W czołówce Bundesligi panuje niebywały ścisk. Choć Bayern Monachium ma wciąż dość bezpieczną przewagę nad pozostałymi drużynami, to między nimi jest tylko kilka punktów różnicy. Na samym końcu grupy pościgowej wysokie obroty osiągnął Wolfsburg, który wygrał ostatnie sześć ligowych spotkań. Wilki wyją coraz głośniej i podgryzają konkurencję. Nie zamierzają zwolnić również w ten weekend.
Ostatnią porażkę w Bundeslidze Wolfsburg poniósł w połowie września. Wtedy nikt by nie pomyślał, że piłkarze Wilków mogą myśleć o czymś więcej niż kolejnej walce o utrzymanie. Znajdowali się bowiem w strefie spadkowej. W siedmiu kolejkach sięgnęli po zaledwie pięć punktów. Posada zatrudnionego latem Niko Kovaca stopniowo traciła kolejne włókna liny, na której wisiała. Wydawało się, że niebawem ekipę czeka kolejna rewolucja. A od rozstania z Oliverem Glasnerem było to słowo definiujące Wolfsburg. Nagle zła passa odwróciła się od ekipy Kovaca. Od tego momentu zdobyła 24 na 30 możliwych punktów i wskoczyła na siódme miejsce z czterema punktami straty do wicelidera. Co stoi za tak fenomenalną passą?
Fatalny początek
Najprostszym rozwiązaniem tej zagwozdki byłoby stwierdzenie, że do podstawowego składu powrócił Yannick Gerhardt. 28-letni pomocnik na początku sezonu zmagał się z urazem więzadeł. Kovac zaczął go stopniowo wprowadzać do gry. Zaczęło się od symbolicznej minuty z Eintrachtem Frankfurt, następnie otrzymał przeszło 20 minut w starciu z Unionem Berlin, a na dobre powrócił do wyjściowej jedenastki w ósmej kolejce przeciwko Stuttgartowi. Wtedy też rozpoczęła się fantastyczna passa Wolfsburga.
Gerhardt w 12 meczach zdobył cztery bramki i zanotował asystę. Nie sili się na zbyt trudne rozwiązania. Zwykle gra po ziemi, z czego wykręcił już dziesięć kluczowych podań. Nie jest jednak najlepszy w tym zestawieniu w zespole. W innych również nie bryluje. Właśnie dlatego problem słabej gry Wolfsburga był bardziej złożony i nie dotyczył wyłącznie nieobecności Gerhardta na boisku bądź obecności Josuhy Guilavougiego czy też Bartola Franjicia, którzy go zastępowali. Popełniono znaczny błąd systemowy w środku pola.
Kovac rozpoczął sezon z w ustawieniu 1-4-2-3-1, później zmienił je na 1-3-4-1-2, a następnie 1-4-4-2. Wyraźnie widział, że jego środek pola jest za mało kreatywny. W pierwszych siedmiu kolejkach Wolfsburg zdobył najmniej bramek w Bundeslidze – pięć. I choć podobny wynik miały jeszcze Augsburg czy Bochum, to Wilki, w przeciwieństwie do tych drużyn, zasługiwały na taką małą zdobycz. Stwarzały sobie najmniej okazji strzeleckich w lidze, co odzwierciedlał współczynnik expected goals – 5,28. Największe pretensje Kovac mógł mieć właśnie do rozgrywających, którzy nie przyspieszali gry i tworzyli niewiele szans kolegom. Dopiero powrót Gerhardta, a przede wszystkim zmiana taktyki zupełnie odmieniła Wolfsburg.
Mądre posunięcie Kovaca
Przejście na ustawienie z jednym defensywnym pomocnikiem i gra jednym z dwóch wariantów taktycznych 1-4-1-4-1 lub 1-4-3-3 sprawiła, że Wilki zaczęły stwarzać sobie coraz więcej okazji bramkowych. Wystarczyło je jedynie skutecznie kończyć. Oba problemy rozwiązały się same, a w zasadzie rozwiązał je Kovac mądrą decyzją, przestawienia wajchy bardziej w kierunku ataku. Sama postawa szkoleniowca i jej ewolucja jest godna podkreślenia. Chorwat przychodził do Wolfsburga z głową pełną pomysłów. Po dwóch nieudanych przygodach z Bayernem Monachium i AS Monaco chciał udowodnić, że zna się na swojej robocie. Wprowadził wysoki reżim treningowy. Nie było miejsca u niego dla leserów. Bardzo dużo wymagał i wciąż wymaga od zawodników, co widać m.in. po liczbie sprintów i intensywnych przebieżek, których w Bundeslidze Wilki notują niepodważalnie najwięcej. W tym wszystkim Kovac zapomniał jednak, że znajduje się w Wolfsburgu, a nie Monachium czy Monaco.
Choć ambicja to niewątpliwa zaleta, lecz jej przerost może doprowadzić do niepożądanych skutków. To widzieliśmy na początku sezonu. Z każdym kolejnym błędem swoich zawodników Kovac coraz mocniej się denerwował, frustrował, co musiało odbijać się na szatni. Wytworzyła się toksyczna atmosfera, która gęstniała z powodu słabszych wyników. Drużyna z dużą prędkością zbliżała się do ściany. W odpowiednim momencie Kovac przyhamował, wziął na wstrzymanie, zaczął mierzyć siły na zamiary, obniżył oczekiwania i wszystko zafunkcjonowało, jak należy. Dał więcej szans zawodnikom z cienia, którzy zaczęli odpłacać mu się dobrą grą. Jednym z nich był Jakub Kamiński, którego szczególnie na początku sezonu Chorwat niezbyt widział w składzie ze względu na braki w intensywności. Stopniowo zaczął oczyszczać kadrę z zawodników, którzy nie należeli do wzorów profesjonalizmu jak Max Kruse czy Guilavogui. A szczęście przywołuje noszeniem niebieskiego, już lekko znoszonego swetra.
