady, środek pomocy tworzyli Alassana Manneh, Krzysztof Kubica i Bartosz Nowak, a na zmiany wchodził Dariusz Stalmach. Cała czwórka wyparowała z Zabrza jeszcze zanim uczniowie wrócili do szkół po wakacjach. Krótko potem poważnej kontuzji nabawił się Janicki, czyli lider obrony, a jeszcze miesiąc później Jonatan Kotzke, defensywny pomocnik, który nieźle prezentował się w pierwszej fazie rundy. Nim Gaul zdążył dobrze poznać zespół, z jego podstawowej jedenastki zniknęło pięć podstawowych ogniw.
Od września zaczął więc budować drużynę raz jeszcze. Wtedy po raz pierwszy wpuścił do ligi Kanjiego Okunukiego, Kryspina Szcześniaka, Blaża Vrhovca i Amadeja Marosę. Richarda Jensena dostał nieco wcześniej, ale też już w trakcie sezonu, Emila Bergstroema zaś nieco później, bo Szwed zadebiutował 1 października, a więc w 11. kolejce. Jeśli mówi się czasem, że praca trenera jest jak naprawianie lecącego samolotu albo pędzącego pociągu, Gaul zdecydowanie by się pod tym podpisał. O żadnym komforcie pracy nie mogło być mowy, o stabilizacji w składzie też nie. Zbyt szybko zmieniały się dostępne nazwiska. Kevina Brolla, pół roku temu witanego w Zabrzu jako jedno z najważniejszych wzmocnień, już zresztą w klubie nie ma, co symbolizuje skalę przemiału.
Bergstroem: Nie jestem stereotypowym piłkarzem
Ekstraklasa. Liga, która premiuje biernych
Przy tego typu zawirowaniach trudno byłoby o wyniki i stabilizację formy, nawet gdyby chodziło o trenera mającego najprostszą wizję futbolu. Dodatkowym utrudnieniem dla Gaula są jednak jego własne trenerskie ambicje, wizja futbolu, który stara się wpoić zespołowi. Stanie na swojej połowie, oddawanie inicjatywy rywalom, bazowanie na stałych fragmentach gry, czekanie na przeciwnika przed swoim polem karnym pewnie byłoby łatwiejsze do przyswojenia dla jego zawodników niż wysoki pressing, wymagający koordynacji działań, zrozumienia zachowań partnerów, ale też końskiej kondycji, o którą trudno, gdy różni zawodnicy przychodzą w zupełnie różnych momentach. Poza tym Ekstraklasa już niejednokrotnie udowodniła, że niewychylanie się i niebycie zbyt ambitnym, często są tu premiowane (w poprzednim sezonie najwyżej pressing zakładała Wisła Kraków). Kto skupia się, by samemu nie popełnić błędu, a w ofensywie bazuje na wykorzystywaniu pomyłek rywala, bez aktywnego do nich prowokowania, ten bardzo często nieźle na tym wychodzi. Górnik chce być proaktywny (jeszcze rok temu zajmował pod względem wysokości zakładanego pressingu miejsce w środku stawki), chce działać, chce, żeby coś się działo. Efektem czasem są koncerty, a czasem koszmarne pomyłki. Trudno to sprawdzić, ale można zakładać, że z tymi samymi zawodnikami, ale przy bardziej wyrachowanym nastawieniu, zabrzanie mogliby dziś mieć kilka punktów więcej. Jednocześnie jednak kilku zawodników mogłoby się mniej rozwinąć.
Bo, mimo nędznych wyników Górnika, można dziś mieć wrażenie, że w tej drużynie jest jednak kilku przyzwoitych piłkarzy. Za udane zagrania odpowiada nie tylko Lukas Podolski. Skauci z całej Europy jeżdżą regularnie oglądać Szymona Włodarczyka, wyróżniającym się wahadłowym jest od lat Janża, dobre momenty miewają Okunuki czy Jean-Jules Mvondo, Bergstroem czy Jensen pokazywali już, że mogą być ciekawymi wzmocnieniami, przebłyski w drugiej części jesieni miewał Dani Pacheco, a odkąd do bramki wskoczył Daniel Bielica także i jej obsada jest atutem Górnika. Można zakładać, że zarówno ich, jak i młodych Krzysztofa Kolankę oraz Nikodema Zielonkę, oraz trochę starszych Norberta Wojtuszka, Jakuba Szymańskiego czy Szcześniaka taki sposób grania może lepiej przygotować do gry na Zachodzie, niż wybijanie piłki z własnej połowy bez żadnego ryzyka. Kto chce, by Górnik był jak najwyżej w tabeli, może się zżymać na trenera, że nie wsadzi ideałów w kieszeń w imię większej liczby punktów. Ale kto chce, by polska liga szła do przodu, ten trenerom takim jak Gaul kibicuje, by nie schodzili z obranej drogi, nawet jeśli nie jest im łatwo.
