Ustawianie meczów, płacenie pod stołem, stosowanie dopingu, przekupywanie sędziów, księgowość kreatywna jak tylko się da. Dla kibiców calcio to chleb powszedni. Na zamieszanie związane z odjęciem punktów Juventusowi mogą tylko wzruszyć ramionami. Znowu to samo.
Bach! To spadło jak grom z jasnego nieba. W poprzedni piątek sąd sportowy przy Włoskiej Federacji Piłkarskiej (FIGC) ogłosił, że za zawyżanie zysków kapitałowych Juventus został ukarany odjęciem 15 punktów, a władze Bianconerich odpowiedzialne za oszustwa dostały zawieszenia – od kilku miesięcy do dwóch i pół roku. Za to pozostałe osiem klubów – Chievo, Empoli, Genoę, Novarę, Pro Vercelli, Parmę, Pisę, Pescarę i Sampdorię – uniewinniono.
TYLKO JUVE WINNE?
A już wydawało się, że nic z tego nie będzie. Przecież pierwsze śledztwo, które obejmowało 62 transakcje z lat 2019-21, z czego 42 dotyczyły Juventusu, skończyło się uniewinnieniem wszystkich, zarówno w pierwszej instancji (w kwietniu 2022), jak i drugiej (w maju 2022). Orzeczono, że nie ma jakiejkolwiek metody, dzięki której da się ocenić faktyczną wartość piłkarza. I basta!
Pułapki kreatywnej księgowości. O co chodzi ze śledztwami w sprawie Juve?
Tyle że w międzyczasie prokuratura cywilna prowadziła własne śledztwo, a prokurator FIGC – Giuseppe Chine – po zapoznaniu się z dowodami zgromadzonymi przez ten urząd zawnioskował w grudniu o odwołanie wyroku oczyszczającego i ponowny proces. Domino ruszyło.
Od tygodnia we Włoszech nie ma spokoju. Szefowie Starej Damy zapowiadają odwołanie, a tifosi wszczęli bunt – masowo anulują subskrypcje Sky i DAZN, które transmitują Serie A. W ciągu 48 godzin od ogłoszenia decyzji sądu sportowego z abonamentu zrezygnowało między 230 a 300 tysięcy użytkowników. To gigantyczne straty, między 70 a 100 milionów euro w skali roku.
Według ogromnej części kibiców Bianconerich doszło do spisku, a kolejne przecieki w mediach dodatkowo umacniają taką tezę. Bo rzekomo tylko Juventus miał zostać ukarany – i to tak surowo – za stworzenie całego systemu zawyżania zysków kapitałowych. Bo prokuratura FIGC miała wybierać sobie fragmenty podsłuchanych rozmów w ten sposób, by pasowały do narracji, a resztę odrzuciła i nie włączyła w akt oskarżenia. Bo partnerka prezesa federacji – Gabriele Graviny – kpiła w mediach społecznościowych z minus 15 punktów dla Starej Damy, jakby wyrok sprawiał jej frajdę. Bo różni prawnicy podważali zasadność decyzji sądu.
– Byłam zaskoczona, ponieważ Chine przez całe 44 minuty wystąpienia mówił wyłącznie o Juventusie. W ogóle nie zajmował się zarzutami pod adresem innych klubów – stwierdziła Flavia Tortorella, obrończyni Pescary.
W międzyczasie pojawiły się informacje, że Chine jednak szykuje się do wznowienia śledztwa w sprawie Napoli i przyjrzy się rozliczeniu z Lille za Victora Osimhena (Partenopei także zostali uniewinnieni w poprzednim roku), ale jednocześnie zawnioskuje o następne 15 punktów kary dla Bianconerich za kombinacje z pensjami z początków pandemii koronawirusa (drugi wątek śledztwa cywilnej prokuratury).
– Należy wyjaśnić, dlaczego tak ukarano Juventusu. Chcemy, by sport był przejrzysty i wiarygodny, a to, co się teraz dzieje, nie służy realizacji tych celów – powiedział minister sportu Andrea Abodi.
W tym momencie nie wiadomo, czy kara zostanie utrzymania. Czy będzie większa lub mniejsza. Czy były faktyczne podstawy do takiego wyroku. Czy w ogóle prokurator działał zgodnie z prawem. Czy ktoś jeszcze dostanie po łapach. Słowem, zapanował jeden wielki bałagan. Witamy w Italii!