Dobre transfery
Jak się nagle okazało, Wolfsburg nie poczynił wcale złych ruchów w letnim oknie transferowym. Kamiński zaczął regularnie asystować i trzymać poziom w defensywie. Mattias Svanberg stał się ważnych uzupełnieniem środka pola. Szwed dodatkowo zanotował cztery asysty i strzelił dwa gole. A sprowadzenie Patricka Wimmera okazało się strzałem w dziesiątkę. O ile nie męczyły go kontuzje, odgrywał kluczową rolę w ofensywie. Zdobywał bramkę bądź asystował w każdym z pięciu swoich ostatnich występów. Jak wyliczyła Opta, tworzy więcej niż jedną bardzo dobrą okazję bramkową w spotkaniu, co niemieckie media określają jako Grossschance. W ligach TOP5 tak wysoki wskaźnik mają jedynie Kevin de Bruyne i Leo Messi.
W zasadzie jedynym zawodnikiem, który wciąż nie spełnia oczekiwań, jest Franjic, którego latem za 7,5 mln euro ściągnięto z Dinama Zagrzeb. Trzy na cztery wzmocnienia są jednak udane, co daje bardzo dobrą średnią, bowiem ciężko traktować pozyskanie Kiliana Fischera z drugoligowej Norymbergi jako wzmocnienie, a raczej poszerzenie kadry. Nowi zawodnicy okazali się bardzo dobrymi atakującymi. Od momentu, kiedy Wolfsburgowi zaczęło iść, ich proces aklimatyzacji znacznie przyspieszył. Od ósmej kolejki Wilki zdobyły 30 bramek. Więcej goli w Bundeslidze w tym czasie strzelił jedynie Bayern Monachium (32), a trzeba podkreślić, że w zespole nie ma klasycznej “dziewiątki”. Najlepszym strzelcem pozostaje prawy obrońca Ridle Baku z pięcioma trafieniami.
– Jesteśmy grupą młodych i głodnych sukcesów zawodników. Cały czas chcemy więcej – powiedział Wimmer na łamach Sky Sport.
Wilki ruszają na łowy
Rywale ekipy Kovaca po prostu nie wiedzą, skąd nadejdzie zagrożenie. W tym sezonie bramki zdobywało aż 14 zawodników. Tylko w Bayerze Leverkusen i RB Lipsk do siatki trafiało więcej piłkarzy (15). Oprócz wysokich umiejętności tworzenia sobie okazji z gry, Wolfsburg bardzo dobrze wykonuje również stałe fragmenty. Dzięki temu zaliczył już dziewięć trafień, w czym w Bundeslidze ustępuje jedynie Unionowi Berlin (11). Ich świetnym egzekutorem pozostaje kapitan Maximilian Arnold. Przełożyło się to na wspomniane 30 goli, choć współczynnik expected goals wskazuje, że powinno być ich o dziesięć mniej. Wilki grają obecnie na najwyższej skuteczności w lidze. A to nie koniec, jak zapowiada Kovac.
– Jesteśmy zadowoleni z rozwoju zespołu, ale to dopiero połowa sezonu. Przed nami jeszcze siedemnaście ligowych meczów i wiele może się wydarzyć w tym czasie. Nie stać nas na myślenie, że wszystko potoczy się samo i tak będzie dalej. W grze zawsze musimy sięgać do granic możliwości i dorównywać rywalom zarówno pod względem fizycznym, jak i sportowym. Tylko wtedy możemy kontynuować tę passę i maksymalnie wykorzystać nasze zasoby – stwierdził przed meczem z Werderem Brema chorwacki szkoleniowiec.
Aż ciężko pomyśleć, gdzie są granice możliwości Wolfsburga. W pierwszym meczu w 2023 roku rozbił wicelidera z Fryburga 6:0. W drugim wbił pięć goli Hercie Berlin. Teraz jedzie na Wesserstadion do Bremy, gdzie po serii czterech porażek z rzędu i straconych dziewięciu bramkach czeka Werder. Dodatkowo między słupkami zapewne ponownie stanie Jiri Pavlenka, który jest trzecim najgorszym bramkarzem w tym sezonie według ocen “Kickera”, a w ostatnich dwóch spotkaniach przekraczał granice absurdu, próbując wbić sobie bramkę poprzez nieumiejętną grę nogami. Wilki mogą dopaść Werder i rozszarpać niczym kolejną niewinną ofiarę. Oby tym razem swój wydatniejszy udział miał Kamiński, który co prawda notuje kolejne występy w podstawowym składzie, lecz w tym roku wciąż czeka na swoje gole i asysty.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Kontuzje, olewanie treningów i konflikt rodzinny. Gio Reyna wraca do gry po turbulencjach
- Ani Barcelona, ani West Ham, Juranović blisko Unionu. Co go tam czeka?
- Gole, które cieszą podwójnie. Sebastien Haller ucieleśnieniem dortmundzkich marzeń
Fot. Newspix