Pragmatyzm totalny. Dlaczego Ekstraklasa odjeżdża Leszkowi Ojrzyńskiemu?
Kłopot wysokiego posiadania, problem niemieckiej szkoły
Przed zabrzanami kluczowa runda. W większości krajów europejskich zamknęło się już okno transferowe, więc ryzyko, że za chwilę znów nastąpi rozbiórka drużyny, zelżało, choć nie przeminęło całkowicie — w Turcji i Stanach Zjednoczonych, dokąd najmocniej przymierzano Włodarczyka, wciąż można kupować nowych zawodników. Klub nie przeprowadził dotąd żadnego transferu, więc trener przynajmniej mógł popracować dłużej i spokojniej z tymi, których jesienią musiał w pośpiechu wkomponowywać do składu. Do treningów wrócił już Janicki, co powinno pomóc w ustabilizowaniu obrony. Zabrzanie muszą ją na pewno uszczelnić, bo zbyt łatwo dają się zaskakiwać po stałych fragmentach gry (Cracovia dwa gole strzeliła po rzutach rożnych, wcześniej to samo zrobiła kolejkę wcześniej Miedź). Palącym problemem do rozwiązania jest też kwestia prawego wahadła, na którym Paweł Olkowski nie dał na razie oczekiwanego poziomu. Dysproporcja pomiędzy Janżą a piłkarzami ustawionymi po przeciwległej stronie, sprawia, że zespół bywa bardzo przewidywalny. Pod względem liczby dośrodkowań z lewej flanki zajmuje pierwsze miejsce w lidze, z prawej zaś tylko trzy zespoły wrzucają rzadziej. Rywale Górnika doskonale wiedzą, z której strony może nadejść zagrożenie.
Trudniejszym do rozwiązania problemem jest powtarzająca się prawidłowość, z której jesienią była znana także Cracovia. Choć Górnik pod względem średniego posiadania piłki jest w czołówce ligi, często brakuje mu odpowiednich rozwiązań w ataku pozycyjnym, co akurat jest w lidze powszechne. Coraz częściej nie tyle chce prowadzić grę, ile jest do tego zmuszany. Widać wyraźną korelację między jego wysokim posiadaniem piłki a rozczarowującymi wynikami. 71% z Piastem (3:3), 70% z Miedzią (0:3) 69 i 66% z Cracovią (0:2 i 0:2), 62% z Jagiellonią (1:1), 66% z Zagłębiem (2:3). Jak dotąd z siedmiu meczów przy posiadaniu piłki wyższym niż 60%, Górnik wygrał jeden, przeciwko Koronie Kielce. Tymczasem Górnik bez piłki staje się znacznie groźniejszy: 49% z Radomiakiem (3:0), 40% z Legią (2:2), 45% z Widzewem (3:0), 40% z Pogonią (4:1). Tylko raz w tym sezonie, przeciwko Lechowi, zdarzyło się, by Górnik przegrał, mając piłkę przy nodze mniej niż przez 50% czasu.
To też dość typowy problem dla trenerów z niemieckiej szkoły, których drużyny zwykle znacznie lepiej radzą sobie w fazach przejściowych niż przy własnym posiadaniu. Akurat w polskiej lidze można się nastawiać na to, że rywale będą coraz częściej wykorzystywać chęć kreowania gry przez zabrzan i będą ustawiać się przeciwko nim na własnej połowie. Chętnych do biernego wyczekiwania na błąd na pewno znajdzie się więcej, niż tych, którzy będą za wszelką cenę chcieli zabrać Górnikowi piłkę i układać sobie mecz po swojemu. Od tego, jakie odpowiedzi przeciwko rywalom ustawionym przed własnym polem karnym znajdzie wiosną Bartosch Gaul, będzie zależała ocena jego nieźle rokującej pracy. A w skrajnym przypadku także byt jego drużyny w lidze. Spadek tak grającego Górnika niósłby jednak fatalny przekaz dla wszystkich ekstraklasowych trenerów, bo utwierdzałby ich w przekonaniu, że w tej lidze nie opłaca się być odważnym.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Caryca z Zabrza. Czy Górnik służy do wygrywania wyborów?
- Czy Górnik Zabrze znów jest skazany na przeciętność?
MICHAŁ TRELA
fot. Newspix