FURBI ORAZ FESSI
Bo ani to pierwszy skandal w świecie calcio, ani zapewne ostatni. Oczywiście futbolowe afery wybuchają wszędzie, ale jakoś tak wychodzi, że na Półwyspie Apenińskim z zaskakującą regularnością. Dlaczego? Bez wątpliwości jednym z powodów jest powszechna i akceptowana w społeczeństwie postawa określana jako „furbizia”, co w uproszczeniu można przetłumaczyć jako spryt. John Hooper w książce „Włosi” jako przykład podał scenę z filmu „Toto Truffa 62”, w której miejscowy sprzedaje amerykańskiemu turyście Fontannę Di Trevi, do czego rzecz jasna nie miał absolutnie prawa. W innych miejscach świata uznano by kogoś takiego za oszusta, a we Włoszech większość doceniłaby, że wykazał się sprytem. Po prostu był „furbo”.
Przeciwieństwem „furbi” są „fessi”, czyli skrajnie uczciwi, nawet jeśli trzymanie reguł wiążę się z działaniem na własną szkodę.
– Jesteś „fesso”, jeśli płacisz pełną cenę za bilet na pociąg, nie potrafisz sobie załatwić darmowego wejścia do teatru, nie masz wuja na stanowisku „commendantore” ani przyjaciela lub żony ze sporymi wpływami w sądownictwie albo edukacji, nie należysz do masonerii czy jezuitów, podajesz prawdę w zeznaniu podatkowym lub dotrzymujesz słowa, nawet jeśli to dla ciebie niekorzystne – tłumaczył Giuseppe Prezzolini, dziennikarz i satyryk.
Herbie Sykes w „Juve. Historia potęgi” opisywał, w jaki sposób Giampiero Boniperti zyskał szacunek u właściciela Bianconerich, Gianniego Agnellego, legendarnego „l’Avvocato”. Otóż w pewnym momencie napastnik umówił się z szefem, że za każdego gola będzie dostawał krowę od rolnika, kumpla prezesa Starej Damy. Jedna zdobyta bramka, jedna krowa – gdzie tu pole do sprytu? Ano Boniperti uparł się, że będzie sam wybierał każdą sztukę i za każdym razem wskazywał zacielone, więc teoretycznie nie łamał zasad, a tak naprawdę dostawał dwie w cenie jednej. Wreszcie rolnik zmartwiony stratami zatelefonował do Agnellego, a ten tylko się uśmiał. Naturalnie spodobała mu się przebiegłość piłkarza.
Bo kto kombinuje, ten żyje. Dlatego tak powszechne na Półwyspie Apenińskim stało się odpuszczanie meczów, w których dana ekipa już o nic nie grała, które szeroko opisywał John Foot w „Calcio”. Po co się męczyć, skoro nic nam to nie da? Przecież to bez sensu. Zero logiki. W związku z tym w 1993 roku ultrasi na jednym ze spotkań Serie B wywiesili transparent: „Obstawiam remis”. Doskonale wiedzieli, że skoro i jedni, i drudzy mają pewne utrzymanie i o nic nie walczą, nikomu nie będzie się chciało bić o zwycięstwo. Jaki wynik? Rzecz jasna 0:0.
– Zagrali, jak gdyby występowali w finale Ligi Mistrzów! – narzekał właściciel Interu Mediolan Massimo Moratti w maju 2002 po porażce z Lazio Rzym 2:4 w ostatniej kolejce sezonu. Narzekał na zawodników ze stolicy kraju, którzy chociaż nie mieli po co się starać, jednak się starali i pokonali jego drużynę, która w ten sposób straciła wydawało się pewne scudetto. Niepojęte! A Biancocelesti tamtego dnia zwyczajnie byli „fessi”.
Dla „furbo” ważne jest jedno – cel. Nic więcej. Oszustwo jest akceptowalne, jeżeli daje efekty. Trzeba osiągnąć zamierzenia wszelkimi środkami, byle nie dać się złapać. Taki tam mają klimat i dlatego afery wiążą się z calcio od samego początku. Oto kilka przykładów.
