Długo trzeba się było przed tym wzbraniać, ale chyba przyszedł właśnie moment, kiedy należałoby zacząć bić na alarm i zacząć się poważnie obawiać o dalsze losy wielkiego Liverpoolu Juergena Kloppa. The Reds już dawno wypisali się z walki o mistrzostwo Anglii, ale wygląda na to, że może być jeszcze gorzej. A wszystko to znów dzieje się w siódmym sezonie pracy niemieckiego szkoleniowca…
Siedem to liczba powszechnie uznawana za szczęśliwą, ale zdecydowanie nie dla każdego. Juergen Klopp mógłby powiedzieć coś zupełnie przeciwnego, bo dla niego jest to raczej liczba z najgorszego koszmaru, która dotychczas wpędzała go w poważne kryzysy. Tak było w Mainz, tak było w Borussii Dortmund i wszystko wskazuje na to, że tak jest również w Liverpoolu.
Awans i pożegnanie z Bundesligą
Kiedy Juergen Klopp przejmował Mainz w 2001 roku, było to jego pierwsze poważne wyzwanie w karierze trenerskiej. Miał wówczas 34 lata i głowę pełną pomysłów dotyczących rewolucji w futbolu. Klub z Moguncji miał być dla niego poligonem doświadczalnym, ale nie oznacza to, że nie musiał skupiać się na wynikach. Postawiono przed nim podstawowy cel, czyli utrzymanie w… 2. Bundeslidze.
Udało mu się i to z ogromną nawiązką. Początkujący szkoleniowiec nie tylko bez problemu utrzymał Mainz na powierzchni, ale już w czwartym sezonie wywalczył awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. W pierwszym sezonie wystąpił w roli typowego strażaka, który został zatrudniony trzy miesiące przed końcem sezonu. Wywiązał się ze swojego zadania perfekcyjnie, kończąc sezon tuż nad strefą spadkową. I od tamtej pory zaczął budować zespół zgodnie ze swoją filozofią. To wtedy zaczęła się rodzić koncepcja „gegenpressingu”.
Mainz miało wtedy najmniejszy stadion i najmniejszy budżet na zapleczu Bundesligi, ale to nie przeszkodziło w dwukrotnym otarciu się o awans. W końcu mieli na ławce prawdziwego piłkarskiego geniusza. Geniusza, w którym jest pewien pierwiastek dramatu, bo jak inaczej można nazwać sytuację, w której dwukrotnie do awansu brakuje ci zaledwie jednego punktu? A pamiętajmy, że to nie był ostatni raz w jego karierze, kiedy coś takiego mu się przytrafiało. Wszyscy wiemy, jak kończyły się rywalizacje Liverpoolu z Manchesterem City o mistrzostwo Anglii…
Jednak w końcu mu się udało. Sezon 2003/2004 to prawdziwe święto w Moguncji, a w dzień wywalczenia awansu na ulicę wyszli chyba wszyscy mieszkańcy tego 200-tysięcznego miasta. Później Kloppowi udało się nawet dwukrotnie utrzymać Mainz w Budeslidze i to na 11. miejscu, więc usłyszał o nim świat. Dzięki przydziałowi Fair Play jego drużyna miała nawet okazję zagrać w eliminacjach Pucharu UEFA, z których odpadła jednak już w pierwszej rundzie.
Niestety na horyzoncie po raz pierwszy pojawiła się przeklęta siódemka. Siódmy sezon w Mainz to zaledwie jedno zwycięstw w pierwszych 17 kolejkach. Później przyszła chwila otrzeźwienia, ale to było już znacznie za późno. Drużyna wyglądała na całkowicie wypompowaną, liderzy zawodzili na całej linii i nie udało się już tego poskładać. Spadek był nieunikniony, podobnie jak odejście Kloppa do lepszego klubu. Niemiec spróbował jeszcze podnieść Mainz, ale tym razem mu się nie udało.