SPRAWA ROSETTY
Na początku lat 20. calcio miało status sportu amatorskiego, więc piłkarz mógł grać tylko w klubie z miasta, w którym pracował. I w tym miejscu zaczyna się zabawa.
Gustavo Gay miał dość Vercelli. Prowincji, gdzie psy szczekają czterema literami i poza kopaniem piłki nie ma co robić. Fakt, razem z kumplami kopali tak, że klękaj Italio, właśnie dopiero co w barwach Pro zdobyli mistrzostwo, ale wbrew nazwie nie było mowy o profesjonalizmie. Prezes Luigi Bozin zapowiedział, że płacenia za granie nie ma i nie będzie, a komu to nie w smak, niech szuka szczęścia gdzie indziej.
I Gay tak zrobił, poprosił o wyrejestrowanie i ruszył do Mediolanu, gdzie czekał na niego Ulisse Baruffini, dyrektor AC Milan. Oczywiście nie mógł występować w Rossonerich, chyba że udowodniłby, iż tam mieszka i pracuje. Co się okazało? Że mieszkał i pracował – konkretnie w fabryce porcelany, tylko zapomniał uzupełnić papiery. Jednak dzięki temu nie było kłopotów z przeprowadzeniem transferu. Baruffini – jednocześnie szef Ligi Północnej, organizatora rozgrywek – zdołał przekonać resztę, że wszystko dobrze. Molto bene!
I jakoś nikogo nie zdziwiło, że przecież skoro tak, to nielegalnie grał dla Pro i trzeba by ukarać tę drużynę. Ewentualnie warto by się zastanowić, jakim cudem Gay żył jednocześnie w Vercelli (świadków nie brakowało) i Mediolanie…
Virginio Rosetta również chciał wyjechać z Vercelli, ale dostał ofertę z Turynu. Miał być księgowym u jednego z dyrektorów Juventusu i – naturalnie – po godzinach walczyć ku chwale Bianconerich. Sytuacja taka jak z Gayem, prawda? Otóż nie, bo bogactwo rodziny Agnellich kłuło w oczy innych, którzy nie mieli ochoty rywalizować z klubem prowadzonym przez Edoardo, dlatego tym razem Liga Północna nie zgodziła się na transfer. Uwaga – w tym wypadku władze Pro nie poinformowały reszty, że Rosetta był dostępny, co uniemożliwiło wyrejestrowanie zawodnika. Baruffini z kompanami z Mediolanu i Genui wymyślili przepis i zamierzali się go trzymać. Do tej pory bawili się bez kasy Agnellich i starali się, by tak zostało.
Doszło do absurdalnej sytuacji, bo za występ Rosetty w pierwszych trzech kolejkach Liga Północna ukarała Starą Damę walkowerem, przy czym według FIGC wszystko odbywało się zgodnie z przepisami i chwilowo istniały dwie tabele. W jednej ekipa z Turynu była na końcu, w drugiej na czele.
Wojna trwała dobry rok, m.in. niewiele brakowało, by Rosetta nie znalazł się w kadrze narodowej na igrzyska olimpijskie w Paryżu, aż zakończyła się wygraną Juventusu – Bozin musiał ulec i koniec końców przyjął 50 tysięcy lirów rekompensaty za stratę obrońcy, a Rosetta później jako Bianconeri zdobył mistrzostwo świata.
ZABRANE SCUDETTO – ROK 1927
Nie! Nie dam ani lira więcej, bo ten przeklęty Allemandi był najlepszy na boisku, a już wziął 25 tysięcy! Wynocha! Che cazzo!
Guido Nani – księgowy właściciela Torino Enrico Marone Cinzano – w ten sposób zareagował, kiedy Francesco Gaudioso zjawił się po resztę kasy obiecanej obrońcy Juve Luigiemu Allemandiemu za odpuszczenie derbów. Istotnie, Bianconeri ponieśli porażkę 1:2, tyle że defensor wcale nie sprawiał wrażenie kogoś, komu nie zależy na zwycięstwie. Wręcz przeciwnie, zaliczał się do najlepszych na placu, a w relacjach prasowych jego grę określano jako „natchnioną”. W związku z tym Nani uznał, że forsa mu się nie należy, a do tego zapewne był przekonany, że przecież ten studenciak z południa – prywatnie współlokator Allemandiego i w związku z tym pośrednik w całej transakcji – nie zrobi afery o 10 tysięcy, bo i jak? Komu się poskarży? Że co, że sprzedał mecz i nie dostał całej kasy?
A jednak. Gaudioso mieszkał nie tylko z Allemandim, lecz także z dziennikarzem – Renato Ferminellim, który z kolei miał na pieńku z Torino, odkąd zabrano mu akredytację, więc chętnie opisał gorący temat w serii tekstów. Rozpętała się burza, w efekcie której mnóstwo osób zdyskwalifikowano (w tym zawodnika), mistrzostwo odebrano Toro i ostatecznie nikomu nie przyznano tytułu.
Choć to… jedna z wersji wydarzeń, bo całej prawdy nie ustalono do dzisiaj. Allemandi – z okazji ślubu króla w 1928 roku objęty amnestią, później mistrz świata z 1934 roku – do końca życia zarzekał się, że nie wziął nic od Gaudiego. W toku śledztwa wskazano jeszcze dwóch piłkarzy Juve jako winnych korupcji – Federico Muneratiego i Piero Pastore. Oczywiście obaj się wyparli, choć pierwszy przyznał, że dostał skrzynkę wina, a drugi, że obstawił przegraną własnego zespołu, ale to tyle. Nic więcej! Słowo!
Według jednej z hipotez 21-letni Allemandi został rzucony na pożarcie, bo był młody, za chwilę przenosił się do Interu i dodatkowo nie należał do partii faszystowskiej. Co prawda znaleziono list do Gaudioso, w którym domagał się obiecanych pieniędzy, jednak zarzekał się, że to prowokacja i sam go nie napisał. To nie jego pismo!
A dlaczego scudetto nie przyznano ekipie drugiej w tabeli? To proste. Prezesem wicelidera – Bolognii – był jednocześnie szef krajowej federacji Leandro Arpinati. Kiedyś kolejarz, anarchista, biedak z górskiej mieściny w dolinie rzeki Bidente, w tamtym czasie już faszysta i przyjaciel Benito Mussoliniego. Jakimś cudem nawet on czuł, że dla rodaków sprawa będzie jasna – sam to wszystko zaaranżował, byle tylko jego klub wygrał ligę. Tym bardziej po machlojkach z 1925 roku, kiedy Bologna triumfowała w kontrowersyjnych okolicznościach kosztem Genoi (m.in. kibice Rossoblu przerwali spotkanie i nakazali sędziemu nieuznanie prawidłowo zdobytej bramki przez Grifone). W związku z tym tytułu nie przyznano.
DOPING
Tamtej wiosny ludzie w Bolonii powariowali. Wybiegli na ulice, by blokować jezdnie i dewastować samochody z mediolańskimi rejestracjami, a w międzyczasie wysłali delegację do Rzymu. Nie chcieli dać się oszukać. Nie mogli patrzeć, jak znowu bogatsi triumfują. Nie zamierzali pozwolić na odebranie scudetto ich drużynie.
Rzekomo podczas testów przeprowadzonych na początku lutego po meczu z Torino u pięciu zawodników Rossoblu – liderów tabeli – wykryto doping, za co federacja zdyskwalifikowała ich i przy okazji trenera Fulvio Bernardiniego, a zespół ukarano walkowerem, co sprawiło, że na pozycję numer jeden wskakiwał Inter. W stolicy regionu Emilia-Romania od początku powątpiewano w dowody (stąd masowe protesty) i w końcu w maju cofnięto karę. Po pierwsze, nie dotrzymano procedur badań, a po drugie, być może faktycznie próbki były podmienione. Dyskwalifikacji nie ma, są dodatkowe punkty. Coś w tych teoriach spiskowych było…
Tym samym Bologna zrównała się punktami z Interem, a do wyłonienia mistrza potrzebny był baraż, co we Włoszech nie zdarzyło się nigdy wcześniej i już nigdy później. Ale zanim doszło do potyczki w Rzymie, zwołano zebranie federacji w Mediolanie. Tam wywiązała się sprzeczka między właścicielem Nerazzurrich – Angelo Morattim – a szefem zespołu z Bolonii – Renato Dall’Arą, trakcie w której ten drugi po prostu padł i już nie wstał. Serce nie wytrzymało.