Wielkie BVB
Po ośmiu sezonach Klopp nie był już w stanie ponownie odbudować dawnej świetności Mainz, więc został podebrany przez Borussię Dortmund. Historia wielkiego BVB pod rządami tego trenera jest nam doskonale znana z uwagi na obecność naszego polskiego trio – Piszczek, Błaszczykowski, Lewandowski.
Tym razem Klopp również miał jasne zadanie – rzucić rękawicę Bayernowi Monachium. Zadanie wydawało się bardzo trudne, ponieważ Bayern był wtedy jedną z najlepszych drużyn na świecie i absolutnym hegemonem na niemieckim podwórku. Były trener Mainz pokazał już jednak, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Efekt? Mistrzostwo Niemiec już w trzecim sezonie za sterami BVB, czyli sukces jeszcze szybszy niż w Moguncji. Mało tego, nie był to jedyny tytuł, bo przecież rok później udało się go obronić.
Wszyscy wtedy zachwycali się znakomicie grającym zespołem z Dortmundu. Ekipa Kloppa zaczęła później szybko błyszczeć w Lidze Mistrzów, gdzie efektownie radziła sobie choćby z Realem Madryt. Przez cały okres pracy Kloppa Borussia toczyła równą walkę z Bayernem i to nie tylko na niemieckim podwórku. Przecież w 2013 roku oba zespoły spotkały się ze sobą w finale Ligi Mistrzów, który był w zasadzie ostatnim tchnieniem tamtego BVB na szczycie europejskiej piłki.
Przed sezonem 2013/2014 Klopp stracił jedną z najważniejszych postaci w drużynie – Mario Goetze, który zdecydował się na transfer do Bayernu. To był cios w samo serce nie tylko dla kibiców, ale również dla trenera. Wtedy jeszcze udało się utrzymać w grze, ale wszystko zaczynało się sypać krok po kroczku. Znów piłkarze zaczynali wyglądać coraz gorzej pod względem fizycznym. Intensywność gry drużyny wykańczała kolejnych piłkarzy, którzy później nie potrafili znaleźć sobie miejsca. Wyjątkiem był w zasadzie tylko Robert Lewandowski.
Polak był drugim czołowym zawodnikiem Borussii, który zdecydował się zamienić Dortmund na Monachium. Tego już nie udało się załatać. Na Signal Iduna Park pojawił się Ciro Immobile, ale nie udźwignął roli następcy Lewego. Po wielkim BVB pozostały już tylko zgliszcza. Efekt? SIÓDME miejsce w Bundeslidze w SIÓDMYM sezonie Kloppa w roli trenera. A to i tak niezły wynik, zważywszy na to, że utrzymanie zapewnili sobie dopiero w kwietniu.
Spełniona obietnica
Obecnie trwa siódmy sezon Juergena Kloppa w roli trenera Liverpoolu i nietrudno się domyślić, że The Reds znajdują się w głębokim kryzysie. Zaczęło się nieźle, bo od pokonania Manchesteru City w meczu o Tarczę Wspólnoty. Jeszcze wtedy wydawało się, że wicemistrzowie Anglii znów wejdą na swoje wyżyny, które osiągnęli w zeszłym sezonie, dochodząc do finałów we wszystkich rozgrywkach, w których brali udział i do ostatniej kolejki walczyli o mistrzostwo.
Tak się jednak nie stało. Pokonanie City to była tylko cisza przed burzą. Później nastąpił najgorszy start sezonu w Premier League i choćby kompromitująca porażka z Napoli w Lidze Mistrzów. Wydawało się, że zbawienna dla Kloppa okaże się przerwa mundialowa, kiedy to będzie czas na pracę przynajmniej z częścią drużyny i zresetowanie głów. Niestety i tym razem nic z tego nie wyszło.
The Reds wrócili i pomimo dwóch zwycięstw na początek, wrócili do tego, co było. W dodatku przegrali jeszcze z City w Pucharze Ligi. Teraz mają serię trzech meczów bez zwycięstwa. Najpierw ponieśli porażkę z Brentford, później szczęśliwie zremisowali z Wolves, a ostatnio przegrali z Brighton. I to właśnie ten ostatni mecz może doskonale świadczyć o tym, że tamtego wielkiego Liverpoolu już nie ma i szybko nie wróci. Klopp otwarcie powiedział, że starcie z Mewami było najgorszym meczem jego drużyny w całej jego karierze. Nie tylko w Liverpoolu.
To, co teraz dzieje się w Liverpoolu, wyjaśnia kilka spraw. Po pierwsze, okazuje się, że Sadio Mane był znacznie ważniejszy, niż początkowo sądzono. Senegalczyk odszedł – a jakże – do Bayernu i miał zostać zastąpiony przez Darwina Nuneza. Po raz kolejny więc Klopp zaryzykował i próbował zastąpić jednego z najważniejszych zawodników kimś, kto nie miał wcześniej styczności z Premier League i w ogóle grał tylko w jednym kraju. Tak było właśnie również w przypadku Immobile zastępującego Lewandowskiego.
Po drugie, piłkarze Kloppa znów wyglądają na całkowicie zdewastowanych. Pressing, czyli to, co najważniejsze w koncepcji niemieckiego trenera, nie istnieje i doskonale to było widać właśnie w meczu z Brighton. Głównie zawodzi tutaj środek pola, czyli Thiago czy też Fabinho, którzy jeszcze w poprzednim sezonie byli w gronie najlepszych pomocników na świecie.
Po trzecie, na całej linii zawodzą liderzy. O Thiago i Fabinho już wspominaliśmy. Salah jest cieniem samego siebie, jedynie czasami ma przebłyski. Alexander-Arnold miewał już problemy w defensywie, ale zawsze to nadrabiał doskonałą grą do przodu. Dziś nie daje rady w żadną z tych stron. Van Dijk również jest daleki od swojej normalnej dyspozycji, a i tak bez niego na boisku drużyna wygląda znacznie gorzej. Alisson? Z każdym meczem wygląda coraz mniej pewnie, a jego występ w meczu z Wolves idealnie podsumowuje postawę całej drużyny w tym sezonie.
Brentford i duńska rewolucja Thomasa Franka
Powtórka z rozrywki
Kloppowi nigdy nie zostanie zapomniane, co zrobił dla Liverpoolu. Gdy przyszedł, klub był w głębokim dołku, a Niemiec wyciągnął go na sam szczyt. Przede wszystkim obiecał mistrzostwo, na które w mieście Beatlesów czekali 30 lat i je wywalczył. Trzy razy zagrał w finale Ligi Mistrzów i raz sięgnął po to trofeum. Podobne sukcesy, oczywiście przykładając odpowiednią miarę, odnosił w tych poprzednich klubach.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że po raz kolejny Klopp nie ma recepty na reanimowanie zespołu w siódmym sezonie. Niemiec sam przyznaje się do błędu, jakim było odpuszczenie walki o wzmocnienie środka pomocy, co długo nie przechodziło mu przez gardło. Dziś jest już jednak za późno, a w dodatku klub jest wystawiony na sprzedaż, więc raczej wątpliwe, żeby amerykańscy właściciele rzucali milionami na lewo i prawo.
W związku Kloppa z Liverpoolem coś zgasło i wygląda na to, że kibice będą musieli się powoli z tym pogodzić. To zresztą już chyba zaczyna się dziać, ponieważ nawet wśród fanów The Reds pojawiają się głosy o możliwym zwolnieniu Niemca, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. Dzięki temu, co Klopp zrobił dla Liverpoolu, wszyscy ufali mu bezgranicznie, ale wszystko ma swoje granice.
Klopp nie przestał być geniuszem, ale przestał być cudotwórcą.
Czytaj więcej o Premier League:
- Nie oceniaj książki po okładce. Po co Manchesterowi United Weghorst?
- Trudna droga „Złotego Dziecka” do ozłocenia. Odegaard potrzebował Arsenalu, a Arsenal Odegaarda
- Nowe wcielenie Marcusa Rashforda
Fot. Newspix