Drużyna oddała hołd prezesowi i wygrała 2:0, po raz ostatni zdobywając scudetto (od 1983 roku stadion w Bolonii nosi imię i nazwisko tragicznie zmarłego działacza).
TOTONERO
Dzisiaj nie wiadomo, czy renault, które 1 marca 1980 roku zatrzymało się pod gmachem rzymskiego sądu, zajechało z impetem i piskiem opon, czy raczej spokojnie, jakby nigdy nic. Wiadomo, że było czarne i że wysiadło z niego dwóch biznesmenów, którzy zjawili się, by złożyć donos. Uwaga – próbowali ustawiać mecze na nielegalnych zakładach i choć zapłacili, piłkarze nie wywiązali się z ustaleń i teraz przedsiębiorcom grozi bankructwo. Nie, nie, to nie pomyłka. Naprawdę dwóch oszustów skarżyło się, że zostali oszukani i teraz mają długi u bukmacherów, którzy zgodnie z prawem w ogóle nie mogli oferować zakładów. Ci biznesmeni to Massimo Cruciani i Alvaro Trinca, a wywołana przez nich afera Totonero mogła wydarzyć się tylko we Włoszech.
Totocalcio było prostą sprawą – obstawiano wyniki 13 spotkań, a kto trafił 12, wygrywał. Zakreślano – gospodarz, remis, gość. Ale oczywiście byli tacy, którzy chcieli obstawiać choćby konkretne wyniki lub strzelców goli, a że tego prawo zabraniało, powstała szara strefa kontrolowana przez mafię. I jak to w Italii – wszyscy wiedzieli, że nie wolno i wszyscy wiedzieli, gdzie można. Po prostu w legalnych kolekturach gangsterzy ustawiali stoliki, przy których przyjmowali nielegalne zakłady. Normalnie w biały dzień.
Te zakłady nazywano Totonero, a pod koniec lat 70. zyski z nich sięgały 70% tych, które dawało Totocalcio. A te były ogromne. Już na początku 1980 roku coraz głośniej mówiono, że coś jest nie tak, w prasie pojawiały się publikacje na ten temat, sędzia FIGC Corrado De Biase wszczął śledztwo. Ale kluczową rolę odegrali Cruciani z Trinką, których aresztowano kilka dni po tym, jak złożyli donos na „nieuczciwych” piłkarzy i się zaczęło. W sumie dyskwalifikacjami ukarano 19 zawodników (m.in. przyszłego króla strzelców mundialu Paolo Rossiego), dwóch prezesów, dwa kluby zdegradowano (Milan oraz Lazio) i kolejnym pięciu odjęto punkty.
Co więcej, ponoć nawet ci piłkarze, co nie kombinowali na murawie, potrafili zarobić – stawiano na porażkę własnego zespołu i gdy do tego doszło, zgarniano wygraną bez podatku, a w przypadku zwycięstwa dostawało się po prostu premię w klubie. Pięknie, prawda? Dolce vita…
***
To tylko kilka przykładów, bo wyliczać można jeszcze długo. Nie było dekady bez mniejszej lub większej afery. Przecież można przywołać oskarżenia o doping w „Grande Inter” z lat 60. Albo skandal Calciopoli z 2006 roku, zakończony degradacją m.in. Juventusu. Lub już króciutko wspomniana zadyma podczas walki o mistrzostwo w 1925 roku. Ewentualnie niejasności, co do przegrania przez Napoli scudetto w 1988 roku. Względnie afera z 2011 roku, w trakcie której selekcjoner Squadra Azzurra Cesare Prandelli stwierdził, że „nie miałby problemu”, gdyby jego zespół został z tego powodu wyrzucony z mistrzostw Europy 2012… Itd. itd.
CZYTAJ WIĘCEJ O WŁOSKIM FUTBOLU:
- Ofensywa, nieśmiertelność, zemsta. Reguły szkoły neapolitańskiej
- „Nie zdziwiło mnie, że spodobał się Mourinho”. Oto 18-letni Polak z Romy
- Co powinniśmy wiedzieć o sytuacji Walukiewicza? „Będzie grał, Empoli go wykupi”
foto. Newspix